Barbara Skrodzka: Twoje stroje, nie tylko na scenie, ale także poza nią, są bardzo kolorowe. Skąd bierzesz pomysły na stylizacje?
Jessica Plattner: Obserwuję kilka modelek pochodzących z Chin, Korei i Japonii, ich pomysły inspirują mnie. Nie potrzebuję stylisty, sama wybieram i łączę poszczególne elementy moich stylizacji. Jessiquoi jest kimś, kogo wykreowałam, istnieją różnice pomiędzy mną-Jess i mną-Jessiquoi. Jeśli nie chcę być zauważana, ubieram się inaczej, w zależności od tego, jak się czuję danego dnia. Kiedy nosisz pstrokate ubrania, ludzie na pewno będą się na ciebie gapili. Czasami czuję się z tym niekomfortowo, dlatego wtedy nie zakładam rzeczy rzucających się w oczy.
Na każdym występie wyglądasz inaczej - masz kolorowe włosy, ubrania, makijaż. Nie można się tobą znudzić. Wizualny aspekt Jessiquoi jest dla ciebie ważny?
Lubię komunikować się ze światem w ten sposób. Nie podoba mi się wychodzenie na scenę w jeansach i koszulce. Jeśli mam występować, to chcę to robić dobrze. Kocham kolory. Uczęszczałam do szkoły Steinera [inaczej szkoła waldorfska, nastawiona na rozwijanie umiejętności dzieci, stawiająca na ich rozwój indywidualny w zgodzie z naturą], co w dużej mierze wpłynęło na moje zamiłowanie do barw.
W Szwajcarii można spotkać jeszcze kogoś, kto wyróżnia się tak bardzo jak ty?
Szwajcaria jest małym krajem. Nie wydaje mi się, żeby był tam ktokolwiek inny, kto robi coś podobnego. Mam specjalną instalację świateł, ubrania, styl oraz muzykę - jestem dość oryginalna. Bardzo ważne jest dla mnie to, jak wyglądam na scenie. Wkładam dużo pracy w przygotowanie każdego koncertu, muszę zawsze mieć ze sobą własne oświetlenie, wybrać inne ubranie... Byłoby łatwiej, gdybym wychodziła na scenę z gitarą, w jeansach i koszulce i nie musiała o niczym innym myśleć [śmiech]. Czasami fantazjuję o stylu życia, który nie wymaga aż tak dużo pracy, ale jednocześnie jestem bardzo zadowolona z rezultatu, jaki przynoszą moje starania. To coś, nad czym nadal aktywnie pracuję. Jestem nie tylko producentką muzyki i kompozytorką, ale także artystką. Kiedy myślę o Jessiquoi, myślę o niej jak o całości, połączeniu muzyki oraz aspektu wizualnego.
W ubiegłym roku wydałaś album "Glitch Trigger 1 & 2" - to czternaście utworów, które prezentują twoje umiejętności. Nie myślałaś o ograniczeniu się do mniejszej liczby piosenek?
Nie żałuję niczego, co zrobiłam na tym albumie. Ta płyta odzwierciedla pewien okres w moim życiu i dużo czasu zajęło mi wyprodukowanie jej. Wszystko zaczęło się we wczesnym etapie mojego życia, kiedy właściwie nie planowałam jeszcze muzycznej kariery. Dopiero zaczynałam uczyć się produkcji i z każdym miesiącem stawałam się lepsza. Słuchając "Glitch Trigger 1 & 2", można zaobserwować ten rozwój. Niektóre piosenki są trochę inne od reszty, bardziej eksperymentalne. Gdybym zrezygnowała z tego, co robiłam na początku, oznaczałoby to, że nie chciałam pokazać ludziom mojego rozwoju jako artystki. To moja historia, tak stałam się tym, kim dzisiaj jestem. Cieszy mnie to, dokąd doszłam, cieszy mnie ciągłe wzbogacanie moich umiejętności producenckich. Teraz pracuję nad kolejnym albumem, nowe rzeczy będą jeszcze lepsze.
Dzieciństwo spędziłaś w Australii, nie myślałaś o tym, żeby właśnie tam zacząć karierę muzyczną?
