To oczywiście bardzo dobry kierunek, ale czasami człowiek ma ochotę na coś, co budzi gniew i agresję, a potrzeby te zaspokaja polsko-norweski duet Narrenwind wraz ze swoją EP-ką "Na pohybel skurwysynom wszelkim". Rozmawiam o niej ze spiritus movens projektu, Evilem.
Łukasz Brzozowski: Skąd ten pośpiech w Narrenwind?
Evil: Ja tego nie odbieram jako pośpiech. Nagrywamy w naturalnym i komfortowym dla siebie tempie. Tym razem zapowiada się na przykład przerwa, ale jeśli jutro wpadnę na pomysł riffu/ brzmienia/aranżacji, który będę chciał wypróbować, to po prostu to zrobię.
A nie masz czasami tak, że słuchasz tych płyt, które wychodzą przecież w bardzo krótkich odstępach, i narzekasz, że tu byś coś poprawił, jeszcze gdzie indziej zmienił?
Coraz rzadziej, choć paradoksalnie mam coraz większy udział przy nagrywaniu, produkcji, przygotowaniu oprawy graficznej i tak dalej. Jak do tej pory, najwięcej zastrzeżeń mam do drugiego albumu - "Ja, Dago", przy którego produkcji spędziłem naprawdę dużo czasu, korespondując z Haldorem, przesłuchując kolejne wersje i spisując kolejne porcje uwag. Przy "Szamanie" i "Na pohybel skurwysynom wszelkim" siedziałem jeszcze więcej roboczogodzin, ale w obydwu przypadkach rezultat jest zgodny z założeniem.
Zgaduję, że jednym z założeń Narrenwind jest nieustanny rozwój?
To jest raczej efekt uboczny. Założeniem jest ciągły eksperyment i chęć odkrywania nowych - dla mnie - muzycznych terytoriów w zakresie brzmienia, kompozycji czy produkcji.
Pytam, bo gdyby zestawić debiut z "Ja, Dago", a z kolei drugą płytę z "Na pohybel skurwysynom wszelkim", można mówić o ogromnych skokach stylistycznych. Niby pewne punkty stałe są, ale pęd do zmian spory.
To właśnie efekt tych eksperymentów i poszukiwań. Jest tu również dość istotny element przekory z mojej strony. Szczególnie po debiucie ludzie wyrobili sobie pewne oczekiwania w stosunku do Narrenwind - ma być Bathory, ma być po polsku, ma być "naiwnie". Ja z kolei nie chce nagrywać ponownie tego samego albumu. Muzyka ma tak dużo do zaoferowania. Chciałbym przyzwyczaić słuchacza do tego, że Wiatr Głupców jest nieprzewidywalny.
Ale gdzieś tam ta naiwność cały czas jest?
Nie wiem, jak ją definiujesz. Uczucia, które starałem się przelać w dźwięki na "Szamanie" zupełnie nie były naiwne. Nie wiem też, jak ma się ta przyłapana naiwność do ostatniego mini. Na pewno jest kierowanie się intuicją i brak wyrachowania. Czy to jest ta naiwność? Jeżeli tak, to nie wynika z moich intencji.
Na ostatnim mini zauważyłem jeszcze jedną rzecz - ogromną ilość gniewu. Nigdy tego tak dużo u was nie było.
Chciałem zrobić najbrzydsze piosenki, jakie potrafię zrobić. Z małym haczykiem - grając na jednej gitarze, bez żadnych przesterów/distortionów czy overdrive'ów. Narobić hałasu przesterowaną ścianą dźwięku jest prosto. Zrobić metalowe kawałki bez tego wsparcia, trochę trudniej. Klimor szybko złapał ten koncept ekstremalnej brzydoty, w tym tonie dobrał teksty i je wykrzyczał. Dla mnie te piosenki nie są tyle gniewne, co właśnie brzydkie.
