Obraz artykułu Kamp!: Ludzie oszaleją, gdy kluby w końcu znowu się otworzą

Kamp!: Ludzie oszaleją, gdy kluby w końcu znowu się otworzą

Powoli odżywa życie kulturalne, wydarzeń pod chmurką zaczyna przybywać, a ludzie spragnieni muzyki wychodzą z domów. Wśród zespołów, które w te wakacje będzie można zobaczyć na letnich, miejskich scenach znajdzie się między innymi Kamp!, które zaprezentuje także kilka nowości.

Barbara Skrodzka: Pandemia odcisnęła piętno na branży muzycznej - letnie festiwale zostały odwołane, wiele koncertów nie odbyło się. W czasie kwarantanny i zamknięcia pojawiły się u was pomysły, jak w kreatywny sposób podejść do nowej sytuacji?

Radek Krzyżanowski: Okres lockdownu okazał się przede wszystkim bardzo dobrym czasem na robienie muzyki w domu, w sposób studyjny. Dla nas okres wiosenno-letni na ogół wiązał się z tym, że co tydzień gdzieś jechaliśmy, a po weekendzie wypoczywaliśmy. Wtedy nie mieliśmy kiedy pracować, teraz możemy to robić non stop.

 

Michał Słodowy: Bardzo ciężko jest wymagać od branży, która najbardziej oberwała po głowie, że od razu wskoczy w tryb ''teraz będziemy kreatywni''. Pomysły na to, jak sobie z tym radzić kształtowały się bardzo indywidualnie, czasami zahaczając nawet o absurd. W naszym przypadku kreatywne podejście oraz powrót do wydawania muzyki przyszło w momencie, kiedy wszystko zaczęło już puszczać. Pojawiają się też możliwości grania w ramach narzuconych ograniczeń. Trochę przespaliśmy ten czas zamknięcia, ale nie uważam, żeby to było coś złego.

Pod koniec maja wydaliście utwór "Play Me Dirty", podobno do końca roku ma się ukazać jeszcze kilka kawałków.

RK: Do końca roku wyjdą jeszcze trzy single. Do "Play Me Dirty" przymierzaliśmy się bardzo długo. Po zeszłorocznej, nowej odsłonie koncertowej i letnich występach mieliśmy zamiar szybko wejść do studia i z zebranego materiału zrobić kilka singli. Przedłużyło się to jednak do maja, w międzyczasie wydarzyło się dużo rzeczy, które cały czas podważały to, co robiliśmy na starym modelu Kamp!. Byliśmy rozdarci, kombinowaliśmy, zastanawialiśmy się, czy możemy zrobić to, czy tamto... Okres pandemii przyspieszył te procesy. Dotarło do nas, że nie ma co zwlekać.

 

MS: W ubiegłym roku nie byliśmy jeszcze zdecydowani, w którą stronę chcemy pójść, dlatego nagraliśmy materiał koncertowy. Ten singiel jest pierwszym momentem w ciągu ostatnich dwóch lat, w którym możemy wydać coś studyjnego, w ramach naszego nowego myślenia o muzyce.

 

Do "Play Me Dirty" powstał teledysk, w którym pokazaliście opustoszałe przestrzenie festiwalowe, które w tym roku nie powitają publiczności. Nie powiedziałabym, żeby ten widok jakoś pozytywnie nastrajał, okazał się smutny i przygnębiający.

MS: Postawiliśmy na tęsknotę, bo sami tęsknimy. Jesteśmy aktywnymi uczestnikami sceny klubowej, nie tylko jako osoby, które grają muzykę, ale także jako odbiorcy. Nam też tego brakuje. Przez ten czas zagraliśmy kilka setów do streamów i już sama możliwość przebywania w głośnym pomieszczeniu jest niesamowitą przyjemnością. Ludzie oszaleją, gdy kluby w końcu otworzą swoje drzwi, a koncerty zaczną odbywać się regularnie. Jestem o tym przekonany. Myśląc o klipie, postanowiliśmy uchwycić miejscówki festiwalowe i przestrzenie, które lubimy i ubrać je w poranny sznyt powrotu klubowego upodlenia.

 

RK: Od jakiegoś czasu coraz bardziej podoba nam się zabawa za dnia i towarzysząca temu energia. Lubimy poranki chłonąć, a nie na nich umierać. Możliwość pokazania wczesnych godzin rannych, kiedy energia właśnie wschodzi była dla nas bardzo atrakcyjna. To, co się dzieje z odbiorem muzyki jest dla nas bardzo ważne, ponieważ kochamy te wszystkie festiwale oraz muzykę klubową.

