Jarosław Kowal: Medytacja to prawdopodobnie pierwsze, co wielu osobom kojarzy się z buddyzmem, ale muzyka medytacyjna to na ogół dźwięki natury, spokojny, wyciszający ambient. Czy są to jednak niezbędne jej właściwości, czy w przypadki mrocznego buddyzmu "Mathreyata" mogłoby się sprawdzić równie dobrze?
Vesa Ajomo: Nie praktykuję medytacji, więc trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Podejrzewam, że na "Mathreyata" zbyt wiele się dzieje, by sprawdziło się jako muzyka do medytacji, ale jestem w stanie wyobrazić sobie, że można medytować w głośnym otoczeniu. To jak unoszenie się przed ścianą dźwięku - możesz poczuć jak twoje ciało rezonuje wraz z falami dźwiękowymi. Dla mnie kiedy riff wybrzmiewa przez długi czas, przypomina to raczej vibe szamańskiego transu.
Wiele statystyk wskazuje na to, że ludzie są z jednej strony coraz mniej religijni, a z drugiej coraz częściej medytują. Czy to może oznaczać, że z natury potrzebujemy jakiejś duchowości i jeżeli rezygnujemy ze zorganizowanych systemów wierzeń, to zaczynamy szukać gdzie indziej?
Myślę, że ludzie po prostu nadal szukają odpowiedzi na "wielkie pytania". To się nie zmienia. W świetle wiedzy, jaką dzisiaj dysponujemy, odpowiedzi udzielane przez zorganizowane religie nie trzymają się kupy, w mniejszym lub większym stopniu opierają się na bardzo obskuranckim sposobie myślenia. Oczywiście mogą istnieć pewne stałe, fundamentalne "prawdy", ale sposób, w jaki obecnie widzimy świat jest bardzo odmienny od tego, jak widziano go w dawnych czasach, gdy te wszystkie religie powstawały. Według mnie niektóre osoby potrzebują jakiegoś rodzaju duchowości, ale nie wszystkie, a muzyka - i wiele innych sposobów artystycznej ekspresji - może służyć za drogowskaz. Przynajmniej w moim przypadku tak to działa, kiedy jako artysta próbuję przekształcić duchowe potrzeby w coś bardziej konkretnego.
W jakim jesteś stanie, kiedy wykonujesz te skonkretyzowane potrzeby duchowe przed publicznością? Może to dałoby się porównać do medytacji?
Ten stan umysłu przypomina trans, ale nie do końca nim jest. Wciąż muszę przecież zachowywać się w racjonalny sposób, operować instrumentem i resztą sprzętu. Poza tym muszę być też świadom tego, w jakim momencie setu jesteśmy i jakie zaszły zmiany, niemniej zazwyczaj to znacznie więcej niż po prostu odgrywanie kolejnych utworów. Scena staje się przestrzenią służącą do przekazywania naszej sztuki, oczywiście czujemy obecność publiczności, ale zupełni mi to nie przeszkadza. To jak pewnego rodzaju bańka, którą chcemy powiększyć i wciągnąć do niej inne osoby. Czasami kiedy coś pójdzie niezgodnie z planem, na przykład pojawią się jakieś problemy techniczne, trudno jest wrócić do właściwego nastroju i na poziomie osobistym koncert należy uznać za zrujnowany, ale publiczność nie zawsze musi to zauważyć. Im więcej koncertów z rzędu gramy, tym łatwiej zatracić się w muzyce.
Jedyną wspólną właściwością dźwięku i ciszy jest czas trwania, więc w tym sensie można go uznać za podstawę muzyki. W waszym wypadku zdaje się mieć bardzo istotne znaczenie, ale czy można go uznać za fundament Dark Buddha Rising?
Rytm oparty jest na czasie trwania, więc powiedziałbym, że tak, to jest nasz fundament. Gdyby było inaczej, nie mógłbym zagrać żadnych riffów w taki sposób, w jaki je gram. Moim zdaniem rytm to najważniejszy element Dark Buddha Rising.
Tworząc utwory, które rzadko trwają krócej niż dziesięć minut, a w dodatku są w dużym stopniu improwizowane, można odkryć muzykę stroniącą od przekazywania konkretnych emocji - co dla wielu artystów stanowi cel - a raczej muzykę próbującą wywołać konkretny stan umysłu?
