Obraz artykułu Tomasz Mreńca: Kształtowanie świadomego słuchacza to długi proces

Tomasz Mreńca: Kształtowanie świadomego słuchacza to długi proces

Trudno wpisać twórczość Tomasza Mreńcy w ramy gatunkowe, a dzięki temu jego muzyka ma wyjątkowy charakter - łączy chłodny ambient z partiami skrzypiec i elementami muzyki eksperymentalnej, pozwala stworzyć magiczny świat dźwięków.

Po wydaniu singla z gościnnym udziałem Hani Rani, Mreńca podzielił się kolejnym utworem i zapowiedział premierę trzeciego albumu ("Echo") na kwiecień.

 

Barbara Skrodzka: Jesteś jednym z nielicznych artystów w Polsce, którzy w tak malowniczy sposób łączą muzykę elektroniczną i klasyczną. Jak opisałbyś scenę, w ramach której tworzysz?

Tomasz Mreńca: Myślę, że jest to scena, która tak naprawdę dopiero zaczyna się u nas kształtować i coraz mocniej zarysowywać. Z pewnością nie jestem jedyny, takich twórców jest więcej, choć mam wrażenie, że do szerszego grona słuchaczy z jakiegoś powodu dociera niewielu. W Polsce dopiero nieśmiało zaczyna się dostrzegać taką muzykę, zwłaszcza jeśli chodzi o koncerty jest u nas z tym średnio. Dużo dobrego mają do zrobienia w tym zakresie festiwale muzyczne i wydarzenia, które pomagają popularyzować różnorodną muzykę, nie tylko tę z "głównego nurtu". To organizatorzy imprez w znaczny sposób zwracają uwagę słuchaczy na konkretnych artystów. Zauważyłem, że coraz częściej na dużych festiwalach, takich jak na przykład Soundrive czy Off Festival, jest przestrzeń na takie nieszablonowe wybory. To dobry znak. Natomiast z pewnością zagranicą - kierując oczy na Zachód - jest dużo więcej festiwali i wydarzeń, podczas których słuchaczowi proponowana jest zbliżona muzyka do mojej.

W Polsce dostrzegam siłę także w pojedynczych jednostkach lub w mniejszych festiwalach, takich jak Tchnienia lub w cyklach koncertów Tylko Spokój Nas Uratuje i Salony Ambientu. Są dobrym przykładem tego, jak w sprawny sposób przygotować wyjątkowe wydarzenie, często w nietypowych, ciekawych przestrzeniach. Grałem na kilku takich koncertach i zawsze zainteresowanych było naprawdę mnóstwo osób. Myślę, że taka forma koncertów rozpowszechni się.

 

Artyści w Polsce, którzy zwrócili moją uwagę, to na przykład świetna Karolina Rec, czyli Resina - łączy pętle grane na wiolonczeli z elementami elektroniki albo Stefan Wesołowski, którego album solowy spotkał się z dużym uznaniem odbiorców oraz Michał Jacaszek, który sprawnie łączy świat muzyki elektronicznej z klasycznym instrumentarium. Myślę też, że Hania Rani zrobiła dużo dobrego zamieszania swoimi działaniami, przecierała szlaki i uświadomiła wielu osobom, jak dużą siłę może mieć muzyka instrumentalna i solowe projekty. Każdy współtworzy tę scenę na swój sposób, ale patrząc na to szerzej, widzę wiele wspólnych mianowników łączących "nasze podwórko". Uważam, że nasza scena jest bardzo interesująca, warto się jej przyglądać i liczę, że będzie coraz więcej możliwości, żeby ją prezentować i popularyzować.

 

Wspomniałeś o zagranicy, gdzie ambient trafia na bardziej podatny grunt, z czego to może wynikać?

Istnieje tam więcej wytwórni muzycznych, które w sprawny sposób popularyzują muzykę instrumentalno-elektroniczną, wydają z powodzeniem muzykę "mniej oczywistą", mają wyrobionych odbiorców. Nic samo nie przychodzi - to zostało wypracowane przez lata. Kształtowanie świadomego słuchacza to długi proces. Sprawa wymaga wysiłku, ale także ciekawości, otwartości i odwagi nie tylko ze strony artysty, ale także wydawcy, promotorów, managerów, instytucji, ludzi piszących o muzyce i tak dalej. To złożona sprawa. W Polsce jest jeszcze sporo do zrobienia. Na palcach jednej ręki można policzyć wytwórnie wydające podobną muzykę. Na ten moment mam wrażenie, że niewielu stać na taki krok. Tym bardziej cieszę się, że udało mi się zainteresować swoją twórczością i podpisać kontrakt przy poprzednim albumie z Nowymi Nagraniami, a przy najnowszym albumie z tak dużą wytwórnią jak Kayax. Doceniam to, że zdecydowali się na taki ruch.