Błędnie zakładaliśmy kiedyś, że wszyscy nasi fani są świadomi naszych poglądów i je podzielają. Kiedy zamieściliśmy nasze logo na tęczowej fladze, szybko się okazało, że jest grupa ludzi, która zareagowała na to z agresją. To było naprawdę szokujące.

Okres zamknięcia wpływa i oddziałuje na nas wszystkich. Myślicie, że w jakiś sposób odzwierciedli się też w waszej muzyce?

MS: Nie wiem. Mam wrażenie, że potrzeba powrotu do normalnego trybu jest tak mocna, że także w muzyce będziemy do niej dążyć. Ja już nie czuję, żeby cokolwiek się wydarzyło. Czekam tylko, aż się wszystko rozszczelni, wszelkie ograniczenia zostaną zniesione i będziemy mogli normalnie żyć. Gdy to się stanie, bardzo szybko zapomnimy o tym, że cokolwiek się wydarzyło. Nie sądzę, żeby powstawały hymny o wolność czy protest songi. Wideo do "Play Me Dirty" jest maksimum, jeśli chodzi o nasze reakcje na jakiekolwiek rzeczy, które się dzieją poza strukturami tego zespołu.

 

Nigdy nie pojawił się pomysł, żeby jako zespół mocniej zaangażować się politycznie czy społecznie?

MS: Jesteśmy lewakami, a na pewno w tę stronę nam bliżej. W muzyce na pewno to nie wyjdzie, a jeżeli wyjdzie, to musiałoby się coś ważnego wydarzyć. Aktualnie przestrzeń społeczna jest tak bardzo zideologizowana, że muzykę chcemy trzymać jako odskocznię od tego bagna. Błędnie zakładaliśmy kiedyś, że wszyscy nasi fani są świadomi naszych poglądów i je podzielają. Kiedy zamieściliśmy nasze logo na tęczowej fladze, szybko się okazało, że jest grupa ludzi, która zareagowała na to z agresją. To było naprawdę szokujące.

 

RK: Trzeba pamiętać, że w przypadku tamtej akcji najbardziej krzyczała grupa, która koniecznie chciała zająć jakieś stanowisko. Niestety im bardziej ludzie są ekstremalni, tym bardziej lubią o tym krzyczeć i nawracać innych, co niezmiernie mnie denerwuje. Nienawidzę jak ktoś wpierdala się w moje życie. Dlatego akcja z tęczową flagą tak zarezonowała. Jeśli komuś nie podoba się nasze logo na tęczowej fladze, to może iść gdzie chce, nie musi słuchać naszej muzyki. Nigdy nie byliśmy i nie będziemy zespołem, który chce robić muzykę pod politykę. Muzyka jest naszym innym światem, bardzo indywidualnym i wrażliwym. Tam się imprezuje i przeżywa.

Kamp! Zdjęcie zespołu. Wszyscy zbiegają po schodach.

Odświeżyłam sobie waszą dyskografię od pierwszej EP-ki aż do ostatniego wydawnictwa. Odbyliście długą, ale też ciekawą muzyczną drogę - który z tych okresów był dla was najbardziej wartościowy?

MS: Mam wrażenie, że w każdym z naszych wywiadów, mówimy, że ten konkretny moment jest tym, w którym właśnie zrozumieliśmy, o co chodzi w muzyce. Ta fraza oraz to, że wiemy, dokąd idziemy i teraz będziemy to kontynuować, pojawia się za każdym razem albo przynajmniej pada z moich ust [śmiech]. Później przychodzi nowa płyta i ona jest zupełnie inna niż to, co było na początku. Dzisiaj rano słuchałem naszych kawałków i rzeczywiście jest to przemieszane, ale ciężko powiedzieć, która faza była najbardziej wartościowa albo taka, do której chcielibyśmy wrócić, bo żadna nie okazała się na tyle atrakcyjna, żebyśmy ją kontynuowali.