Nie boisz się, że łatwo w tej brzydocie zatrzeć granicę pomiędzy pewnym podziwem a jednak niezamierzoną groteską?
Balansowanie na granicy groteski będzie zawsze towarzyszyło twórczości, która nie jest asekuracyjna. Bo nasze szczere uczucia są często groteskowe. Dlatego funkcjonuje chociażby cringe. Jako dzieciak człowiek potrafi szczerze i bez zahamowań wyrażać swoje uczucia i domagać się ich. Z czasem społeczeństwo cię ustawia i zaczynasz się zachowywać "jak należy". Dla mnie twórczość to taki ponadwymiarowy powrót do czasów dziecięcej, nieograniczonej szczerości w wyrażaniu własnych uczuć. Przy takim podejściu bardzo łatwo zrobić z siebie idiotę.
No właśnie, to nie jest trochę tak, że metalowcy mają pretensje do metalu za pewną jaskrawość i przesadę? To trochę tak, jakby dziwić się psu, że szczeka.
Metalowcy mają w zwyczaju mieć pretensję do wszystkiego o wszystko. Podobnie bywa czy bywało również w innych gatunkach - punku albo hip-hopie. Szkoda mi czasu na takie bezcelowe przepychanki. Nikt słowem nie jest w stanie spowodować, że nagle zacznę albo przestanę lubić poszczególnych artystów, albumy czy utwory. Muzykę chłonie się subiektywnie, tylko i wyłącznie mój nastrój czy mój gust ma wpływ na to, co mi się dziś podoba, a co nie. Jutro ta sytuacja może się zmienić, ale nie stanie się to na pewno pod wpływem czyjejś opinii, bo ta może mnie co najwyżej zachęcić albo zniechęcić do przesłuchania czegoś. Dawno przestałem już zwracać uwagę na jakiekolwiek podziały gatunkowe. Nigdy też tak naprawdę nie zwracałem uwagi na przekaz. Ważne jest dla mnie to, jak ja sam rezonuję z tym, czego słucham. Na ile trafia to w moje struny.
Wielokrotnie - czy to w rozmowach prywatnych, czy mniej prywatnych - wspominałeś, że tak naprawdę nie jesteś metalowcem, że ten cały metal ma mnóstwo przywar. Co w takim razie powoduje, że tworzysz akurat w jego ramach stylistycznych?
Od dłuższego czasu próbuję się z tych ram wyrwać. Pierwszym takim skokiem w bok był Yarn of the Wicked, drugim - bardziej świadomym i z premedytacją - "I, Shaman" Narrenwind. Niestety utknąłem w metalowej bańce na tyle, że te moje skoki w bok zostają niemal w ogóle niezauważone. Nie potrafię dotrzeć z tymi materiałami do "właściwego" odbiorcy. Może jego po prostu nie ma? Może to bardzo słabe materiały? Oczywiście ja uważam, że takie nie są, ale rzeczywistość jak na razie nie pomaga. Nawet ostatni mini album Narrenwind to próba zerwania z klasycznym metalowym brzmieniem i klasyczną, metalową strukturą kawałków, chociaż ładunek emocjonalny jest bardzo ciężki. W metalu drażni mnie twardogłowizm. Muzyka, która kipiała od alternatywy stała się dziś przewidywalna i nudna. A cała rzesza prawdziwków stojących na straży prawilności domaga się odgrywania tych samych materiałów, co w 1994 roku.
Wkurza cię twardogłowizm, ale pewnie masz świadomość, że duża część odbiorców debiutanckiego albumu Narrenwind to właśnie tacy twardogłowi ortodoksi w przepoconych koszulkach Bathory.
