Obraz artykułu Glass Animals: Kiedy źle się dzieje, spoglądamy w przeszłość, a nie w przyszłość

Glass Animals: Kiedy źle się dzieje, spoglądamy w przeszłość, a nie w przyszłość

Co zrobić w sytuacji, gdy niepewna przyszłość jawi się w ponurych barwach, trudno cokolwiek przewidzieć, a wszystko zmienia się z godziny na godzinę? Odpowiedź przynoszą muzycy Glass Animals, którzy w najtrudniejszym momencie w swojej karierze postanowili spojrzeć w przeszłość i w niej szukać pocieszenia.

Barbara Skrodzka: W ubiegłym roku wydaliście trzeci album, odwołujący się do wspomnień Dave'a oraz sytuacji, których był świadkiem jako dziecko. Jak ty wspominasz swoje dzieciństwo?

Joe Seaward: Miałem bardzo fajne dzieciństwo, prawdopodobnie nie różniło się bardzo od tego, jakie Dave miał w Teksasie. Obydwaj spędzaliśmy dużo czasu na świeżym powietrzu, ale poznaliśmy się dopiero wtedy, gdy miałem trzynaście lat. Oksford to naprawdę bardzo dobre miejsce dla dorastających nastolatków. Miasto jest wystarczająco duże, żeby mieć, co ze sobą zrobić, ale nie tak przytłaczające, żeby się w nim zgubić. Jest w nim mnóstwo zieleni i wolnej przestrzeni.

 

"Dreamland" i jego tematyka znajduje odbicie w twoim życiu?

Jednym z głównych motywów "Dreamland" jest refleksja nad tym, jak różnorodne, zaskakujące i pełne doznań jest ludzkie życie. Myślę, że Dave sugeruje możliwość zaistnienia przykrych sytuacji u każdego z nas, ale także szczęśliwych, pięknych i radosnych momentów. Tym, co nas określa jest sposób, w jaki przyjmujemy te wszystkie wydarzenia i jak korzystamy z nich do tego, by stać się lepszymi ludźmi. Moje życie, podobnie jak życie Dave'a, jest wypełnione niesamowitymi, pięknymi oraz niezwykle smutnymi chwilami. "Dreamland" to odzwierciedla. Mam nadzieję, że osoby, które słuchają tego albumu znajdują w nim pocieszenie.

Ludzie często nie mają czasu, by wracać do wspomnień i analizować sytuacje, które wydarzyły się lata temu, ponieważ ich głowy zaprzątnięte są myślami związanymi z przyszłością. Co sprawiło, że staliście się bardziej nostalgiczni?

Na początku procesu pisania tego albumu miałem bardzo poważny wypadek. To wydarzenie zmusiło nas do spojrzenia wstecz, bo patrzenie w przód było zbyt trudne, a przyszłość wydawała się niepewna. To były podobne uczucia do tych, których teraz wszyscy doświadczamy - nikt nie wie, jak potoczą się dalsze losy świata pogrążonego w pandemii, jak będzie wyglądała przyszłość, kiedy znowu będziemy mogli zobaczyć naszych przyjaciół i czy "normalność" jeszcze istnieje... Kiedy przytrafia się coś złego, znacznie łatwiej jest patrzeć w przeszłość niż w przyszłość. We wspomnieniach można odnaleźć bezpieczeństwo i szczęście, a w myślach przenieść się do świata kreowanego w filmach, książkach czy w muzyce i tam znaleźć azyl. Zostaliśmy jako zespół zepchnięci do miejsca, gdzie przyszłość zdawała się zbyt przerażająca, by w nią spoglądać, dlatego Dave zaczął sięgać do wspomnień.

 

Ukończenie którego utworu sprawiło wam najwięcej trudności?

Nie sądzę, żeby najtrudniejszymi piosenkami do napisania były te najsmutniejsze. Smutne i radosne utwory bardzo często piszą się same, od razu potrafisz uchwycić towarzyszący im nastój. Zazwyczaj te naprawdę przemyślane historie są najcięższe do uchwycenia, ale utwory, które musisz dopracować i w które wkładasz najwięcej pracy zawsze okazują się najbardziej satysfakcjonujące. Tak się czułem przy "It's All So Incredibly Loud" - to trudny kawałek, w którym drzemie coś w rodzaju ogromnej bestii, którą musieliśmy okiełznać. Pierwotnie miał jakieś osiem minut, nie byliśmy w stanie w krótszym czasie opowiedzieć wszystkiego, co nam leżało na sercach. Postanowiliśmy w końcu odrywać od niego niektóre fragmenty i sprawdzać, czy ich brak ma istotne znaczenie. Dopiero w studiu udało się nam ułożyć wszystko w całość. Wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że sposób, w jaki to zrobiliśmy pozwolił nam poczuć wszystko to, co chcieliśmy poczuć i opowiedzieliśmy tę historię tak, jak naprawdę chcieliśmy ją opowiedzieć. Ten proces okazał się o wiele bardziej satysfakcjonujący niż pisanie piosenki.

Członkowie zespołu "Glass Animals" stoją na tle plakatu.