Na pewno chciałabym pojechać w trasę koncertową do Australii. Bardzo dużo dobrej muzyki pochodzi stamtąd i część mnie chciałaby brać w tym udział, ale jednocześnie Szwajcaria jest krajem, gdzie wszystko, co dla mnie najważniejsze wydarzyło się. Wsparcie, jakie tutaj otrzymałam było tak duże, że bardzo głupim posunięciem byłoby odrzucenie tego, wyjechanie i zaczynanie od nowa w Australii. Jestem pewna, że w przyszłości jeszcze tam trafię, moja australijska i i szwajcarska tożsamość są częścią tego, co robię.
Twoi rodzice nadal mieszkają w Australii?
Moja mama jest Australijką, a tata Szwajcarem, oboje mieszkają w Australii. Tam mieszka też mój brat i część rodziny oraz wszyscy znajomi z dzieciństwa, dlatego masz rację, jest wiele powodów, dla których mogłabym tam zamieszkać. Mój znajomy z branży muzycznej powiedział niedawno, że kariera muzyczna nie jest jak koń, którego najpierw trenujesz, a później na nim jedziesz. Jest raczej jak byk, którego musisz się kurczowo trzymać, a on niesie cię naprzód. To bardzo dobra analogia, coś podobnego przytrafiło mi się. Zaczęłam zajmować się muzyką w Szwajcarii i wszystko, co się w związku z muzyką wydarzyło, póki co ma związek z tym krajem. Teraz trzymam się cugli i patrzę, w którą stronę mnie poniesie. Lubię mieć pełną kontrolę nad swoją sztuką, reżyseruję swoje teledyski, robię wszystkie projekty, ale są też sytuacje, w których muszę odrobinę odpuścić i uwierzyć, że coś się samo wydarzy. Zobaczymy, gdzie mnie to zaprowadzi. Pod koniec grudnia byłam w Chinach, zakochałam się w tym kraju, dlatego mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się tam zagrać.
Byłaś tam na wakacjach czy pracowałaś?
Pracowałam nad nową muzyką. Spędzony tam czas był bardzo produktywny. To była moja trzecia wizyta w Chinach i jestem pewna, że mogłabym tam przez kilka lat mieszkać. Ten kraj bardzo wpłynął na moje brzmienie. Dorastałam w Australii, ale gdy byłam nastolatką, moja rodzina przeprowadziła się do Szwajcarii. Chodziłam na zajęcia z języka niemieckiego, na których poznałam dziewczynę pochodzącą z Chin. Stałyśmy się bardzo bliskimi przyjaciółkami, była pierwszą osobą, która pokazała mi swoją kulturę. Uwielbiałam chodzić do jej domu, jeść obiady z jej rodzicami i wspólnie słuchać chińskiej muzyki pop. Kiedy miałam dziewiętnaście lat, pojechałam do Azji, żeby się z nią zobaczyć. W bardzo dziwny sposób, którego nie mogę wyjaśnić, poczułam się jakbym wracała do domu. Zawsze kiedy jestem w Chinach, czuję się bardzo komfortowo. Czułam ulgę, że w końcu tam jestem. Nie umiem wytłumaczyć tej więzi.
Niemiecki nie należy do łatwych języków, tym bardziej jego szwajcarska odmiana. Szybko go opanowałaś?
Mój tata rozmawiał z nami po angielsku, więc nie dorastałam w domu dwujęzycznym, ale załapałam szwajcarski-niemiecki dość szybko, szybciej niż zazwyczaj to bywa. Okazało się, że właśnie język jest moją jedyną mocną stroną na - w szkole nie byłam w niczym aż tak dobra jak w niemieckim.
Zajmujesz się jeszcze czymś poza tworzeniem muzyki?
Trochę uczę. Współpracuję z Helvetiarockt - szwajcarską organizacją wspierająca kobiety pracujące w przemyśle muzycznym i propagującą równouprawnienie kobiet i mężczyzn w tej branży. Pracuję tam jako jeden z coachów, odbywam wiele kursów, na których uczę kobiety produkcji muzyki. W kilku innych szkołach pracuję z młodzieżą, która ma problemy w życiu. Nie mogłabym żyć bez nauczania. Jest ciężko, ponieważ sama wszystko nadzoruję, planuję, płacę z własnej kieszeni za promocję, wideoklipy i tak dalej. Większość pieniędzy, które otrzymuję z koncertów poświęcam na rozwój Jessiquoi, ale nauczanie to bardzo wdzięczna praca, która wraz z zarobionymi na graniu koncertów pieniędzmi pozwala mi opłacić rachunki.