Jarosław Kowal: The Soft Moon jest dla ciebie pewnego rodzaju terapią i jestem pewien, że w studiu miałeś wystarczająco dużo prywatności, ale co z koncertami? Trudno jest otworzyć się przed tłumem obcych ludzi?
Luis Vasquez: Tuż przed wyjściem na scenę, myśl o otwarciu się przed innymi przeraża mnie. Otwieranie się przed ludźmi w ogóle jest dla mnie trudne i zawsze brakowało mi pewności siebie, ale kiedy tylko zaczynam wykonywać swoją muzykę na scenie, wszystko się zmienia. Nagle czuję gwałtowny przypływ odwagi i właściwie nawet sprawia mi przyjemność wyrażanie siebie. Tym, co mi pomaga jest fakt, że mogę z łatwością zatracić się w muzyce i przekształcać się w osobę, którą chcę być.
A jak było za pierwszym razem? Masz dobre wspomnienia ze swojego pierwszego koncertu?
Miałem piętnaście lat, grałem z moim pierwszym punkowym zespołem w jakimś barze. Chyba byłem wtedy nieco bardziej pewien siebie, bo nie przypominam sobie, żebym był zdenerwowany, pamiętam natomiast, że miałem nienastrojoną gitarę i zagraliśmy koszmarnie. Pamiętam też, że zagraliśmy kilka coverów Bad Religion, ale większością materiału były piosenki, które pisałem od dwunastego roku życia. Myślę, że ostatecznie było to dla mnie zabawne i satysfakcjonujące doświadczenie i dzięki niemu wszystko inne się zaczęło.
W wywiadach jesteś zazwyczaj bardzo otwarty w temacie swojej przeszłości, dorastania na pustyni Mojave i wielu innych trudnych sytuacji. To jeszcze inny rodzaj autoterapii?
Wiele mnie kosztuje otwieranie się na temat mojego życia, ale The Soft Moon przez lata pomagało mi w tym. Przed The Soft Moon nosiłem tarczę, przez którą nikt się nie mógł przebić. Nauczyłem się, że istnieją pewne korzyści z komunikacji z innymi, dzięki którym można utrzymać się przy zdrowych zmysłach. Oczywiście każdy wie, że jeżeli wszystko trzyma się zbyt długo w zamknięciu, to można eksplodować.
The Soft Moon jest w stu procentach o tobie i twoich emocjach, ale masz poczucie, że dzięki wyrażaniu ich, możesz pomóc także komuś w podobnej sytuacji?
Nigdy nie podchodziłem do tego projektu z zamiarem pomagania komukolwiek, ale z czasem zrozumiałem, że pomógł on wielu ludziom. To przyjemne uczucie móc działać w ten sposób, jednak sądzę, że moimi osobistymi intencjami było z początku wyrażanie siebie w celu odnalezienia podobnych osób. Żeby nie czuć się samotnie. The Soft Moon to moja autobiografia albo coś w rodzaju dziennika, środek do zrozumienia więcej o moim istnieniu i celu na tej planecie.
Żeby zakończyć tę rozmowę w nieco mniej ponurym nastroju - co ostatnio doprowadziło cię do śmiechu?
Niedawno odkryłem komika, który rozbawił mnie dosyć mocno. Jego żarty bardzo przypominały mi wszystkie te myśli, które mam na co dzień odnośnie swojego ciała. W jednym żarcie opowiadał, jak szalone jest to, że wszyscy mamy w sobie szkielety albo jak dziwne jest, że jesteśmy wypełnieni krwią. Myślę o podobnych rzeczach nieustannie i przyjemnie było usłyszeć, jak ktoś dodaje do tego element humoru.
The Soft Moon wystąpi 24 marca w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. Więcej informacji TUTAJ.
fot. Andrei Musat