Kolejne nagrania również będą skupione na przeszłości i poruszą kwestie osobiste?

To pytanie za milion dolarów [śmiech]. "Dreamland" jest świeżą płytą, ma dopiero osiem miesięcy. W ostatnim czasie nie byliśmy w stanie zagrać żadnego z tych utworów na żywo, dlatego desperacko próbujemy utrzymać je przy życiu i pozwolić im, by mówiły same za siebie. Gdyby świat wyglądał normalnie, bylibyśmy w trasie koncertowej i nie mielibyśmy możliwości pisania nowych piosenek. Jest jeszcze trochę za wcześnie na nową muzykę, ale to nadejdzie. Rozmawiamy o tym. Nie jestem jednak pewien, co do brzmienia i tematów, które będziemy poruszać.

 

Mimo braku koncertów, udało się wam dotrzeć do fanów i zachęcić do współpracy - skorzystaliście z ich pomocy przy teledysku do "Heat Waves". Podoba mi się też wasza interaktywna strona internetowa przypominająca pulpit Windows 98, można na niej samodzielnie sprawdzić, co kryje się w poszczególnych folderach.

Ukryliśmy na naszej stronie wiele niespodzianek [śmiech]. Zdaliśmy sobie sprawę z tego, że wydajemy album w realiach, w którym nie możemy nawiązać więzi z naszymi fanami w taki sposób, jak wcześniej, na koncertach. Zaczęliśmy zastanawiać się, jak sprawić, by nasza muzyka dotarła do ludzi i zainteresowała ich. Jednym ze sposobów, który wydawał się nam fajny, było stworzenie strony internetowej, na której ludzie mogliby samodzielnie odkrywać to, co tam ukryliśmy, przechodzić przez różne labirynty, znajdować fragmenty piosenek, elementy grafiki, a następnie budować z nich własne remiksy i dzieła sztuki. Świetnie się to sprawdziło. Na naszej stronie ludzie wchodzą w interakcję z muzyką w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. To, co dzieje się przez pandemię jest dla mnie niesamowicie smutne i bardzo frustrujące. Myślę, że jedyną pozytywną rzeczą w całej tej sytuacji było to, że musieliśmy zastanowić się nad działalnością poza muzyką graną na żywo i zrozumieć, że istnieją inne sposoby na kontaktowanie się z fanami. Mam nadzieję, że kiedy świat znów wróci na dobre tory, tego typu rzeczy pozostaną.

Przeglądając wasze wywiady oraz czytając rozmowy z innymi zespołami z Oxfordshire, zauważyłam, że bardzo często odpowiedzią na pytanie o najbardziej wpływową płytę jest "In Rainbows" Radiohead. Dlaczego akurat ten album był dla was tak wyjątkowy?

"In Rainbows" to płyta, która miała wielki wpływ nie tylko na mnie, ale także na ludzi z mojego pokolenia. Radiohead rozdało ten album praktycznie za darmo. Zapłaciłem za niego symboliczną kwotę. jakieś pięć funtów, co jak na studenta było całkiem uczciwą kwotą [śmiech]. Pamiętam, że po raz pierwszy słuchałem "In Rainbows" w pociągu, wracając z Brighton, gdzie studiowałem. Ten album całkowicie zmienił moje muzyczne życie. Udostępniając "In Rainbows", Radiohead pokazali środkowy palec nie tylko systemowi, ale też ludziom, którzy mówili im, jaką muzykę powinni wydawać oraz kiedy i jak to robić. W mojej głowie zrodziło się wtedy pytanie: Czy rozdawanie muzyki za darmo czyni ją mniej wartościową? Okazało się, że nie, wręcz przeciwnie - ten album stał się dla mnie jeszcze ważniejszy. Sposób, w jaki Radiohead kierują swoją karierą jest niepodobny do żadnego innego zespołu w historii muzyki. Ich sukces jest tym większy, im bardziej się rozwijają. Zaczęli prosto, od "Pablo Honey" i "Creep" - to był oczywisty rock, ale później poszli w coraz dziwniejsze dźwięki. Niewielu muzyków ma odwagę to zrobić, może Björk... "In Rainbows" jest po prostu niesamowicie pięknym albumem. Podobnie wszystko, co się z nim wiąże - przemyślenia, poziom szczegółowości, proporcje są po prostu zdumiewające.

 

Na koniec cofnijmy się w czasie o sześć lat, do 2015 roku - występowaliście wtedy na Soundrive Festival. Jak wspominasz tamten występ i polską publiczność?

Pamiętam ten koncert. Świetnie się bawiliśmy, to był wspaniały wieczór. Ktoś z naszej ekipy miał wtedy urodziny. Wylądowaliśmy w jakimś barze z ludźmi, których nigdy wcześniej nie spotkałem. Solenizant stał na stole na środku pubu, a pięćdziesiąt nieznajomych osób śpiewało na jego cześć jakieś piosenki i podawało ogromne ilości alkoholu. Wspominam Polskę bardzo miło i nie mogę się doczekać powrotu. Koncert w stoczni był naprawdę świetny, to niesamowite i bardzo ekscytujące miejsce.

 


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce