Niedawno wydaliście z Orphanage Named Earth nowy album - moim zdaniem lepszy, ciekawszy, a jednocześnie mniej ozdobnikowy niż "Re-Evolve". Co sprawiło, że "Saudade" jest właśnie takim materiałem? Wiem, że album powstawał znacznie krócej.
Te dwie płyty znacznie różnią się od siebie całym procesem przygotowania. "Re-Evolve" zaczynał jako zlepek riffów, które z czasem przekształcały się w numery. Powstawały wtedy, kiedy nasz gitarzysta, Kima, pisał do szuflady. Graliśmy w tamtym czasie bardzo niezobowiązująco na próbach. "Re-Evolve" to wypadowa kilkuletniej pracy nieprowadzonej tak naprawdę pod kątem zespołu. Album powstawał bardzo długo i to moim zdaniem połączenie czasami przypadkowych numerów czy klimatów. Tak jak powiedziałeś - więcej ozdobników i tak dalej.
"Saudade" to inna bajka - zostało napisane całkowicie przez obecny skład. Zajęło to około dwóch prób. Oczywiście wymiana riffów wcześniej też miała miejsce - aktualnie każdy z nas mieszka gdzie indziej, więc nauczyliśmy się pracować ze sobą zdalnie. Przesyłaliśmy riffy, słuchaliśmy ich gdzieś na wyjazdach i gadaliśmy o tym. Na próbie w sierpniu w Morągu usiedliśmy do tego poważnie i zaraz potem weszliśmy do studia. Można powiedzieć, że "Saudade" powstała w dwa dni, dlatego wydaje się mocno spójne i bardziej surowe. Chcieliśmy zrobić cięższą, brudniejszą brzmieniowo płytę. Czy to wyszło? Niech każdy oceni sam. Na pewno zgodzę się, że jest spójna, bo dążyłem do tego, żeby tekstowo zbudować jeden, silny koncept.
Który z tych dwóch skrajnie różnych sposobów tworzenia i organizowania prób bardziej ci odpowiada?
Cenię sobie pracę na żywo, ale nad konkretami. Lubię, jak zalążki riffów gdzieś już wcześniej krążą. Z resztą działa to we dwie strony - Kima lubi poczytać trochę tekstów, żeby w głowie zbudować obraz przekładany na muzykę. Zawsze wymieniamy się pomysłami i przy spotkaniu wszyscy wiemy, nad czym pracować. To lubię najbardziej - każdy wnosi coś od siebie, wspólnie ustalamy potencjalne zmiany. Najlepiej jest pracować na żywo i kolektywnie. Obca jest mi praca z podejściem "tak ma być i bez dyskusji".
A czym jest "Sierociniec zwany Ziemią"?
Cała Ziemia jest miejscem, na które wszyscy jesteśmy skazani. Nie ma ucieczki. Zostajemy na niej zdani sami na siebie. I tyle. Jakby z boku spojrzeć na nas, to można zobaczyć bandę sierot, które gdzieś tam szukają przyszłości czy lepszego życia. Ale brak możliwości ucieczki to element kluczowy.
Myślę, że prekursorzy programów kosmicznych się z tobą nie zgodzą...
[śmiech] Wszyscy jesteśmy skazani na Ziemię, chyba że masz taki zawód, jak kosmonauta. Swoją drogą, ciekawe jak wyglądaliby punki-kosmonauci. Czy wróciliby na Ziemię, czy nie.
Pamiętam, jak graliśmy razem w Płocku i tłumaczyłeś mi ten konspekt. Później plułem sobie w brodę, że nie zadałem pytania, dlaczego "orphanage", a nie "prison"?
To pytanie raczej do Kimy - on wymyślił nazwę. Mieliśmy wcześniej kilka koncepcji, ale padło na tę, bo ma najgłębsze znaczenie. Słowa "prison" nawet nie braliśmy pod uwagę, więc jest do wzięcia. Prison Named Earth - zakładajcie!
Przy promowaniu "Re-Evolve" zagraliście masę - jak na was - koncertów. Przy "Saudade" było ich znacznie mniej, co można było dostrzec jeszcze na długo przed pandemią. Co jest tego powodem?
