Grungecore - czy ta nazwa brzmi głupio? Oczywiście, że brzmi. Ale czy muzyka również? W żadnym wypadku. Puszczykowsko-żmigrodzki kwartet It Follows nie kazał na siebie długo czekać i po lekko ponad roku od debiutu, zaprezentował światu drugi pełnoprawny album. Lubicie metalcore, ale i melancholię godną Alice In Chains? W takim razie jest to jest muzyka dla was. Między innymi o niej rozmawiałem z Adrianem Meissnerem (wokalistą) i Andrzejem Walochnikiem (gitarzystą).
Łukasz Brzozowski: Jeszcze parę lat temu metalcore funkcjonował jako gatunek, z którego dużo ludzi sobie dworowało. Dzisiaj można zauważyć pewien renesans, w formie dostosowanej do obecnych czasów - zgodzicie się?
Adrian Meissner: Nazwałbym to raczej renesansem kapel, które zaczynały może nie parę, a nawet paręnaście lat temu, czyli Parkway Drive, Bring Me The Horizon czy Architects. Co do młodszej generacji, jest tego więcej, ale nie wiem, czy idzie to w parze z jakością muzyki. Tą duchową oczywiście, która przenosi nas gdzieś indziej, gdy odpalasz przycisk play. Mówiąc skrótowo, wydaje mi się, że ten cały metalcore zjada własny ogon.
Andrzej Walochnik: W pewnym sensie mogę się z tym zgodzić, choć nie siedziałem i nie siedzę głęboko w scenie stricte metalcore'owej. Właściwie nie traktuję w ten sposób It Follows. Dla mnie to po prostu grunge na hardcore'owym sterydzie w formie dostosowanej do roku 2020, tyle.
Jak właściwie doszło do tak specyficznego połączenia w waszej muzyce? Z jednej strony metalcore, z drugiej grunge. Zakładaliście zespół z myślą o takim mariażu czy wyszło tak przypadkowo?
AM: Konsolidacja tych naleciałości wyszła totalnie naturalnie, ponieważ to pierwiastki muzyczne, które są w nas głęboko zakorzenione. Gdy zakładałem ten bałagan trzy lata temu, przyświecała mi jedna myśl - grunge'owe refreny, gdy stoję przy mikrofonie, a reszta to czysta agresja.
AW: Mnie ten zespół zastał już z tym konceptem i właśnie to mnie w nim ujęło. Dołączyłem do składu, kiedy Adrian miał sprecyzowaną wizję, która absolutnie przypasowała mi w warstwie muzycznej. Ciężkie wały przełamane wpadającymi w ucho, ale nieprzesłodzonymi melodiami przywołującymi klimatem początek lat 90. Połączenie okazało się bardzo naturalne.
No właśnie, refreny - to bardzo mocny element It Follows, w zasadzie każdy można sobie zanucić. Długo je dopieszczaliście?
AW: Na "XXI" w warstwie muzycznej wszystko poszło nam zadziwiająco szybko. Riffy "na refreny" wpadały dość naturalnie. Natomiast co do tekstów i linii melodycznej, oczywiście więcej powie Adrian.
AM: Gdybym pokazał ci, co mam na dyktafonie w swoim telefonie, to nie uwierzyłbyś, że tak to właśnie powstaje. Zdarzy mi się sytuacja na imprezie pod tytułem odchodzę na chwilę od towarzystwa, w którym przebywam i coś nucę do telefonu, wystukuję rytm na klatce piersiowej, by rano to nagrać w pełni doszlifowane. Mam też nagrania z trzeciej w nocy, zrobione na totalnym szepcie, gdzie w tle słychać moją rozbudzoną, zaniepokojoną żonę, która nie wie, co się dzieje. W It Follows to zazwyczaj kwestia chwili, uchwycenia "tej melodii" i wątpię, że te utwory brzmiałyby tak, gdyby nie momenty nieuwagi z mojej strony [śmiech].
Mam wrażenie, że w Polsce wiele osób odstrasza uprawiana przez was stylistyka, spotkałem się z mieszanymi opiniami dotyczącymi "XXI". Czy słusznie podejrzewam, że odzew poza granicami naszego kraju jest bardziej entuzjastyczny?
AM: Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził, czyż nie? Jedna strona powie, że mało "dżyn dżyn", a druga, że "zbyt nowoczesne" i jakbyś chciał się w tym odnaleźć, to ostatecznie byś zwariował. Robimy totalnie swoje, nagraliśmy swoją "Nirvanę na koksie" - jak to określił jeden fan po koncercie - i po temacie. Mam też wrażenie, że "swoich" rodaków, poddaje się bardziej krytycznej, a w przypadku niektórych osobników, wręcz przesadnie chamskiej ocenie, tylko dlatego, że urodziliśmy się w tym samym kraju. Przyznam, że odbiór za granicą - czy to w Ameryce Południowej czy w Rosji lub Niemczech - zaskoczył nas pozytywnie i byłoby miło zagrać na festiwalu dla tych wszystkich życzliwych ludzi, których spotkaliśmy w trakcie swojej wędrówki.
AW: Sporo pozytywnych reakcji przyleciało do nas z Wielkiej Brytanii i Niemiec. Odczułem też trochę wsparcia płynącego ze Stanów. Jeżeli chodzi o słuchaczy w Polsce, a także wśród moich bliższych i dalszych znajomych, It Follows zaciekawił osoby, które na przykład odrzucały muzykę, grywaną przeze mnie w O.D.R.A czy Ratflesh. Niektóre kawałki It Follows są na tyle przystępne, że przyciągnęły nawet osoby stroniące od ciężkiej muzyki. Dla mnie w tej chwili to komplement.
Nie balibyście się "zszargania ideałów" i emisji na przykład w Antyradiu?
AM: Totalnie nie miałbym problemu z emisją w radiu, zachowując przy tym autentyczność swojej ekipy oraz muzyki, którą razem tworzymy. Przykładowo utwór "Dying" ma polecieć w radiu w takiej formie, w jakiej jest obecnie. Tak długo dopóki robimy swoje z czystego serducha, niech to grzmi wszędzie.
AW: Kiedyś byłem w tej kwestii bardziej radykalny, ale muzyka mówi sama za siebie. Nie silę się w tej chwili na to, aby muza It Follows była "metalowa aż do bólu". Chcemy robić po prostu dobre kawałki, dobre piosenki. Wypuszczamy to na płycie w takiej formie, jaka nam odpowiada, a jeśli ktoś chce to puścić w radiu... do dzieła.
A jak to wygląda z "udźwignięciem" repertuaru na żywo? Mimo pozornej prostoty, dużo jest u was smaczków choćby w partiach prowadzących gitary czy wokalach.
AM: Nie chciałbym się tutaj porównywać do absolutnych wymiataczy w kontekście ekspresji na scenie, ale System of a Down nie brzmi na żywo tak, jak na płytach, prawda? Koncerty mają to do siebie, że rządzą się innymi prawami niż nagrania, jednym to pasuje, a drudzy przychodzą na gig szukać pomyłek. Co kto lubi. W każdym razie, ciężko pracujemy, by po koncercie zostawić jak najlepsze wspomnienie o It Follows.
AK: Z tym nie będzie żadnego problemu. Podczas ostatnich prób rzeźbiliśmy materiał na koncerty i wszystko siedzi na swoim miejscu. Rzeczywiście pewne smaczki czasami odrobinę inaczej akcentujemy, ale tylko po to, żeby na żywo wszystko bardziej "bujało". Oczywiście najlepiej będzie się o tym przekonać samemu, jak tylko gigi będą mogły znowu dojść do skutku.
Czujecie się w jakiś sposób tożsami na przykład z Code Orange, który - podobnie jak wy - prezentuje współczesne podejście do hardcore'u, jednocześnie nie wstydząc się miłości do grunge'u?
AW: Uwielbiam ich jako słuchacz, choć ostatnia płyta nie porwała mnie tak bardzo, jak poprzednie. Natomiast jakoś nigdy nie stawiałem It Follows obok Code Orange w kontekście wspólnej sceny. Oni są jednak bardziej radykalni w swoim parciu na nowoczesność, ich stylistyczny miszmasz jest większy, ale muszę się jeszcze nad tym tematem zastanowić...
AM: Code Orange bardzo cenię i szanuję za to, że udało im się dojść do Roadrunnera. Ich koncerty, które aż kipią agresją, a gniew unosi się w powietrzu i kapie na publikę razem z potem ze ścian, to zajebiste widowisko. Reba Myers ma bardzo trafne spostrzeżenia odnośnie młodych muzyków w przemyśle muzycznym, który jest zdominowany przez starą gwardię odgrzewającą kotleta.
Jesteście kapelą młodą stażem, ale nie pojawia się czasami strach, że i wy kiedyś możecie zacząć odgrzewać tego przysłowiowego kotleta?
AM: Strach to czuję wtedy, jak słyszę riffy na nowy album. Odgrzewaniem kotleta na razie nazwę granie utworu "Noose" z debiutu na początek każdej próby i koncertu. Taki kotlet jest mega pyszny [śmiech].
AW: Wtedy rzucimy to wszystko i pojedziemy w Bieszczady. Jestem zdania, że nic na siłę. Póki co jakaś tam autocenzura działa i jeśli riff czy kawałek są słabe, po prostu wypadają. Z "XXI" też odpadło kilka rzeczy, które jakościowo nie siedziały z resztą kawałków. W tej kwestii, mimo wielkiego smutku z powodu tej decyzji, szanuję bardzo Bolt Thrower, którzy nagrali album, lecz go nie wydali, ponieważ uznali, że jest słaby. Ostatecznie stwierdzili, że powiedzieli już wszystko i pora kończyć. Myślę, że jak uznam, że powiedziałem wszystko i kotlet skwierczy, ukłonię się i rzucę szybkie: Dziękuję, dobranoc.
Na sam koniec chciałbym zapytać, czy w dobie pandemicznej rzeczywistości planujecie koncert/koncerty w formie streamingu na żywo.
AM: Nie planujemy. Siedzimy zamknięci w sali prób i ogrywamy to, co musimy ogrywać. Gdzieś w domowych zaciszach powstają zaczątki czegoś nowego. Koncerty to dla nas spotkanie z ludźmi, możliwość interakcji, wrzasku, który możesz usłyszeć spod sceny, piony, które możesz zbić z tymi szatanami przy barierkach, a na końcu pogawędka podczas zwijania sprzętu i przy barze. Czyż to nie brzmi jak najbardziej zajebisty wieczór kiedykolwiek? Jeszcze jak!
fot. Patrycja Bartkowiak