Obraz artykułu Tom Gregory: W branży muzycznej nikt nie ma pojęcia, co właściwie robi

Tom Gregory: W branży muzycznej nikt nie ma pojęcia, co właściwie robi

Tom Gregory to jeden z najbardziej obiecujących brytyjskich wokalistów i kompozytorów młodego pokolenia. Na koncie ma dopiero kilka singli, ale to namiastka tego, co trafi na debiutancki album, którego premierę zaplanowano na jesień tego roku.

Gregory ma talent do pisania przyjemnych popowych piosenek, które z łatwością wpadają w ucho i chociaż nad Wisłą pewnie mało kto o nim słyszał, niedługo pewnie się to zmieni, tak jak miało to miejsce chociażby w przypadku Toma Grennana, czy Lewisa Capaldiego.

 

Barbara Skrodzka: Jesteś bardzo popularny w Niemczech, zyskujesz coraz większą rozpoznawalność w Europie, twoje piosenki chętnie są grane w rozgłośniach radiowych, ale trochę ci zajęło, żeby dotrzeć do tego momentu. Kiedy zdecydowałeś, że kariera muzyka jest dla ciebie najlepszym rozwiązaniem?

Tom Gregory: Podjąłem tę decyzję pięć lat temu. Dochody ze streamingu dla nowych artystów są bardzo małe, chyba że jesteś Lewisem Capaldi i masz miliony odsłuchań albo twoja muzyka jest często grana w radiu, co szczęśliwie zdarzyło mi się w Niemczech. Teraz większość muzyków ma nawet problem z zagraniem koncertu i zarobieniem jakichkolwiek pieniędzy. Mam znajomych, którzy przez dziesięć lat próbowali się wybić i nie udało im się. Ja próbuję już od pięciu i dopiero w ostatnich osiemnastu miesiącach moja kariera nabrała tempa, na tyle, że mogę trochę zarobić i coś sobie za to kupić [śmiech].

Czyli radio ma jeszcze siłę przebicia, skoro dzięki niemu udało ci się zbudować pozycję w Niemczech.

Radio jest dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza jeśli połączy się je z Shazamem, który jest mostem pomiędzy radiem a chęcią zdobycia wiedzy, kto wykonuje dany kawałek. Radio nadal ma duży udział w rynku, ale oczywiście liczą się także Spotify i granie na żywo. Możesz zagrać dla pięciu tysięcy ludzi i nic na tym nie zarobić, ale pięć procent z tych osób cię polubi, co daje o dwieście pięćdziesiąt fanów więcej niż miałeś wcześniej. Jeśli zagrasz sto koncertów w ciągu roku, zyskujesz dwadzieścia pięć tysięcy nowych osób. Zawsze staram się patrzeć z tej perspektywy. Możesz mieć szczęście, jeśli ktoś doda twój kawałek jako numer jeden na liście New Music Friday w Stanach Zjednoczonych, ale to się nie zdarza często. Trzeba po prostu grać koncerty.

 

Kiedy postanowiłeś zostać muzykiem, miałeś niespełna dwadzieścia lat. Zaryzykowanie i postawienie wszystkiego na jedną kartę było przerażające?

Na początku wszystko mnie przerażało. Kiedyś na spotkaniach z wytwórnią nie wiedziałem, co powiedzieć, nie odzywałem się w ogóle, bo byłem tak przerażony. Teraz mam w sobie więcej odwagi. Branża muzyczna z zewnątrz wydaje się niesłychanie poważną sprawą, ale kiedy do niej wejdziesz, zauważasz, że nikt nie ma pojęcia, co właściwie robi. Każdy kto powie ci, że jest inaczej, będzie kłamcą. Nie panują tam żadne zasady. Czternaście miesięcy temu na koncie miałem trzy funty. Nic nie zarabiałem na swojej muzyce, nie wiedziałem, w którą stronę zmierza moja kariera, ale cały czas pracowałem i teraz dostrzegam zmianę. Mam w sobie więcej odwagi i większą pewność siebie na scenie, a na festiwalach gram nawet dla pięciu-dziesięciu tysięcy ludzi. Największą zmianą jest to, że nie mam już wcale życia osobistego, ponieważ cały czas gdzieś podróżuję.

Wokalista Tom Gregory stoi w lesie.

Co robisz, gdy po skończonej trasie wracasz do rodzinnego domu?

Idę do pubu ze znajomymi [śmiech]. Jestem cichą, spokojną osobą. Na scenie jest trochę inaczej, jestem bardziej otwarty. Czuję się pewnie, gdy zajmuję się muzyką, bo wiem jak to robić. Nie mam żadnego innego wykształcenia. Rzuciłem uniwersytet po tygodniu, byłem wkurzony na świat i zdecydowałem, że chcę zająć się muzyką. Choć moja pozycja w Niemczech jest ugruntowana, to moi znajomi nie odczuwają żadnej różnicy, jeśli chodzi o moją rozpoznawalność. Nie zadają za dużo pytań. Myślę, że gdybym zaczął być bardziej rozpoznawalny w Wielkiej Brytanii, do czego staram się doprowadzić, mogłoby się to zmienić, ale na szczęście póki co nie mam z tym problemu. Poza tym w Wielkiej Brytanii jest już trzech znanych Tomów - Tom Walker, Tom Grennan i Tom Odell [śmiech].