Tak, nieźle to ująłeś, ale istotne jest także to, żebyśmy my, jako zespół, znaleźli się w tym stanie. Tworzymy muzykę dla siebie, dla wspólnego grania jej. Słuchacz zawsze ma drugoplanową rolę i tylko od niego zależy, czy ulegnie naszym dźwiękom w takim samym stopniu, w jakim sami im ulegamy. Nikogo nie zmuszamy i nie zachęcamy do wprowadzenia się w ten specyficzny stan. Po prostu tak brzmimy, a odbiorcy sami muszą zadecydować, czy przyjmą nasze zaproszenie, czy nie. Mam świadomość, że wiele osób zdecyduje się je odrzucić i nie mam z tym najmniejszego problemu.
Staram się kierować przede wszystkim intuicją i pozwalam, żeby to, co we mnie siedzi odnajdowało naturalne drogi ujścia
Niełatwo jest napisać historię, nawet abstrakcyjną, która nie ma niczego wspólnego z miłością albo śmiercią - dokonanymi, obawami z nimi związanymi albo pragnieniem ich. Istnieje sposób na obejście tego?
Myślę, że wszystko zależy od tego, jak bardzo chcesz te dwa elementy odnaleźć w poszczególnych historiach, bo przecież ostatecznie nie da się żyć bez czekającej nas na samym końcu śmierci.
A w którym momencie tworzenia albumu zdajesz sobie sprawę z tego, o czym opowiadacie?
Prawdziwe znaczenie każdego albumu w kontekście całej naszej dyskografii może się z biegiem czasu zmieniać. Staram się kierować przede wszystkim intuicją i pozwalam, żeby to, co we mnie siedzi odnajdowało naturalne drogi ujścia. W moim odczuciu nasze albumu mierzą się z bardzo abstrakcyjnymi wizjami i są szeroko otwarte na dowolne własne interpretacje.
Czy w takim razie wasze pierwsze wydawnictwa - to, co teraz znane jest jako "The Black Trilogy" - ukształtowały was jako zespół, czy wasza obecna działalność nadaje kształt tym najwcześniejszym utworom?
I jedno, i drugie. To działa na podobnej zasadzie do obracających się obiektów, które kształtują swoje orbity, gdy wokół czegoś krążą. Postrzegam naszą działalność jako wpływające na siebie nawzajem cykle, a w dodatku kiedy tworzymy nowy obiekt, wszystko, co dotąd istniało ulega przemianie. Ten nowy obiekt też musi się do tych starszych w jakiś sposób przystosować.
Wasza muzyka często określana jest jako eksperymentalna, ale w moim odczuciu zupełnie taka nie jest. Muzyka eksperymentalna to raczej nieustanne poszukiwanie czegoś nowego, a zdaje się, że wy już odnaleźliście i teraz doprowadzacie to do perfekcji.
Faktycznie od strony muzycznej niewiele jest eksperymentowania w tym, co robimy. Zresztą dla mnie opisywanie naszej muzyki zawsze jest bardzo trudne.
Jak w takim razie podchodzicie do wykonywania "Mathreyata" podczas koncertów? Można usłyszeć ten materiał dokładnie w takiej formie, w jakiej został zarejestrowany?
Już nie. Od czasu kiedy nagraliśmy album, każdy z tych utworów przemienił się i my sami też jesteśmy już inni. W trakcie koncertów nie ma jednak aż tak wiele miejsca na improwizację. Improwizacja to coś, czym zajmujemy w trakcie czasu spędzonego w sali prób.
Prawdopodobnie minie jeszcze trochę czasu, zanim znowu będzie można was usłyszeć na żywo, ale może da się z tych ponurych czasów wyciągnąć coś pozytywnego?
W tej chwili czuje ulgę, bo nie musimy jechać w trasę i nie mamy w planach żadnych występów, co pozwala skupić się na tworzeniu nowego materiału i rozbudowywaniu naszego koncertowego ustawienia, a dzięki temu będziemy mogli wejść na jeszcze wyższy poziom. Pracuję teraz nad moim zestawem gitarowym, przesterami i uczę się na temat konstrukcji elektronicznych. W żadnym wypadku nie czuję się sparaliżowany przez obecną sytuację.
fot. Maija Ajomo