Tomasz Mreńca. Zdjęcie artysty.

Tworzenie w niszy, która jest jedyna w swoim rodzaju pomaga czy utrudnia działalność?

Nie wiem, nie zastanawiałem się nigdy nad tym. Odpowiem przekierowując pytanie ze swojej osoby na moją muzykę albo w ogóle na sztukę. Dla mnie oczywiście jest to atut, jeżeli coś jest jedyne w swoim rodzaju. To jest duża wartość.

 

Jeżeli chodzi o mój najnowszy album, to jednym z założeń podczas nagrywania było zebranie dźwięków w pewnym sensie "unikatowych". Sam nagrywałem i przetwarzałem skrzypce, syntezatory, szumy, odgłosy wiatru, zaśpiewy i tak dalej. Dużą uwagę zwracałem na brzmienie. Nie korzystam z sampli, z półproduktów. Wtedy mam gwarancję, że jest to unikatowe. Nie mam nic przeciwko temu, gdy ktoś działa inaczej, natomiast ja lubię być odpowiedzialny za wszystkie dźwięki, które składają się na moje kompozycje.

 

Tworzenie muzyki, która wymyka się określonym gatunkom może być też utrudnieniem, ludzie mają potrzebę szufladkowania, kategoryzowania i przypisywania nazw. Ja tak nie mam i uważam, że nie jest mi to potrzebne. Bo czy ja tworzę ambient? Czy jest to modern classical? Muzyka eksperymentalna? Nie sądzę. Jestem pomiędzy nimi wszystkim.

 

Nagrywasz między innymi z Danielem Spaleniakiem, Baaschem, Noonem, twoje nazwisko pojawia się przy wielu projektach muzycznych. Czy te współprace mają jakiś wpływ na to, co sam tworzysz?

Wydawało mi się, jeszcze niedawno, że stawiam kreskę pomiędzy swoimi a cudzymi rzeczami i świadomie je oddzielam. Natomiast coraz częściej zauważam, że tak naprawdę wszystko jest ze sobą połączone. To, co dzieje się w życiu, na jakich ludzi trafiamy, sytuacje w jakich tkwimy wpływają na siebie nawzajem czy tego chcemy, czy nie. U mnie tak to działa. Wspomniane przez ciebie współprace były rozwojowe, dały mi możliwość przyglądania się innym twórcom, wymieniania się doświadczeniami, zajawkami, były też powodem wielu wspólnych koncertów. Doceniam je również na poziomie towarzyskim. Do artystów, z którymi współpracowałem należą też Tomasz Bednarczyk, czyli New Rome i Bartosz Dziadosz, czyli Pleq. To były relacje cenne i intensywne na wielu płaszczyznach, co z pewnością przekładało się na nagrania.

Tworzysz muzykę również do sztuk teatralnych i filmów. Łatwiejsze jest dopasowanie muzyki do scen, które widzisz w teatrze, praca przy filmie czy tworzenie solowego materiału?

Praca w teatrze jest bardziej wymagająca, bo jest to kontakt ze zmieniającą się materią. Każda próba jest inna, reżyser formuje spektakl, sprawdza różne warianty poszczególnych scen - a ja, jako twórca muzyki, muszę za tym podążać. Trzeba być czujnym obserwatorem. To jest intensywna praca, pochłaniająca, czasem w dużym napięciu, bo trzeba bardzo szybko reagować na wszystkie zmiany, które dzieją się na scenie.

 

Praca nad filmem wymaga innego podejścia, dostaję zazwyczaj prawie gotowy obraz, do którego tworzę muzykę. Mogę przyglądać się tym samym scenom wielokrotnie, powtarzać je, sprawdzać różne rozwiązania muzyczne bez presji. To praca w większym skupieniu, spokoju. Jest to dla mnie ekscytujące, jak istotną rolę w filmie odgrywa muzyka i to, że można w tak skrajnie różny sposób "modelować" film, budować emocje, opowiadać historię, dopowiadać je muzyką. Kilka dni temu skończyłem komponować muzykę do filmu "Skowyt" w reżyserii Bartosza Brzezińskiego. Wyszedł piękny film. Na tej fali zadowolenia czuję, że chcę więcej i więcej.

 

Zarówno działania w teatrze, jak i tworzenie filmu to praca w grupie, czyli współpraca wymagająca dopasowania, grania do jednej bramki, podporządkowania się wizji reżysera. Nie ukrywam, że jedno i drugie sprawia mi niezłą frajdę, ale praca nad albumem solowym ma jeden niepodważalny atut - wszystkie granice, które pojawiają się podczas tworzenia wyznaczam sobie sam. Mogę wtedy dowolnie je przesuwać. Nie wymaga to szukania kompromisów i bazowania na emocjach zaobserwowanych u aktorów, tylko poszukiwaniu tych emocji w sobie i czerpaniu z własnych doświadczeń. To jest główna cecha moich solowych kompozycji - są to nagrania osobiste. Tak to wszystko rozróżniam w tym momencie.

