Barbara Skrodzka: Tworzysz, piszesz, grasz, śpiewasz, kiedy w twojej głowie narodził się pomysł, by związać życie z muzyką?
Asia Nawojska: Od dziecka chodziłam do szkoły muzycznej, chciałam być skrzypaczką, ale zostałam pianistką. Po sześciu latach stwierdziłam, że nadal jest w moim życiu muzyki za mało. Postanowiłam zacząć tańczyć. Był to ważny krok w kontekście myślenia o dźwięku. Zostałam rytmiczką i obroniłam dyplom. Ma to jednak małe przełożenie na moją muzykę, ponieważ ciężko jest złapać u mnie tempo [śmiech]. Zaczęłam szukać dźwięków w ruchu - zostałam muzykoterapeutą. Przerodziło się to w automuzykoterapię, kiedy zaczęłam pisać piosenki szukając odbicia własnych myśli w dźwiękach i w tym, co śpiewałam. Sprawiało mi to przyjemność, choć początkowo wszystko chowałam do szafy i nikt o tym nie wiedział.
"Ziemio, daj" jest twoim najnowszym, bardzo urzekającym utworem. Czym jest dla ciebie wolność, o której w nim śpiewasz?
To pytanie, które sama zaczęłam sobie zadawać. Poczucie wolności jest związane z tym, co dla każdego z nas jest ważne, czego potrzebujemy i dzięki czemu możemy poczuć się wolni. Popatrzyłam na to nieco głębiej wiosną, kiedy nas zamknięto. Nigdy nie widziałam większego sensu w spacerze, ale nagle - tak jak inni ludzie - stwierdziłam, że nie mogę bez tego żyć. Zaczęłam szukać wolności przede wszystkim w sobie. Kwarantanna była dla mnie o tyle ciężka, że nie byłam w stanie zaakceptować podejmowania decyzji za mnie. Zabrano mi wolność, ale dzięki tej piosence zrozumiałam, że moja wolność leży w dźwięku i w słowie, tam mogę ją odnaleźć. Nagrałam ten utwór z pianinem, sama, w domu, mając trzy kable.
Gdzie poszukujesz inspiracji?
Czerpię je przede wszystkim z ludzi. Z siebie nie do końca bym umiała. Przetwarzam pewne sytuacje, z którymi się spotykam, a moje słowa nazywam szerokimi, spoglądając na nie pod różnym kątem. Pisanie piosenek jest dla mnie odnajdywaniem się w sytuacji czy w emocji, którą nie do końca potrafię nazwać. Czasem zdarza się, że siadając do pisania z pewną intencją, w rezultacie dostaję coś zupełnie odwrotnego. Zastanawiam się, jak to możliwe, że wychodząc z jedną, konkretną myślą, wylądowałam zupełnie gdzie indziej. Mało tego, niezmiernie się cieszę, że tam wylądowałam. Czasem może zainspirować słowo lub kolor. Bardzo lubię widzieć w muzyce kolor. Fajne, że nawet to może być punktem wyjścia. Cieszę się, że moje inspiracje cały czas ulegają zmianie, ponieważ gdybym zatrzymała się na jednym albumie, to po pewnym czasie nie byłabym w stanie go słuchać. Przyjemnie jest wracać do niektórych utworów po dłuższym czasie, wtedy odnajduje się w nich nowe elementy. Tym, do czego co jakiś czas wracam jest przede wszystkim muzyka islandzka i te przestrzenie, które od niej biją. Drugą stronę zajmuje u mnie rock'n'roll i Jimmy Page.
Jakim kolorem opisałabyś swoją muzykę?
Moją EP-kę zamyka utwór "Błękit". Zrobiłam to trochę z premedytacją, bo wtedy chyba najbardziej się w nim odnajdywałam. W tym momencie są to plamy, które nie do końca wiem, co oznaczają i których nie potrafię jeszcze nazwać.
Jakie znaczenie ma dla ciebie odbiór twojej muzyki przez słuchaczy, co chciałabyś by z niej wynieśli?