Kiedy pisaliśmy "Re-Evolve", cały skład mieszkał w Białymstoku. To wszystko ułatwiało - częstsze próby, lepsza logistyka wyjazdów. Przy "Saudade" pojawiły się utrudnienia, które naturalną koleją rzeczy przełożyło się na mniej koncertów. Potrafimy się nieźle zorganizować, ale zaczęło to wymagać większych nakładów pracy - trzeba było patrzeć na loty i większą ilość czynników przy bookowaniu terminów. Na plus jest to, że nie gramy pojedynczych koncertów. Kiedy mieszkaliśmy razem, zdarzało się jeździć na jeden koncert, teraz bookujemy raczej serie. Nie jest to duże utrudnienie, szukam plusów w sytuacji. Miało to także wpływ na "Saudade". Czy chcemy to zmienić? Nie wiem, teraz trudno jest cokolwiek zaplanować. Na pewno nie chcielibyśmy grać bardzo dużo koncertów, bo każdy z nas ma jakieś swoje obowiązki, ale też nie chcielibyśmy grać ich kilka. Celujemy w kilkanaście gigów rocznie.
Śpiewałeś w kultowym Sanctus Iuda, który po wielu latach powrócił na kilka koncertów. Dlaczego się na to zdecydowaliście i dlaczego był to powrót tylko epizodyczny?
To jest związane z płytą dyskograficzną, która miała wyjść w 2006 roku. Siedziało to w człowieku i kwitło przez dziesięć lat, a że lubię dotrzymywać słowa, to zaczęliśmy się spotykać w celu złożenia materiałów na wydawnictwo, napisania kilku słów, wybrania zdjęć, ułożenia tracklisty. W trakcie tych spotkań odbył się też debiutancki koncert Orphanage Named Earth, na który przyszli chłopcy z Sanctus Iudy. To był impuls - tu gadamy o dawnych latach, tu jeden już stoi na scenie. Reszta potoczyła się sama - Jasiek i Pryszcz zaczęli jawnie mówić, żeby zacząć grać. Nie byłem do końca zwolennikiem tego - raz, że nie chciałem dzielić się na dwa zespoły; dwa, że traktuję Sanctus Iuda jak przeszłość. Wyjście płyty przemówiło do mnie jednak na tyle, że zgodziliśmy się zagrać jakieś koncerty z tej okazji. Nie każda z osób, które chodzą na punkowe koncerty miała okazję zobaczyć Sanctus Iuda, choćby dlatego, że były po prostu za młode. Ten argument potraktowałem serio.
Początkowo miały to być dwa koncerty - Ultra Chaos Piknik w Żelebsku i DIY Fest w Gdyni. Zaczęliśmy powoli się przygotowywać i w ciągu pierwszych spotkań okazało się, że nie ma "przyciągacza" w line-upie 161 Fest. Kilka osób zaczęło przebąkiwać, że jakby zagrało Sanctus Iuda, to na pewno rozwiązałoby to temat headlinera. Był to listopad, a 161 Fest był w marcu, więc czasu bardzo mało. Jednocześnie z uwagi na fakt, że w grę wchodził benefisowy festiwal na 161 Crew, to decyzja zapadła w minutę i zagraliśmy trzy koncerty, a nie dwa. Ot, cała historia
Orphanage i Sanctus Iuda to różne projekty - z pierwszym jesteście czasem określani jako romantic crust, za to Sanctus to granie znacznie bardziej surowe. Skąd taka droga ewolucji u ciebie jako u muzyka?