 

RK: W przypadku debiutu czuliśmy, że wyczerpaliśmy formułę. Chcieliśmy odciąć się od tych ejtisowych brzmień przerobionych na nowoczesną modłę. Nie jestem sentymentalny, nie patrzę na przeszłość, nie słucham naszych starych numerów i nie rozmyślam o przeszłości. Robimy to, co w danym momencie wydaje się nam sensowne. W momencie, gdy pracowaliśmy z Bartkiem Dziedzicem mieliśmy problem, żeby to zdefiniować. Weszliśmy wtedy w buty, w które w ogóle nie chcieliśmy wchodzić, co też wyszło dopiero na koncertach, gdy graliśmy "Deny" czy "Turn My Back on You". Wtedy okazało się, że nie czujemy tych piosenek i nie mamy ochoty ich grać. Studyjnie wyglądało to trochę lepiej. Bartek ciągnął to dlatego, że my nie byliśmy w stanie. Wydawało się nam, że możemy pisać beatlesowskie melodie, ale w międzyczasie przez całe lato imprezowaliśmy na festiwalach do dziesiątej rano. Każdy przeżywa moment takiego wewnętrznego rozłamu, kiedy nie wie, co chce robić.

 

MS: Moment, w którym graliśmy "Turn My back on You" na Męskim Graniu w Żywcu, uważam, za jeden z najgorszych momentów w moim życiu. Doszliśmy do takiego etapu, że co innego nam się podobało, a co innego graliśmy. Trochę zmieniając pytanie: Czy jest jakiś moment, którego chcemy się pozbyć? Nie, bo był to ważny moment przełomowy, kiedy zrozumieliśmy, że nigdy nie chcemy wracać w to miejsce, do którego wtedy zmierzaliśmy. Nie dlatego, że nie jesteśmy w stanie napisać takich utworów, tylko dlatego, że jest to męką.

Moment, w którym graliśmy "Turn My back on You" na Męskim Graniu w Żywcu, uważam, za jeden z najgorszych momentów w moim życiu.

To znaczy, że wolicie wychodzić ze swojej strefy komfortu i uciekać od schematów?

RK: Uciekanie schematom jest dobre, kiedy przychodzi naturalnie. Jeżeli jest to twoje zadanie, które spędza ci sen z powiek, bo chcesz wypaść lepiej niż potrafisz, wtedy pojawia się problem. Nie mówię, że tak się nie robi, bo muzyka konceptualna pojawia się w muzyce pop, tylko te koncepty spięte są czyjąś osobowością. Ktoś trzyma nad tym pieczę i ma wiedzę o tym, jak to robić.

 

MS: Albo ma dominujący wpływ na grupę. My do pewnego momentu chcieliśmy zadowolić każdego, ale jak doszła jeszcze jedna dodatkowa osoba, wtedy pojawiły się bardzo duże problemy. Okazało się, że jedyną osobą w miarę zadowoloną jest Bartek Dziedzic, ale też nie był.

 

RK: Teraz staramy się dowiedzieć tego, co każdy z nas chce robić, wykładamy to na stół i dopiero na tej bazie budujemy porozumienie. Wydaje mi się, że w ten sposób znacznie łatwiej wymknąć się schematom, bo przychodzi to naturalnie.

Czego jeszcze w tym roku możemy się od was spodziewać? Myślicie nad płytą?

RK: O płycie na razie nie myślimy. Chcemy powtórzyć trochę to, co robiliśmy przy debiucie, czyli wydajemy single, tylko zamiast rozkładać to na dwa lata, będziemy wydawać nowe rzeczy co dwa miesiące. Muzyka, którą tworzymy pozwala nam eksperymentować, zobaczyć, z czym się lepiej czujemy, co się najbardziej podoba naszym fanom. Zmienił się też model rynku, wydawanie płyt w tej chwili jest pewnego rodzaju luksusem, a nie drogą prowadzącą w jakimkolwiek kierunku.

 

MS: Finalnie w wydawaniu muzyki zadowalamy teraz algorytm Spotify. Chcemy zobaczyć, na ile możemy to zrobić, oczywiście przy naszych warunkach muzycznych. Nie myślimy o płycie. W ubiegłym roku mieliśmy do tego kilka podejść i okazuje się, że kiedy pojawia się ten temat następuje u nas wykolejenie. Teraz nagrywamy utwory. Dajemy sobie miejsce na eksperymenty. Tym, czego bardzo chciałbym spróbować i o tym formacie myślimy jako o dłuższej wypowiedzi, jest mixtape, który miałby formę DJ setu, ale z udziałem innych artystów. Jest to rzecz, która wisi już od tamtego roku i cały czas pozostaje niezrealizowana. Ale czy ją zrobimy teraz, czy w przyszłym roku - tego nie wiem.

 

Nie myśleliście kiedyś nad połączeniem sił z orkiestrą? Wydaje się, że taka kombinacja miałoby spore szanse powodzenia.

RK: Nie. Nie cierpię takiej muzyki i nie chciałbym w czymś takim uczestniczyć. Dla mnie to połączenie jest absurdalne. Nie słyszałem żadnej realizacji, po której miałbym ciarki na plecach. Od tego jest muzyka filmowa.

 

MS: W naszym przypadku jest to bardzo ciężki temat. Z punktu widzenia muzyka jest to czysta rozrywka. Przy takiej muzyce nie do końca masz poczucie, że dostawiając pięćdziesiąt trąbek cokolwiek się zmienia, oprócz tego, że ktoś dostaje gęsiej skórki. Na pewno są instrumenty, których moglibyśmy użyć - fortepian na pewno dobrze się sprawdzi i moglibyśmy z tym eksperymentować, ale nie czujemy tego.

Mieliśmy dramatyczne próby podejścia do śpiewania po polsku. To było coś tak strasznego, że ciężko byłoby teraz tego słuchać.

Baasch, który do tej pory tworzył po angielsku, w sierpniu wydaje płytę po polsku. Jak wygląda to u was, próbowaliście kiedyś śpiewać w ojczystym języku?

MS: Mieliśmy dramatyczne próby podejścia do śpiewania po polsku. To było coś tak strasznego, że ciężko byłoby teraz tego słuchać. Wtedy jeszcze wierzyliśmy, że muzycznie się to broni, ale to naprawdę było niedobre, a przynajmniej nienaturalne.

 

RK: To był jeden z takich wymyślonych konceptów z cyklu "a może postawmy sobie wyzwanie i spróbujmy". Z Gverillą zrobiliśmy jeden numer, w którym on śpiewa po polsku. W takim wydaniu na pewno będzie na to miejsce.

 

MS: Ja jednak zdradzę, że jeden z singli, który wyjdzie w tym roku będzie po polsku. Ale nie jest to rzecz, która wynika z naszej potrzeby. Będzie to cover. Podchodzimy do tego jak do eksperymentu. Jest plan na utwór po polsku, ale nie będzie to standardowy Kamp!. Na pewno jest to coś, co nas interesuje. Wiemy też, że przynajmniej w tym momencie, Tomek nie jest przekonany do śpiewania po polsku. Jest to zupełnie inny rodzaj śpiewania - inaczej trzeba myśleć o muzyce, o tym jak osadzić słowa w elektronice. Jestem bardzo ciekawy płyty Baascha, tego jak udało mu się przełamać tę granicę i wypaść przy tym naturalnie. U nas jeszcze nie ma na to miejsca i jeszcze przez chwilę nie będzie.

 

RK: To kwestia czucia i w dużej mierze zależy od Tomka. Nie ma to związku z tym, że my się ograniczamy, że jak nie zaśpiewaliśmy po polsku od dwunastu lat, to nie będziemy tego robić. Chociaż z drugiej strony pociągająca jest taka konsekwencja. Był moment, w którym wszyscy śpiewali po angielsku, później weszła moda na polski. My też próbowaliśmy się do tego przełamać, ale finalnie wyszło tak, że wszyscy oprócz nas zaśpiewali już po polsku, więc może warto być tym jednym konsekwentnym. Pewne zespoły, które budują długoterminowo markę robią swoje i nie zwracają uwagi na mody. Przypomina mi się !!! (Chk Chk Chk), którzy od zawsze grali to samo. Za to się ich ceni. Nie mówimy, że to jest jedyne prawidłowe podejście, po prostu to jest ich charakter.

 

Moglibyście na koniec polecić jakieś zespoły godne sprawdzenia i posłuchania?

RK: Ja od dłuższego czasu jestem zakopany w świecie techno, dlatego zdecydowanie poleciłbym włoski duet Mathame, który wydaje głównie dla wytwórni Afterlife. Wszystko, co wychodzi spod ich ręki jest dla mnie bardzo inspirujące i też bardzo głęboko do mnie przemawia. Warto posłuchać także młodego producenta z Holandii, Colyna, który od dłuższego czasu bardzo umiejętnie łączy świat techno i popowych melodii. Trzecim artystą jest Recondite, który konsekwentnie buduje swój image i gra mroczne, introwertyczne techno.

 

MS: Rival Consoles to obecnie mój faworyt, jeśli chodzi o muzykę elektroniczną. Z bardziej popowych, odmóżdżających rzeczy Elderbrook i Sofi Tukker. Pozaelektronicznie bardzo podobają mi się Hamilton Leithauser i Yves Tumor, którego ostatnia płyta jest naprawdę dobra. Z Tumorem zawsze miałem problem, dlatego dopiero teraz odkrywam tego artystę. Okazało się, że robi bardzo dobre rzeczy. Czekam na więcej.

 

fot. Dawid Misiorny


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce