Barbara Skrodzka: W sieci można znaleźć tylko kilka utworów zapowiadających debiutancką płytę twojego solowego projektu, a występ na Eurosonic Noorderslag był jednym z nielicznych, z czego to wynika?
Lars Kroon: Do tej pory zagraliśmy tylko kilka koncertów i każdy z nich był trochę inny, jeśli chodzi o skład zespołu. Wcześniejsze występy stanowiły jedynie rozgrzewkę przed Noorderslag. Dzisiejszy występ był dla mnie wyjątkowy, ponieważ na scenie pojawił się chór gospel, instrumenty dęte, skrzypce – to były elementy dodatkowe. To nasz pierwszy występ z instrumentami dętymi. W pewnym momencie, gdy je usłyszałem pomyślałem sobie, że brzmią super. Wszystko jest nowe także dla nas, dlatego podczas tego koncertu towarzyszyły mi takie same uczucia jak prawdopodobnie wielu osobom z publiczności.
Naliczyłam na scenie czternaście osób. Jak wygląda twój "normalny" koncert?
LK: Nie ma czegoś takiego, jak stała liczba osób na scenie. Ktokolwiek chce dołączyć, może to zrobić, jeśli jest tylko wystarczająco dużo pieniędzy, by zapłacić wszystkim albo jeśli ktoś chce zagrać za darmo. Chodzi o to, żeby zebrać jak największą liczbę osób. Uwielbiam łączyć ludzi. Dzisiaj na scenie było dużo muzyków, co bardzo mi się to podobało.
Thijs Havens: Wszyscy się przyjaźnimy, a piosenki są otwarte na tyle, że każdy może dołączyć i dodać coś od siebie.
Zagrałeś dzisiaj wszystkie utwory, które trafią na album?
LK: Tylko osiem. Na albumie znajdować się będzie dwanaście utworów, ale są też nowe piosenki, które cały czas ewoluują, ponieważ przyłącza się do nas więcej osób. To bardzo fajne i w pewnym sensie płynne.
Po tych ośmiu utworach mogę powiedzieć, że brzmienie tej płyty jest dość różnorodne, czy na albumie usłyszymy także chór?
LK: Od strony brzmienia płyta podąża w wielu kierunkach. W pierwszych czterech piosenkach nie ma chóru. Na albumie znajdą się utwory rozbudowane i minimalistyczne, zazwyczaj zaczynające się od czegoś małego, co w trakcie zostaje rozbudowane, by skończyć jako duża kompozycja.
Gdy zaczęliście grać pierwszą piosenkę i weszła perkusja, nie wiedziałam, co się dzieję. Byłam totalnie zdezorientowana i w pierwszej chwili pomyślałam, że coś poszło nie tak.
LK: To celowe, lubimy dezorientować słuchaczy.
TH: Wszyscy są zdezorientowani, nawet my. Nie wiemy, kiedy perkusista zacznie grać, to bardzo dziwne, ale to fajny sposób na rozpoczęcie koncertu. Dla nas to dobra rozgrzewka, wtedy wszystko może się zdarzyć.
Kiedy planujesz wydać album?
LK: Myślę, że nastąpi to we wrześniu. Trzeba go jeszcze zmiksować. Nadal pracuję nad kilkoma piosenkami, które gramy na żywo, ale chcę dodać do nich jeszcze parę rzeczy.
Grasz i śpiewasz też w innych zespołach, dlaczego zdecydowałeś się zacząć solową działalność, zamiast włączyć nowe utwory do któregoś z pozostałych projektów?
LK: Pozostałe dwa zespoły są w pewnym sensie tym samym zespołem, bo tworzą je ci sami ludzie. Zmianie uległa jedynie moja rola, wcześniej grałem na basie, teraz śpiewam. Było to punkowo-rockowe granie. W pewnym momencie poczułem, że potrzebuję czegoś totalnie innego. Zacząłem pisać piosenki, zaprosiłem muzyków, którzy wnieśli do tego projektu wiele energii i nowych pomysłów. Nie było to zaplanowane, po prostu chciałem zrobić coś innego. Czuję, że nie na miejscu byłoby włączenie nowych piosenek do któregoś z istniejących już zespołów. Ten materiał jest czymś zupełnie innym.
Na scenie wyglądaliście efektownie. Każdy w czerwonej koszuli i białych spodniach. Ten wizualny zamysł też zrodził się na początku?
LK: Nie sądzę, ale lubię gdy jest ekstrawagancko, chciałem też zrobić coś nowego. Kiedy patrzysz na jakiś obraz, to w pewnym sensie zabiera cię w inny wymiar. Sprawdza się to też w muzyce. Jeśli muzycy wyglądają tak, jakby byli z innego świata, wtedy jest szansa, że uda im się zabrać publiczność choć na chwilę w daleką podróż, z dala od wszystkich problemów. Podoba mi się to. Wokół nas dzieje się dużo "normalnych" rzeczy, dlatego chciałem, żeby spotkanie z nami było wyjątkowe.
TH: W tych ubraniach czuję się jakbyśmy byli drużyną piłkarską, a dzięki temu, że dziś dołączył do nas chór, miałem wrażenie jakbyśmy byli na mszy w kościele. Kiedyś oglądałem wideo z koncertu Liama Gallaghera, gdzie występ odbywał się w kościele, czuć było w tym wspólnotę. Z nami jest tak samo.
LK: Dokładnie, nie chodzi o Larsa czy Thijsa, tylko o doświadczenie, które razem tworzymy.
Jakbyś miał wymienić jedną różnicę między Larsem na scenie, a poza nią, co by to było?
TH: Kapelusz [śmiech].
W muzykę wkładasz całego siebie?
LK: Nie możesz tworzyć muzyki bez dawania czegoś od siebie. Kiedy piszę muzykę, zawsze staram się coś w nią włożyć. Publiczność potrafi rozpoznać, kiedy to, o czym śpiewam jest autentyczne i szczere.
Czujesz się na scenie pewnie?
LK: Tak, ponieważ w muzyce chodzi o to, by czuć się dobrze. Jest optymistyczna, choć czasem może być też myląca, trochę niebezpieczna, ale są to pozytywne wibracje. Dzisiaj na scenie było bardzo dużo pozytywnych emocji i publiczność to podchwyciła. To coś, co mi się podoba w muzyce. Jeśli idziesz na koncert zespołu, którego nie znasz albo którego normalnie nie słuchasz, ale mimo tego jesteś pod wrażeniem atmosfery lub brzmienia, czy czegokolwiek innego, to dzieje się coś magicznego.
TH: W graniu na żywo zawsze będzie coś magicznego, nawet jeśli zagrałeś już niezliczoną ilość koncertów, to za każdym razem te uczucie jest świeże i wyraźne. Znajdowanie się w tym samym pomieszczeniu co publiczność i atmosfera, która towarzyszy temu spotkaniu jest zawsze wyjątkowa. W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że odpowiadasz za to ty i trzymany przez ciebie instrument. Te uczucie nigdy się nie starzeje i jest lepsze niż jakikolwiek narkotyk. Polecam każdemu.
W kwestiach wizualnych oraz szaty graficznej pomaga ci żona, Sanja. Wszystko jest dopracowane w najmniejszych szczegółach, bardzo podoba mi się to, jak łączy ona kolory. Co sprawiło, że powierzyłeś jej kwestie wizualne?
LK: Sanja jest wyjątkowa. Daję jej dużo wolności artystycznej. Moja żona zajmuje się fotografią, bardzo dużo razem podróżujemy. Kiedy zacząłem pisać muzykę, byliśmy w wielu pięknych miejscach. Polubiła piosenki, które jej wtedy pokazałem, po czym po prostu zaczęła robić rzeczy z myślą o zespole. Powiedziałem, żeby zrobiła, co jej się tylko podoba i tak się stało. Wydaje mi się, że to, co stworzyła pasuje idealnie. Sanja rozumie język muzyki i wie, jak go przełożyć na język wizualny.
Intryguje mnie teledysk do "Come Running", w którym właściwie nic nie dzieje, ale nie można się oderwać od stojącej tyłem postaci.
LK: To Sanja, to ona stoi tyłem. Wideo nakręciliśmy w Dolinie Śmierci w Kalifornii. Pracowaliśmy tam nad czymś innym, ale wpadł nam do głowy pomysł na teledysk. Udało się za pierwszym razem. Biegłem w jedną stronę przez czas trwania piosenki, po czym dałem Sanji sygnał by włączyła kamerę i zacząłem biec z powrotem w jej stronę. Gdy oglądałem nagranie, pomyślałem, że może niebo nie jest wystarczająco ładne i słabo mnie widać, więc nagraliśmy to jeszcze pięć lub sześć razy w innych lokalizacjach, ale ostatecznie najbardziej nam się spodobała pierwsza wersja, ponieważ jest w niej pewien rodzaj magii.
TH: Lars prawie umarł przy nagrywaniu teledysku w Dolinie Śmierci.
LK: Miałem na sobie skórzaną kurtkę i było mi w niej niemiłosiernie gorąco, nie wiem, dlaczego zdecydowaliśmy, że będę miał na sobie właśnie taką kurtkę [śmiech].
Widziałam też, że nagrywałeś dźwięk morza. Czy będzie go można usłyszeć na płycie?
LK: Na albumie znajdzie się piosenka "Sea of Thoughts". Jest na niej fragment z dużą ilością wiatru i burzy. Thijs nagrał dużą część tej przestrzennej muzyki, ale dodałem do tego też dźwięk morza. Robiłem takie rzeczy już kilka razy, ale na początku używałem sampli, które ściągałem z internetu, później zacząłem sam nagrywać. Chciałem, żeby dźwięk morza znalazł się w tej piosence.
Co stało się z twoimi innymi projektami Go Back to the Zoo i St. Tropez?
LK: Pierwszy z nich już nie istnieje i nie gramy już żadnych piosenek z tego repertuaru, a z St. Tropez nadal działamy, ale zrobiliśmy sobie przerwę. Nie gramy koncertów, nagraliśmy dwie płyty i myślę, że nagramy kolejną, kiedy poczujemy, że już czas. Muzyka ma wiele wspólnego ze szczerością i jakąś nagłą potrzebą. Potrzebny jest pewien rodzaj determinacji i zapału. Z St. Tropez nagramy kolejny album jeśli będziemy mieli coś do powiedzenia. Przekaz St. Tropez jest inny, towarzyszy mu inna atmosfera niż mojemu solowemu projektowi.
Utrzymujecie się tylko i wyłącznie z grania?
LK: Robimy dużo rzeczy związanych z muzyką, piszemy dla innych ludzi... Nie jest łatwo utrzymać się tylko z grania, ale próbujemy. Mam nadzieję, że po tym koncercie coś się rozkręci, bo otrzymaliśmy wiele pozytywnych reakcji i fajnych bookingów. Zainwestowałem dużo pieniędzy w ten i wcześniejsze koncerty. Za występ dostajemy niewiele, a na scenie jest chór i wielu muzyków, którzy zgodzili się zagrać za darmo.
TH: Uważam, że to dobrze, że nie robimy tego dla pieniędzy, ponieważ dzięki temu mamy większą swobodę. Jest wiele innych, interesujących sposobów na zarobienie pieniędzy. Czujesz się wolny, tworząc muzykę, jeśli masz świadomość, że nie jest to twoje główne źródło dochodu, z którego musisz opłacić rachunki. Jeśli dojdziesz do momentu, kiedy będziesz mógł z tego jeszcze dobrze zarabiać to super, ale nie jest to konieczne, bo czasem może to ograniczyć twoją swobodę twórczą.
Jeśli moglibyście zmienić coś w branży muzycznej, co by to było?
TH: Gust [śmiech]. Właściwie to chciałbym dodać trochę smaku.
LK: Nie lubię myśleć o branży muzycznej i nie dbam o nią. Chcemy tworzyć muzykę tak długo, jak ludziom się będzie ona podobała. Jeśli grasz koncert i publiczność jest szczęśliwa, a na twarzach ludzi pojawia się uśmiech, czego chcieć więcej? To jedna z najwspanialszych rzeczy na świecie. Nie wiem za dużo na temat branży muzycznej. Jestem tu po to, żeby grać muzykę.
Zachęcalibyście młodych ludzi do wybrania ścieżki kariery muzycznej?
LK: Mimo wszystko tak. Jest to ciężkie życie, jeśli chodzi o kwestie finansowe i poczucie bezpieczeństwa, bo nigdy nie wiesz, co się wydarzy i zdecydowanie nie jest łatwo, ale bycie muzykiem daje wiele radości, nie tylko dla ciebie samego, ale także i dla innych ludzi. Zdecydowanie polecałbym skierowanie swoich zainteresowań w stronę sztuki, pójście za marzeniami i tym, co mówi ci serce. Jeśli masz coś do powiedzenia, to warto jest to wyrazić.
TH: Jeśli przeżyjesz jeden moment artystycznej ekstazy, zrobisz świetny album, dostaniesz wspaniałą recenzję lub podejdzie do ciebie fan i powie ci coś miłego, to starcza ci na miesiące, ponieważ te małe momenty sprawiają, że robisz to dalej. Dzięki temu czujesz, że znaczysz dla innych ludzi tyle samo, co twoi właśni idole dla ciebie. To bardzo piękne i bardzo magiczne momenty, dlatego warto podążać za tym, co się kocha, mimo tego całego braku gustu [śmiech]. Większość ludzi z branży muzycznej chce tego samego - czegoś, co już zostało zrobione. Oni wiedzą jak wyciągnąć z tego pieniądze, ale to nudne. My staramy się to ignorować.