I znowu ten Bathory... No niech będzie. Specjalnie dla tych wszystkich, oczekujących od Narrenwind kolejnego debiutu - czyli "polskiego" black metalu - nagraliśmy "Szamana". Dla nich też powróciliśmy lirycznie do poetów wyklętych - i nie tylko - na najnowszym mini. Narrenwind to przecież mega-nisza. Tym bardziej drażnią mnie wszelkie naciski czy oczekiwania typu: Eee... czemu nie po polsku?, eeee... czemu nie Bathory? Wiatr Głupców z założenia jest nieokiełznany i nieprzewidywalny. Stylistycznie. Tekstowo. Częstotliwością i charakterem wydawnictw i tak dalej.
Nie boicie się trochę, że te kontrowersyjne teksty mogą jednak trochę ciążyć wam od strony PR-u?
Widzę, że działanie jest wręcz odwrotne. Ciężka tematyka zwraca uwagę. Prowokuje do reakcji. Czasem nawet zachęca do interpretacji. Ekstremalna muzyka - bo za ekstremalne uważam kawałki na nowym mini-albumie - powinna szokować, skłaniać do refleksji. Teksty na "Na pohybel skurwysynom wszelkim" to relacje zwyrodnialców z pierwszej ręki - obdarte z jakichkolwiek elementów baśniowości czy mitologii. Jest to pierwotny wygar z otchłani, który mnie z Klimorem pozostawił na dłuższy czas z uczuciem pewnego zbrukania. Nie wiem, czy będę miał ochotę to kiedykolwiek powtórzyć, ale na pewno nie z powodów PR-u, bo jak wspomniałem - Narrenwind jest niszowym zespołem, w którym takie przemysłowe mechanizmy nie istnieją.
Czy relacja przedstawiona w tych tekstach wywarła na tobie wrażenie, kiedy pierwszy raz się z nią zetknąłeś? Tu nie ma owijania w bawełnę.
Czułem, że tak głęboko w otchłań jeszcze z Klimorem nie zaglądaliśmy. Wiele metalowych tekstów traktuje o wojnie, śmierci i tak dalej, ale zazwyczaj jest to symboliczny, poetycki przekaz. Przeraża mnie istnienie takich osób, jak Karol Kot, dla których życie ludzkie nie ma żadnej wartości. Podobnie struty czułem się kompilując obrazy wideo do utworów z "Na pohybel skurwysynom wszelkim". Wykorzystaliśmy do nich zdjęcia archiwalne przedstawiające egzekucje czy ofiary traumy, weteranów wojennych z nerwicą frontową.
Może to zabrzmieć trochę naiwnie, ale czy dzięki obcowaniu z takimi tematami, sam nabrałeś jeszcze większego szacunku do życia i jego wartości?
Raczej nie, bo mam to w sobie już od dawna. Na pewno utwierdziłem się mocniej w przekonaniu, że wojna jest ostatnim, czego bym nam życzył. Ten mini-album to materiał, który w całości powstał w lockdownie i po części jest nasiąknięty niepokojem codzienności, w której się znaleźliśmy. Życzyłbym sobie i wszystkim innym, żeby to było najbardziej ekstremalne doświadczenie tego stulecia i kolejnych, a wojny i inne okrucieństwa, żeby funkcjonowały jedynie w sferze fikcji literackich.
Macie już kolejne plany wydawniczo-kompozycyjne?
Oczywiście, ale na razie tylko na poziomie koncepcji. Wiem, jak chcę zabrzmieć i w jakim klimacie będą utrzymane kompozycje. Klimor ma też zarys konceptu na teksty. Tym razem spróbujemy jednak poświęcić trochę więcej czasu na tworzenie albumu, także rezultat powinien być mniej przypadkowy. Narrenwind to dla mnie wspaniały poligon, na którym mogę bez skrępowania testować nawet najbardziej zwariowane pomysły. Dzięki temu cholernie dużo nauczyłem się przez ostatnie dwa lata - jako muzyk, kompozytor, a ostatnio również jako producent. Jestem pewien, że praca nad kolejnym albumem wypchnie mnie na kolejny poziom w rozwoju - ale oczywiście nie ma to nic wspólnego z tym, jak ten album zostanie odebrany.