Jarosław Kowal: Pozytywne wizje przyszłości zdarzają się dzisiaj w muzyce, w popkulturze czy nawet w akademickich publikacjach bardzo rzadko i "Futurista" również optymizmem nie napawa. Myślisz, że nie ma już ratunku dla gatunku ludzkiego?
Sars: Nie jestem przekonany, czy w ogóle jakikolwiek ratunek jest potrzebny. Świat się zmienia, a my - co jest w sumie normalne - tych zmian zazwyczaj nie rozumiemy i nie akceptujemy. Już żyje albo zaraz się urodzi pokolenie, które te zmiany przyjmie, jak swoje i problem sam zniknie do momentu, kiedy ktoś znowu zada to samo pytanie. A brak optymizmu w "Futuriście" jest pozorny.
Ani język, ani muzyka, którymi posługujecie się na albumie "Futurista" nie brzmią futurystycznie. Mam wrażenie, że to album osadzony w przeszłości, a przyszłość, jaka jest w nim przewidywana czy przywoływana to nasza teraźniejszość. Takie było założenie czy to zbyt daleko idąca interpretacja?
W sumie to, co napisałeś ma sens, jednak takiego założenia nie było. Tytuł "Futurista" wpadł na ostatniej prostej tworzenia albumu, czym chcieliśmy oderwać głównego bohatera od konkretnego czasu, bo czas nie jest na tym albumie istotny. Nie chcieliśmy jednak tego robić w sposób oczywisty, więc po prostu zamieszaliśmy w tym garnku z żurem, dodając jednocześnie czekoladę. Albo się więc teraz porzygasz po zjedzeniu tego, albo zrozumiesz, że tu wcale o jedzenie nie chodzi.
U podstaw opowiadanej przez was historii zdaje się leżeć przemiana człowieka, który kiedyś parał się nauką, ale na pewnym etapie postanowił porzucić ją i skupić się na nowo odkrytej religijności. W tym widzisz największe zagrożenie dla ludzkości? W nadejściu drugiego średniowiecza, co właściwie już zaczyna się dokonywać, sądząc po zaufaniu, jakim wiele osób darzy "chłopski rozum" celebrytów albo szarlatanów z YouTube'a, a jakiego nie odczuwa do lekarzy i naukowców.
Takie przeciwstawianie wiary - jakiejkolwiek - i nauki jest dość oczywiste, ale przez to równocześnie zawęża nam pole działania i kompletnie zakłamuje rzeczywistość. Dominacja paradygmatu naukowego i wmawianie ludziom, że wszystko jest tylko materią to swoista kastracja i karkołomna próba zastąpienia potrzeb duchowych potrzebami fizycznymi. Mocno to upraszczam oczywiście. Nie wydaje mi się, że to właściwy kierunek i gdzieś na tym możemy się kiedyś wypierdolić. "Futurista" jest właśnie o powrocie do Boga i odrzuceniu tego, co w tym przeszkadza. Album jest o tym, że ma być dobrze, a nie, że jest źle. Inne metody niż na "Marynistyce suchego lądu", ale cel ten sam.
Domyślam się, że wolisz nie zawężać słuchaczom/słuchaczkom pola do interpretacji, ale czy możesz opowiedzieć, kim jest skórnik, główny bohater "Futuristy" i na ile należy go traktować jako postać symboliczną?
Oj, bardzo chętnie zawężę pole interpretacji. Skórnik to postać oparta na doświadczeniach naszego - mojego i Stawrogina - przyjaciela. Historia zaczęła się bardzo blisko ziemi, był alkohol, sfora psów i dobre uczynki. Na tej podstawie powstała hagiograficzna wersja, w której bohater już jest Skórnikiem i potrzebuje zwierząt, by oddać im swoje "zwierzęce cechy", co pozwoli mu wrócić do Boga. Skórnik jest więc symboliczny, ale mocno osadzony w rzeczywistości.
Dopytuję o treść albumu, ale po twojej stronie leży przede wszystkim muzyka. To ona jest najpierw, a później dopisywane są pod nią słowa czy może przynajmniej sam koncept ustalacie już na samym początku?
No z tym bywa różnie. To się mocno przeplata i nie wynika z tego żaden konkretny system pracy, który dałoby się jakoś rozsądnie opisać. W przypadku "Futuristy" pierwsza była opowieść, która swoją drogą trochę przeleżała - album robiliśmy od 2018 roku, a sama historia jest o co najmniej trzy lata starsza - i dopiero potem zaplątało to się w syntezatory. Jeśli chodzi o koncept, to uświadomiłem sobie w pewnym momencie, że "Futurista" to jest to, co chciałem, a nie potrafiłem zrobić na "Kiedy deszcz zaczął padać na zawsze?". Zabrakło wtedy charakteru i daliśmy się porwać zabawie, ale w sumie taki też był czas i może musieliśmy poczekać, żeby podejść do tego bardziej asertywnie.
Konstrukcja "Futuristy" przypomina spektakl teatralny, ma wstęp, rozwinięcie, zakończenie, są nawet dialogi i najlepiej sprawdza się odsłuchiwana w całości. W takiej sytuacji komponowanie poszczególnych utworów jest pewnie tak samo ważne, jak wkomponowywanie ich pomiędzy siebie i ustawianie w kolejności umożliwiającej właściwe skonstruowanie dramaturgii całego albumu?
Staraliśmy się, żeby to było naturalne. To znaczy naturalne w taki sposób, na ile może być w momencie, kiedy przez las idzie pop, śpiewa sobie i nagle spotyka faceta z syntezatorem i dalej idą już razem jako zespół. Jest naturalnie? Jest. Swoją drogą, to nagrywanie wokali prawie tak wyglądało, tylko zamiast lasu była Warszawa. Na stabilność "Futuristy" świetnie jednak wpływa tekst napisany przez Dominika [Gaca, członka zespołu Licho]. No i on faktycznie, tak jak wspomniałeś, ma kompletną formę, która może utrudniać wyrywkowe odsłuchy.
Przy tak intensywnie wzbudzającym skojarzenia ze sceną materiale nie kusiło was, żeby jednak faktycznie się na niej pojawić i odegrać te utwory chociażby jednorazowo podczas koncertu?
To było i jest niemożliwe. Czas, przez jaki ten album powstawał, warunki i cała otoczka "muzyki przypadku" sprawia, że już tego tak samo byśmy nie zrobili ani nie odtworzyli. Poza tym wiadomo, wszyscy muzykujemy w innych, bardziej angażujących zespołach, a dodatkowo Paweł [Franczak] stabilizuje emocjonalnie Warszawę, więc organizacyjnie to by było mocno problematyczne. A Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi nie jest od problemów.
Po ubiegłorocznym "Berliner Vulkan" wiele osób domagało się ciągu dalszego tej chłodnej i przebojowej stylistyki, sądząc chociażby po liczbie odtworzeń na Spotify, faktycznie dotarliście z tą muzyką znacznie dalej niż kiedykolwiek wcześniej. Dlaczego postanowiliście jednak sabotować swój komercyjny potencjał i nagrać znacznie trudniejszy w odbierze materiał?
To trochę inna kolejność była. "Berliner Vulkan" powstał gdzieś w połowie tworzenia nowego albumu. Bardzo zależało mi na tym, żeby "Futurista" był albumem pozbawionym rozrywkowego pierwiastka. Wesoło już było, to miała być wymagająca przeprawa pozbawiona przyjemności, ale z uwalniającym finałem. Taki wewnętrzny trening, którego nie lubisz, ale za to po nim możesz prężyć swoje duchowe muskuły. No i w czasie tworzenia "Futuristy" zaczęły mi przeszkadzać eurodance'owe motywy i bujanie w stylu Haddaway'a. Zrobiliśmy więc drenaż dobrej zabawy na zewnątrz i nazwaliśmy to "Berliner Vulkan".
Wiem, że nie lubicie się powtarzać, ale myślisz, że wrócicie jeszcze do brzmienia z "Berliner Vulkan"?
Nie jestem w stanie tego teraz stwierdzić. Nie planujemy takich rzeczy, ale od długiego czasu "przeszkadza" mi Boney M., więc może się coś podobnego kiedyś zdarzy.
Jest w tym wszystkim jeszcze miejsce na black metal czy to zostawiasz na Massemord i Furię?
Nie zastanawiam się już nad tym. Natomiast nie wykluczam, że cechy wspólne są nadal obecne, ale nie ma żadnego znaczenia nazywanie tego.
W Wędrowcach z jednej strony masz znacznie więcej na głowie niż w pozostałych zespołach, bo zajmujesz się całą muzyką, z drugiej projekt funkcjonuje od albumu do albumu, a chociażby Furia - o ile nie trwa akurat pandemia - ma znacznie więcej aktywności w harmonogramie. Któremu z nich poświęcasz więcej czasu?
Więcej czasu poświęcam Wędrowcom~Tułaczom~Zbiegom, ale też nie jest on tak intensywnie wykorzystywany, jak w przypadku Furii, więc ciężko to porównywać. Furię robić możemy w określonych warunkach, zależnych od czterech osób, a Wędrowców~Tułaczy~Zbiegów mogę w dużej części robić wtedy, kiedy po prostu jestem w domu.
Kiedy kończy się proces tworzenia nowej muzyki, konstruowania albumu i wydawania go, zawsze czujesz satysfakcję albo ulgę czy czasami pojawia się pustka i żal, że trzeba wyjść z tego twórczego stanu i wrócić do codziennych spraw?
Codzienność i twórczy stan przeplata mi się w ciągu dnia, więc ten rozdział nigdy nie ma jakiegoś długotrwałego charakteru. Pod sam koniec zazwyczaj jest ulga, bo wszystko, co związane jest z nagrywaniem to udręka. Na chwilę jeszcze wpada dobra zabawa przy robieniu okładki, ale potem to trzeba przygotować do druku, więc znowu humor popsuty. Na żal nie ma czasu, bo te materiały nam się za każdym razem nakładają, więc w momencie kończenia jednego, już dwa następne powoli się robią w tle.
Pracujesz już nad czymś nowym czy robisz sobie teraz chwilę na złapanie oddechu?
Mamy już w większości nagrany materiał zatytułowany "Trzy siostry. Musimy jeszcze ze Stawroginem pojechać do Warszawy i zerknąć, co tam się dzieje i będziemy finalizować temat.
fot. Jarosław Kowal