 

W twojej muzyce próżno szukać porywających refrenów, wyszukanych riffów czy rozbudowanych warstw wokalnych, bo po prostu ich tam nie ma. To, co tworzysz przemawia jednak do słuchaczy tak samo dobrze, a może nawet lepiej. Jak sądzisz, co sprawia, że mimo braku jakichkolwiek słów jesteś w stanie dotrzeć do duszy odbiorców i poruszyć ich do głębi?

Nie mam pewności jak to się dzieje i czy na pewno jest tak, jak sugerujesz. Kieruję się intuicją i swoimi upodobaniami, zazwyczaj sprawdzając na sobie, czy to działa, czy nie. Wychowałem się na muzyce instrumentalnej, więc w tym świecie to zupełnie normalna sytuacja, że komunikujesz się ze słuchaczem takimi środkami.

Tomasz Mreńca. Zdjęcie portretowe artysty.

Sam słuchając muzyki, także swojej, wzruszasz się?

Muzyka, którą nagrywam musi mnie w pierwszej chwili poruszyć. Bez tego ważnego momentu i odpowiedzi na pytanie "działa czy nie działa?" nie wydarzyłyby się kolejne etapy powstawania utworu. Bywa, że jakieś dźwięki wzbudzają we mnie większe emocje, ale jednocześnie staram się być zdystansowany do tego. Nie mam nabożnego stosunku do swoich utworów. To pozwala łatwiej je oceniać i nie wpadać w zachwyty. Do moich poprzednich albumów nie wracam, nie słucham ich, nie analizuję, bo to trochę tak, jakbym czytał swoje zapiski w pamiętniku z przeszłości. Moje myśli zaczepione są głównie w teraźniejszości i przyszłości.

 

Swojej muzyki słucham wtedy, gdy ją tworzę, wypracowuję brzmienie i miksuję. To jest wciągający proces, bardzo transowy. Uwielbiam wtedy godzinami analizować detale i zastanawiać się, czy to właśnie to, czy jeszcze nie. Celebruję ten moment. Tym, co najbardziej mnie nakręca przy tworzeniu muzyki jest ciekawość przebiegu tego całego procesu, formowanie kompozycji, zastanawianie się, co będzie jeśli, obserwowanie, jak działają wprowadzane zmiany, jakie są zależności między dźwiękami, szukanie różnych rozwiązań.

 

Określenie, czy coś jest już skończone, czy jeszcze nie przychodzi ci z łatwością?

Bywa różnie. W przypadku albumu "Echo" nie musiałem się śpieszyć, nie miałem ustalonej daty oddania materiału, mogłem pozwolić sobie na przeciąganie tego procesu. Gdy postawiłem ostatnią kropkę i wysłałem materiał do masteringu, to przez moment odczuwałem pustkę. Podczas szlifowania materiału, codziennie przez wiele godzin byłem zanurzony w tych dźwiękach i bardzo lubiłem ten stan. Pustka nie trwała długo, bo szybko pojawiły się inne tematy, które trzeba było ogarnąć dookoła albumu. Sprawia mi przyjemność kontrolowanie wszystkich elementów, które składają się na wydanie całego album, między innymi przygotowanie oprawy graficznej, konsultowanie detali projektu z grafikiem, wytwórnią, rozmowy z twórcami wideoklipów i tak dalej, więc tych "końców" poszczególnych etapów jest na szczęście wiele.

Zdjęcie Tomasza Mreńca. Tomasz stoi tyłem i patrzy na morze.

Jakie okoliczności przyrody i jaki nastrój towarzyszyły powstaniu "Echo"? Po raz kolejny Bałtyk był tłem dla tworzenia nowej muzyki?

Morze faktycznie wraca, z kilku powodów. Moim rodzinnym miastem, tym w którym dorastałem i aktualnie przebywam jest Karlino. To urokliwe miasteczko położone na północy Polski, w niewielkiej odległości od Bałtyku. Mam tu dobrą bazę wypadową nad morze, pod nosem rzekę i lasy, niezbędny mi spokój i ciszę - czyli dobre warunki do komponowania i korzystam z tego wszystkiego. W 2018-2019 roku zdecydowałem się nagrać tutaj cały materiał i zebrać dźwięki na płytę. Album szlifowałem natomiast przez prawie cały 2020 rok w swoim wrocławskim mieszkaniu. Miasto podczas lockdownu było zamknięte, uśpione, koncerty odwołane, wiele projektów wstrzymanych, więc miałem na to sporo czasu. Wbrew pozorom, ten pandemiczny rok nie był dla mnie zły, wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze się czułem, pozwalałem sobie na małe przyjemności, zachwycałem się prostym, raczej niespiesznym życiem. Miałem komfort, że mogłem skupić się na muzyce.