Z tym romantic crust to oczywiście żart- ja to wymyśliłem na jednej z pierwszy prób, kiedy ktoś spytał: Ej, chłopaki, co my właściwie gramy?. Rzuciłem wtedy hasło "romantic crust", co spotkało się ze salwą śmiechu. Składając demówkę, dla jaj umieściłem na niej ten zwrot. To miał być żart do pokazania chłopakom i usunięcia, ale przegłosowali obecność tego sloganu. Niemniej, trzeba traktować to z przymrużeniem oka. Co do Sanctus Iuda i Orphanage Named Earth - nie ma sensu zestawiać tych dwóch zespołów. To zupełnie różne projekty, zupełnie inni ludzie. Orphanage Named Earth bardziej stawia na wyraz, a w Sanctus była przede wszystkim surówka. Byliśmy młodzi i wściekli. Nie zastanawialiśmy się, co i jak grać, ale jak zrobić to szybko i głośno. Nie graliśmy o szczegóły i dokładność - tu chodziło o to, żeby jak najwięcej z siebie wykrzyczeć i dotrzeć do jak największej liczby ludzi. Wszystko było na dużym wkurwie i tym napędzane. Orphanage Named Earth to zupełnie inny temat - działamy bardziej kolektywnie, rozstrzał wieku to od trzydziestu do pięćdziesięciu lat, więc na dobrą sprawę dwa pokolenia. Kima, który dużo tworzy jest osobą emocjonalną, każdy z nas zresztą też. Wiek i dojrzałość też mają wpływ. Kiedy wracaliśmy z Sanctus Iuda, to mimo że teksty niestety wciąż są aktualne, czułem w nich brak dojrzałości. Jednocześnie tacy wtedy byliśmy i odzwierciedlało to nas w stu procentach. Dziś w stu procentach odzwierciedla mnie Orphanage Named Earth.
Grasz w zespole, prowadzisz label, udzielasz się dziennikarsko - do tego masz normalną pracę i rodzinę. Kiedy znajdujesz czas na sen?
Wbrew pozorom śpię normalnie, porządną liczbę sześciu-siedmiu godzin. W życiu codziennym staram się wysypiać i poświęcać na to czas. Należę do aktywnych osób, nie potrafię nic nie robić. Muzyka i wszystko, co można przez nią wyrazić zawiera się w zespole. Zespół nasz i zespoły przyjaciół wydają płyty, więc to kolejna okazja do przekazania pewnych treści. Stąd bardzo niedaleko do pomagania przy organizowaniu jakiegoś koncert czy festiwal. Całość zamyka się jedną klamrą. Prawda, sporo tego, ale nie poświęcam na to całego życia. W końcu jest praca, jest rodzina. Gdzieś trzeba umieć to wyważyć. Jest luźniej w pracy, to można poświęcić się zespołowi i vice versa. Jeżeli wiemy, że mamy grać, to układamy pod to swój harmonogram. Jeżeli wiem, że na koniec sierpnia wchodzimy do studio, to ustawiam pod to swoje plany.
Wracając do 161 Fest - feralny termin sprawił, że była to chyba pierwsza impreza w Polsce, która przegrała z pandemią. Co w związku z tym? Czy chcesz powtórzyć skład, zorganizować inną imprezę, czy może jakoś inaczej to ugryźć?
Możemy spodziewać się tej samej edycji, najprawdopodobniej w tym samym terminie, kiedy obchodzony jest światowy dzień walki z rasizmem. Postaramy się zrobić to w możliwie jak najbardziej zbliżonym składzie w tym z marca 2020 roku. Rzecz jasna, realia mogą to zweryfikować - nie chodzi nawet tylko o to, czy będzie można robić festiwale na tyle osób w klubach. Problemem jest to, że na dzień dzisiejszy zupełnie nikt nie zna przyszłych realiów podróży lotniczych. Mając na uwadze fakt, że ten fest zawsze ma zagraniczne zespoły, a tym razem miało być ich parę, to wszystko jest oparte o samoloty. Tutaj jest główna niewiadoma - czy, jak i za ile będzie można latać. Po pandemii linie lotnicze tracą kupę kasy, to może przełożyć się na nowe zasady gry. Jasne, chciałbym, żeby skład był możliwie zbliżony, ale jak się nie uda, to postaram się czymś zaskoczyć.
Jak oceniasz kondycję sceny punkowej na dzień dzisiejszy. Zarówno jako słuchacz, jak i wydawca?
Punk tworzą ludzie bardzo wrażliwi. Cokolwiek stworzą, przenosi to duże ładunki emocji i treści. Wszystko, co punki kreują w ten sposób trzyma poziom. Wychodząc z tego założenia, punk zawsze będzie w dobrej kondycji. Wrażliwość artystyczna jest kluczowa - troska o innych, o środowisko, o przyszłość. Pod tym względem kondycja jest i zawsze będzie dobra. Nie ma chyba czegoś innego tak bardzo rozwiniętego, jak ruch punkowy na świecie. Jeżeli zaczęło się to tworzyć pod koniec lat 70., to mamy pół wieku rozwoju całego ducha DIY. Mamy pół wieku doświadczenia w budowie i rozwoju sceny w etyce DIY. To jest dowód na to, że punk nie potrzebuje nikogo z zewnątrz, z żadnego show-biznesu po to, żeby być, rozwijać się i stanowić nie tylko siłę, ale także zagrożenie dla rzeczy, przeciwko którym krzyczy. Jest silny i nie daje się połknąć przez mainstream, czego próbowano na samym początku. Przy dzisiejszych możliwościach technologicznych to wszystko działa jeszcze sprawniej. Niemniej, żeby nie był to sam miód, odnoszę wrażenie, że wraz z rozwojem internetu i mediów społecznościowych, punk stał się bardziej oswojony, a nawet - za przeproszeniem - ucywilizowany. Przez to staje się mniejszym zagrożeniem, jest bardziej wygodny i to nie do końca mi się podoba.
Jak zauważyłeś, mamy pół wieku punk rocka na świecie, a jednocześnie jak odpalisz najstarsze albumy, to nic nie tracą na aktualności. Mija pięćdziesiąt lat, a wciąż mamy te same problemy. Nie łapie cię refleksja na temat tego, co się dzieje z tym światem i czy siła punka faktycznie jest skuteczna?
Tak, ta refleksja wraca. Punk tworzony jest przez mądrych ludzi, którzy patrzą daleko w przyszłość, bo interesuje ich znacznie szersze spojrzenie na świat niż czubek własnego nosa. Punk miał rację w wielu kwestiach - spójrz na wegetarianizm i weganizm. Gdyby sprowadzić to do grupy ludzi, którzy na początku promowali takie podejście, powiedziałbyś, że były to punki. Dziś to jest szeroki trend na całym świecie. Nieważne, z jakiego środowiska ktoś pochodzi i w co wierzy - każdy wie, co to jest weganizm i pewnie go praktykuje. Tutaj pojawia się inna refleksja - czapki z głów! Punk od zawsze krzyczał o zagrożeniach dla planety. Chociaż problemy są wciąż aktualne, to świadomość tego problemu staje się większa. Trzydzieści lat temu jakby ktoś poczytał niektóre teksty, to puknąłby się w głowę, a dziś czytając teksty o tym, co czeka ten świat myśli się, że punk znowu miał rację. Teraz krzyczą o tym wszyscy, nie tylko punki. No i zobacz, że punk miał wpływ na styl ubierania się - dziś wiele osób nosi irokeza, nawet wielkie marki kradną loga i wrzucają to na kurtkę.
Słynna koszulka Ramones.
Na przykład. Cały czas jest źle na świecie i dalej trzeba robić to, co się robi. Czasami refleksja jest smutna, natomiast ludzie wrażliwi nie odpuszczają. Głównie ze względu właśnie na tę wrażliwość.
Jakiej słuchałbyś muzyki w alternatywnym świecie, w którym nigdy nie powstał punk rock?
Pewnie metalu. Zaczynałem od tego, pierwszą cięższą muzyką, z jaką się spotkałem był metal w czasach podstawówki. Zaczynając od polskiego rocka, to siłą rzeczy się trafiało potem na Iron Maiden czy AC/DC, a potem szło głębiej i głębiej. Stawiałbym więc na metal. Ale na thrash, a nie black metal, który teraz jest popularny.
Głównym motywem "Saudade" jest to, ile straciliśmy jako cywilizacja. Ile aspektów i wartości zostało zagubionych. Skoro wspominałeś o wrażliwości i umiejętności przewidywania, który element człowieczeństwa stracimy jako kolejny?
Mam nadzieję, że zaczniemy w końcu budować coś, a nie tylko niszczyć i tracić. Raczej jestem optymistą. Chciałbym widzieć, jak człowiek wraca do korzeni, zaczyna żyć bardziej plemiennie, w mniejszych wspólnotach, a nie w scentralizowanej, wielkiej hierarchii, którą rządzi pan i władca. Chcę wierzyć, że ludzie zaczną brać przykład ze swoich przodków. Oczywiście nie chodzi o mieszkanie w lesie przy ognisku, ale o organizowanie się w swoich społecznościach i pracę na ich rzecz. Mniejsza hierarchia, większy szacunek dla drugiego człowieka. Moje myśli są raczej pozytywne.