Długo się zastanawiałam nad tym, czy osoby słuchające moich utworów odnajdują w nich to, o czym śpiewam, czy może szukają w tym swojego życia. Wartością dla mnie jest to, że ktoś słysząc, moje piosenki, sposób w jaki je wykonuję, może te utwory przenieść na całkowicie własną sytuację. Sama słuchając muzyki innych zespołów, próbuję odnaleźć siebie, dopasować się w tych dźwiękach. Albo wręcz przeciwnie, znaleźć opozycję do tego, co słyszę. Chciałabym, żeby ktoś w mojej muzyce też mógł tak szukać i błądzić. Właśnie te błądzenia są super, ponieważ idąc do jakiegoś celu, po drodze wiele się uczymy.
Latem miałaś okazję występować przed Mikromusic i Kwiatem Jabłoni, a w grudniu zaśpiewałaś z Ralphem Kaminskim. Czego nauczyły cię te występy?
Niezależnie od tego, czy gram, czy jestem na widowni, na koncertach zawsze robię notatki, zapisuję sobie różne rzeczy, by później móc zapytać o to muzyków. Choć często gdy przychodzi co do czego, znów staję się dwunastolatką i najchętniej wyznawałabym miłości... [śmiech] Jestem człowiekiem całkowicie analogowym, więc bez długopisu i kartki nigdzie się nie ruszam. Nie da się ukryć, że artyści wzajemnie od siebie czerpią, nie ma w tym niczego złego. Nie chodzi jednak o podchwycenie melodii i zaadaptowanie jej u siebie, ważniejsza jest obserwacja tego, jak zespół wytwarza połączenie z publicznością, szuka oddechów, momentów, które podrywają słuchaczy z siedzeń. Znajdując te elementy, mogę wykorzystywać je u siebie i przekształcać na swoje, mając świadomość, że czerpałam z czegoś pięknego.
Nad czym teraz pracujesz?
Kończy mi się nakład mojej EP-ki "Kwiatów do domu", dlatego myślę, że to sygnał do działania. Muszę się zastanowić, w jakim kierunku pójść - na ile iść w nowe i pozwolić sobie zrobić longplaya, o którym głęboko marzę, a na ile jestem człowiekiem myślącym projektowo i punktowo. À propos tego projektowego myślenia, kwarantanna przyniosła "Ziemio, daj", ale jak już nas wypuścili, moim nowym instrumentem stało się ukulele. Postanowiłam, że będę grała na nim smutne melodie. Zapisuję sobie wszystkie dziwne dźwięki. Kolejnym projektem, który w listopadzie ujrzał światło dzienne jest "Polko", czyli taka myśl dotycząca dzieciństwa - powrót do dziecinności, zabawy, swobody i luzu.
Występujesz pod swoim imieniem i nazwiskiem, nigdy nie myślałaś o nadaniu swojemu muzycznemu projektowi jakiejś nazwy?
Wyszło to samo z siebie, bo zaczęłam śpiewać i grać na festiwalach, na które zapisywałam się z imienia i nazwiska. Teraz mam taki trochę wewnętrzny żal, że nie pomyślałam o tym wcześniej, ale z drugiej strony, ta nazwa już by mi coś narzucała i odejmowała. A tak jestem po prostu Asią.
W którą stronę chciałabyś podążać ze swoją muzyką? Podoba ci się bardziej popowa strona czy może takie dziwne, totalnie pokręcone formy?
Chciałabym, żeby "dziwność" była moim drugim imieniem. Lubię dziwnych ludzi, a robienie dziwnych rzeczy jest fajne. Uczę się, że nie trzeba się tego bać, a jeśli rezultat nie jest idealny, to wcale nie musi taki być. Ważne, by miało to w sobie coś, co chciałam przekazać. Wynika to z tego, że piosenki piszę szybko, nie wracam do nich za kilka dni, żeby je poprawić. Wychodzę z założenia, że jeżeli napisałam coś w danym momencie, to dotyczyły to tej konkretnej chwili. Jak wracam do tych piosenek po kilku dniach, z innym nastawieniem, po doświadczeniu innych przeżyć, to mam ochotę coś skreślić i zmienić. Powoduje to, że przestaję być spójna w tym, w czym tkwiłam w tamtym momencie.
fot. (1,2) Patrycja Długosz
fot. (3) Karol Angerman