 

Dlaczego towarzystwo natury przy nagrywaniu i tworzeniu muzyki jest tak ważne?

Kontakt z nią jest naturalnym, ciągłym i ważnym elementem mojego życia. Jest tym, co mnie napełnia, inspiruje, co pozwala odpocząć, tym, czego potrzebuje mój organizm, żeby sprawnie funkcjonować.

 

Na "Echo" pojawiają się utwory z gościnnym udziałem innych artystów, z Hanią RaniDanielem Spaleniakiem. Chciałbyś częściej w taki sposób łączyć tekst z dźwiękiem?

Po raz pierwszy zaprosiłem na swój album gości. Byłem ciekaw efektu współpracy i chciałem poszerzyć album o energię innych osób. Hania wspaniale odnalazła się w utworze "On the Other Side". Byłem pod wrażeniem jej talentu i wrażliwości. Daniel prawie od początku był świadkiem powstawania albumu. Opowiadałem mu, nad czym pracuję, znał utwory od szkicowych wersji. Poprosiłem go, żeby był jego częścią, zgodził się i zaśpiewał. Efekt bardzo mi się podoba, poruszył przy pierwszym odsłuchu, więc cieszę się, że do tego doszło. Wiele wskazuje na to, że jeszcze połączymy siły w podobny sposób. W utworze "The Sea" można także usłyszeć perkusję, na której zagrał Robert Alabrudziński, a nagranie zrealizował Jakub Sosulski, czyli silna ekipa, którą poznałem koncertując z Baaschem. Zależało mi na tym, bo czułem, że potrzebna jest "rama" i stworzy to mocniejszy szkielet utworu. Tak się stało. Każdy z tych etapów powstawania płyty był ekscytujący i w pewnym sensie nowy.

Od wielu lat przyjaźnisz się i pracujesz z Danielem. Macie podobne gusta, lubicie te same rzeczy, łatwo wam przychodzi czerpanie jeden od drugiego, inspirowanie się, muzyczne uzupełnianie?

Pewnie. Kibicujemy sobie, wspieramy się. Napisaliśmy muzykę do filmu, zbieramy materiał na wspólny album, zrealizowaliśmy muzykę do spektaklu "Kimberly Akimbo" w reżyserii Aleksandry Popławskiej i planujemy kolejne działania w tym samym składzie. Jak wspomniałem - praca kompozytorska, to zazwyczaj wielogodzinne zmagania w pojedynkę. Czasami dobrze jest urozmaicić to, łączyć siły i pracować w zespole.

 

Jest jakiś szczególny powód, dla którego nazwałeś ten album "Echo"?

Uznaję tylko czteroliterowe tytuły [śmiech]. Moje poprzednie albumy to "Land" oraz "Peak". A tak na poważnie, to powodów jest kilka, między innymi taki, że podobała mi się definicja tego akustycznego zjawiska. Czułem, że w metaforyczny sposób pasuje do założeń, jakie miałem podczas nagrywania albumu.

 

Echo to odbicie oryginalnego dźwięku, czego odbiciem jest muzyka zawarta na tym albumie?

"Echo" to moje osobiste muzyczne poszukiwania, próba zapisania towarzyszących mi emocji, utrwalenia miłych chwil, zachwytów tak prostymi czynnościami, jak przyglądanie się refleksom wody, słońcu, analizowanie przyjemności ze słuchania szumu morza, wiatru, przebywanie na otwartych przestrzeniach, poczucie ulgi, szukanie przyjemności w sztuce, rozmyślanie o przyszłości z nadzieją. Jest to też odbicie relacji z innymi ludźmi, współpracy z nimi, muzycznych romansów i zajawek. Ja tak właśnie odbieram ten zbiór kompozycji. Dla odbiorcy może być to zupełnie inna historia - nie musi nikogo obchodzić, czym jest ten album dla mnie. Słuchacz i tak przefiltruje to przez swoją wrażliwość, przeżycia i wyobraźnię. No i to jest super, że dla każdego ten album będzie czymś zupełnie innym.

 

Premierę "Echo" zaplanowano na 12 kwietnia, a 17 maja ukaże się wersja winylowa - preorder znajdziecie TUTAJ.

fot. mat. prasowe (1), Ovors (2), mat. prasowe (3), Bartosz Ratajczyk (4)


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce