Barbara Skrodzka: Toma poznałeś w 2005 roku na festiwalu Glastonbury, w 2011 - pod nazwą Smith & Burrows - wydaliście debiutancki album, "Funny Looking Angels". Wiedziałeś, że ta przyjaźń zaprowadzi was znacznie dalej niż tylko ten jeden album wydany dziesięć lat temu?
Andy Burrows: Na "Funny Looking Angels" napisaliśmy między innymi "When the Thames Froze" czy "This Ain't New Jersey", a po wydaniu płyty pojechaliśmy w kilkutygodniową, magiczną trasę koncertową po Europie, która uświadomiła nam, że to nie koniec. Występując razem na scenie i śpiewając te piosenki, zrozumieliśmy, że razem możemy stworzyć coś innego, a przy tym po prostu świetnie się bawić. Myślę, że zawsze czuliśmy, że zrobimy coś więcej, ale po prostu nie wiedzieliśmy kiedy.
Większość piosenek z nowego albumu powstała jeszcze przed pandemią. Z jakim nastawieniem wchodziliście do studia?
Byliśmy bardzo podekscytowani już na samą myśl o pracy w studiu w Nashville w Stanach Zjednoczonych, ponieważ pracowaliśmy ze świetnym producentem, Jacquirem Kingiem, który współpracował z Norah Jones, Tomem Waitsem czy Kings of Leon. Prawdziwą radością było dla nas dotarcie w końcu do miejsca, gdzie mogliśmy nagrać piosenki, nad którymi pracowaliśmy od wielu lat i zrobić kolejnym album.
To musi być dość dziwne uczucie wydawać album i nie móc spotkać się z publicznością podczas koncertów promujących.
Ten czas jest dla nas wszystkich dziwny. Odebrano nam możliwość robienia tego, co należy do normalnych zajęć po wydaniu albumu. Nie możemy grać koncertów, w zwykłych warunkach pewnie rozmawiałbym z tobą w jakimś warszawskim klubie, w którym mielibyśmy koncert... Z drugiej strony, mimo ograniczeń, muzyka, którą wydajemy jest takim małym kawałkiem uwalnianego przez nas świata, który może wywołać uśmiech na twarzach ludzi. Przy okazji Tom i ja mamy coś do roboty. Wydanie albumu wiąże się z wieloma obowiązkami - promocją, wywiadami telefonicznymi czy na Zoomie. Nadal daje nam to prawdziwą radość, ale trochę inną, nie aż tak zabawną jak wcześniej.
Który z nowych utworów sprawia, że sam się uśmiechasz?
Chyba "All the Best Moves" wywołuje u mnie największy uśmiech. Bardzo lubię tę melodię. A jak myślę o teledysku i o tym, jak zabawnie było tańczyć w sypialni, jeszcze bardziej chce mi się śmiać. Podczas nagrywania klipu, byliśmy z Tomem w dwóch różnych miejscach - ja w Londynie, on w Gloucestershire, gdzie obecnie mieszka.
W Smith & Burrows udaje się wam łączyć muzyczne światy i inspiracje. Jest wiele rzeczy, które obaj z Tomem lubicie albo takich, których nie lubicie?
Myślę, że mamy podobny gust muzyczny i lubimy robić te same rzeczy, na przykład porozmawiać przy drinku w pubie [śmiech]. Jest wiele rzeczy, w których jako przyjaciele bylibyśmy zgodni, ale jednocześnie oboje mamy własne upodobania.
Patrząc na twoją karierę, można dojść do wniosku, że zawsze masz ręce pełne roboty. Z Razorlight grałeś przez pięć lat, z We Are Scientists także, wydałeś kilka solowych albumów, współpracowałeś między innymi z Tomem Odellem oraz Markiem Ronsonem, tworzysz muzykę do filmów i seriali. Gdybyś mógł cofnąć czas i zrobić coś inaczej, to coś byś zmienił?
To prawda, jestem dość zajęty, ale także bardzo zadowolony z mojego życia zawodowego i z tego, jak daleko zaszedłem. Nie spodziewałem się, że moja kariera się tak potoczy i będzie obfitowała w tak różnorodne doświadczenia. Miałem szczęście i niczego bym nie zmieniał. Nie chcę zabrzmieć tandetnie, ale to wszystko jest jak spełnienie marzeń.
Pracowałeś zarówno zespołowo jak i solo. Która forma bardziej ci odpowiada?
Jednym z powodów, dla których czuję się tak szczęśliwy jest to, że mogę wybierać, co chcę robić i z kim. Kiedy zbyt długo zajmuję się jednym projektem, zaczynam odczuwać, że muszę coś zmienić. Cieszę się, że mam tak wiele różnorodnych zajęć. Gra na perkusji w zespole była moją pierwszą miłością i nadal to kocham, ale uwielbiam też tworzyć muzykę samodzielnie. Jest to o wiele prostsze, ponieważ kłótnia z samym sobą jest łatwiejsza niż próba znalezienia idealnego rozwiązania dla całej grupy. Podoba mi się możliwość wpływania na to, co tworzę oraz możliwość swobodnego przechodzenia z jednego instrumentu lub projektu do drugiego. To ogromny luksus.
Nad czym obecnie pracujesz?
Dzieje się w tej chwili wiele ekscytujących rzeczy. Dużo pracuję, robię kolejny serial z Rickym Gervaisem [w 2016 roku Burrows pracował nad muzyką do "David Brent: Życie w trasie"], jest też parę innych rzeczy, ale w tej chwili trudno stwierdzić, co uda się zrealizować, a co nie oraz jaki kształt one przybiorą. Najbardziej jednak czekam na to, by grać na żywo.
Bardzo zmieniłeś się od czasu, kiedy grałeś z Razorlight? Ile Andy'ego z tamtych lat nadal w tobie zostało?
Najważniejsza zmiana jest taka, że jestem trochę starszy i niektóre rzeczy nieco zwolniły. Początek XXI wieku był bardzo ekscytującym czasem, Razorlight cieszył się wielką popularnością. Patrzę w tej chwili na zdjęcia, które wiszą w moim małym, domowym studiu - zdjęcia z Nowego Jorku, kiedy wszyscy mieliśmy po dwadzieścia trzy lata i wciąż robią na mnie wrażenie. Czasami nie wierzę, że to naprawdę się wydarzyło. Gdy jesteś młody, wszystko wydaje się takie ekscytujące... Poza tym, czuję się dokładnie tak samo. Czasami myślę, że absolutnie nic się nie zmieniło.
Wielka Brytania nie jest już krajem członkowskim Unii Europejskiej, muzycy muszą mieć wizy, by zagrać w innych krajach. Cała branża jest wściekła...
To po prostu rozpaczliwie smutne, totalna głupota. Sytuacja jest najbardziej przykra dla nowych, młodych, wschodzących zespołów, które od teraz będą musiały zmierzyć się z wieloma utrudnieniami. W ludziach jest dużo złości i wiele podziałów, dlatego staram się nie dopuszczać do siebie frustracji. To ogromny krok wstecz, ale mam nadzieję, że wszystko się ułoży i stworzymy nową społeczność oraz nowe sposób na robienie fajnych rzeczy.
fot. Rob Baker Ashton