 

Może powinieneś zmienić imię?

Jest ciężko, ale i tak wszystko zależy od dobrego wyczucia czasu i talentu. Tak naprawdę ciężej jest zdobyć rozpoznawalność w Niemczech niż w Wielkiej Brytanii, bo Niemcy są dwa razy większe. Wielka Brytania jest dość małym krajem, ma za to bardzo duży rynek. Jeśli jesteś popularny w Wielkiej Brytanii, to zawsze masz szansę osiągnąć sukces w Stanach Zjednoczonych, a potem już wszędzie. Wokaliści i indie pop są teraz na topie - James Arthur, Ed Sheeran, Lewis Capaldi... Mam jeszcze na tym polu wiele do zrobienia.

 

Polska powinna przygotowywać się na Toma Gregory'ego?

Bardzo chciałbym zagrać w Polsce, ale zdaje się, że brytyjska branża muzyczna zapomina o tym, jak wiele osób żyje w Polsce. W Polsce mieszka więcej ludzi niż w Anglii, a poza tym słyszałem, że Polacy potrafią naprawdę dobrze bawić się na koncertach. No i to ojczyzna wódki, więc jeśli chodzi o napoje, jest to dla mnie jedno z najlepszych miejsc [śmiech].

 

Pierwszy singiel, "Run To You", ukazał się trzy lata temu, czujesz dużą zmianę w podejściu do pisania muzyki?

Niedawno wydałem dopiero piąty singiel. Czuję, że moja muzyka jest teraz bardziej dojrzała. Mam dziewczynę, a moja sytuacja finansowa jest o wiele lepsza, niż wtedy, kiedy pisałem pierwsze piosenki. Zmieniają się też tematy, o których piszę - teksty nowych utworów są mniej popowe. Brzmieniowo inspiruję się wieloma rzeczami. Mój pierwszy album pojawi się jesienią tego roku. Niektóre piosenki są cięższe i mogą wydać się nawet zbyt grunge'owe. Nie mam pojęcia, w jakim kierunku w przyszłości podąży moja muzyka. Może za sześć miesięcy będę chciał zrobić album funkowy [śmiech].

Jako młody artysta tworzący muzykę popową pewnie niejednokrotnie spotykasz się z komentarzami dotyczącymi tego, co robisz. Pamiętasz najgorszy i najlepszy komentarz, jakie usłyszałeś lub przeczytałeś o sobie?

Czasami czytam komentarze na Twitterze. Lubię wiedzieć, co ludzie myślą o nowowydanych piosenkach. Niektóre komentarze są naprawdę zabawne. Ostatnio ukazał się singiel "Fingertips", który ma już ponad osiem milionów odtworzeń, co bardzo wkurzyło jednego kolesia, który napisał: Absolutnie nikczemne wykorzystanie czasu studyjnego. Jest mi naprawdę przykro, że został on tak nieprzyzwoicie zmarnowany. Najmocniej przepraszam, że poświęciłem swój czas i straciłem cenne odtworzenie na Spotify na ten utwór. Jak dotąd to najgorsza piosenka w 2020 roku. To prawdopodobnie jedna z najgorszych opinii na mój temat, jakie przeczytałem. Najlepszą usłyszałem po koncercie na południu Niemiec. Podszedł do mnie koleś i powiedział: Słuchaj, nie przyszedłem tu dla ciebie, tylko dlatego, że moja dziewczyna uwielbia twoją muzykę. Szczerze mówiąc wcześniej to, co robisz w ogóle mnie nie obchodziło, ale sposób w jaki sprawiasz, że moja dziewczyna się czuje, zbliżył nas do siebie. Pomyślałem, że to bardzo miłe i trochę tandetne, ale fakt, że w pewien sposób mogę zbliżyć dwoje ludzi do siebie wzbudza bardzo przyjemne odczucia. Kto wie, może to mój koncert sprawił, że są razem? Zarówno krytyczne komentarze, jak i pochlebne tratuję tak samo, w przeciwnym razie nie myślałbym o niczym innym, tylko o tym, co sądzą o mnie inni. Pochodzę z bardzo małego miasta w Anglii, wyrosłem z niczego, dlatego doceniam to, co mam, bo wiem, jak to jest mieć zaledwie parę funtów na koncie, za które możesz sobie kupić najmniejszą kanapkę w Subwayu. Zarabiałem, zmywając podłogi i wydając popcorn w teatrze. Wiem, czym jest ciężka praca.

 

Nie boisz się, że twoja kariera może być krótkotrwała?

Boję się, ale wiem, że jest to coś, co mogę kontrolować. Jeśli będę dostarczał dobrą muzykę i nie będę robił dokładnie takich samych piosenek przez następne dziesięć lat, ludzie ode mnie nie odejdą. Jestem w stanie to kontrolować, dlatego nie jestem przerażony przyszłością. Przeraża mnie tylko brak chęci do tego, by dać komuś szansę. Podpisanie umowy płytowej jest teraz tak trudne jak nigdy wcześniej. Wytwórnie nie chcą ryzykować i inwestować tysięcy, a czasem milionów euro w piosenki napisane w pokoju przez nieznanego artystę, dlatego podpisanie umowy jest jak wygrana na loterii.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce