Obraz artykułu Pom Poko: Spotykamy się na wsi, żeby nikomu nie zakłócać spokoju

Pom Poko: Spotykamy się na wsi, żeby nikomu nie zakłócać spokoju

Podczas ich pierwszego występu - trwającego dwadzieścia minut, zorganizowanego na festiwalu literackim w Trondheim - większość publiczności wyszła. Członkom powstałego zaledwie kilka dni wcześniej zespołu wspólne granie spodobało się jednak na tyle, że w ostatniej chwili postanowili zgłosić się na kolejny festiwal - tym razem Tronheim Calling. Inspirując się tytułem anime Isao Takahaty, naprędce wymyślili nazwę zespołu i tak działalność rozpoczęło Pom Poko.

Barbara Skrodzka: Stworzyliście zespół po to, by wystąpić na jednym z festiwali literackich i skupialiście się głównie na eksperymentach oraz wspólnym jammowaniu. Nadal improwizujecie?

Jonas Krøve: Improwizujemy często, ale kiedy piszemy piosenki, rywalizujemy ze sobą i wtedy te utwory zyskują formę. Nasz perkusista [Ola Djupvik] lubi mieć sprecyzowane, co będzie odgrywał, ale nie wszystko chce wykonywać idealnie. Lubimy ciężko pracować nad utworami, chcemy żeby były dobre. Odrzucamy wiele pomysłów, kiedy czujemy, że materiał nas nie zadowala.

 

Decyzja o odrzuceniu lub rozbudowaniu utworu musi być jednogłośna?

Ragnhild Fangel: Najważniejsze jest to, by każdemu podobał się pomysł. Piszemy piosenki razem, przesyłamy je sobie i dość szybko wiemy, czy coś jest warte rozwijania. Cała czwórka musi czuć, że będzie z tego coś fajnego.

 

JK: Czasem upływa trochę czasu, zanim wszyscy to poczują, ale zazwyczaj udaje się nam osiągnąć ten pułap.

Zdarzyło się wam grać w jakiś dziwnych miejscach albo okolicznościach?

RF: Kiedyś graliśmy na Live at Leeds i podczas naszego koncertu włączył się alarm przeciwpożarowy, ale nie przerwaliśmy aż do końca setu.

 

JK: W pierwszej minucie nie wiedziałem, że to alarm, myślałem, że to jakiś hałas. Ale publiczność zaczęła wychodzić, więc zaczęliśmy się zastanawiać, co się dzieje. Dopiero gdy przestaliśmy grać, usłyszeliśmy, co się dzieje [śmiech]. Gdy graliśmy w Hamburgu, na Reeperbahn Festival, wystąpiliśmy w sklepie zespołu piłkarskiego St. Pauli. To było wyjątkowe miejsce i dobrze się tam bawiliśmy.

 

RF: Graliśmy też na festiwalu w Estonii, gdzie scena była niczym domek na drzewie, wyglądała jakby się unosiła, a pod nią był staw, na który wychodził pomost i nie było tam żadnych barierek. Ludzie pływali dookoła, znajdowali się dość daleko. Na próbie dźwięku kiedy patrzyłam w dół, byłam naprawdę przerażona. Bałam się że mogę spaść.

 

Podczas występu na Øya Festival dołączyły do was kolorowe postaci z waszych grafik. Ważne jest dla was podejmowanie interdyscyplinarnych działań?

RF: Od samego początku pracujemy z tym samym ilustratorem. Stworzył pierwszą okładkę naszego singla i od tamtej pory powierzamy mu pracę nad każdą kolejną. Jego obecność jest naturalna, odpowiada także za teledysk.

Pom Poko. Zdjęcie portretowe zespołu. Wszyscy ubrani są w odcieniach niebieskiego.

Zajmujecie się czymś jeszcze poza graniem w zespole?

RF: Każdy z nas ma dodatkowe prace. Nie jesteśmy w stanie przeżyć z pieniędzy, jakie zarabiamy jako zespół, ale chcielibyśmy w pewnym momencie dojść do tego poziomu.

 

JK: Niektórzy z nas nadal studiują. Ja studiuję medycynę. Ragnhild zamierza iść na dziennikarstwo, a Ola jest nauczycielem gry na perkusji.

 

Zamierzasz być lekarzem?

JK: Jeszcze nie wiem, zobaczymy [śmiech].

 

Wszyscy mieszkacie w Oslo?

RF: Ja, Ola i Martin Tonne mieszkamy w Oslo, Jonas mieszka w Trondheim, gdzie założyliśmy zespół.

 

To kawał drogi.

JK: Spotkamy się w prawie każdy weekend jeśli gramy koncerty, ale musimy też robić muzykę. Wtedy widzimy się przez trzy lub cztery dni. Kiedy jesteśmy razem i piszemy muzykę, wpadamy na świetne pomysły. Spotykamy się na wsi, bo tam nie rozpraszamy się tak łatwo i możemy grać cały dzień, nikomu nie zakłócając spokoju.

Od dziecka wasze życie było związane z muzyką?

JK: Przez długi czas nie wiedziałem, kim chcę być w przyszłości, nadal tego nie wiem. Gdy byłem dzieckiem, nikt w mojej rodzinie na niczym nie grał, w moim domu nie było dużo muzyki, a moim głównym zajęciem było dokuczanie siostrze, to była moja specjalność [śmiech]. Właściwie byłem dość denerwujący jako dziecko, ale grałem też w piłkę nożną.

 

RF: Też wszystkich denerwowałam, ale byłam cicha i lubiłam spędzać czas w samotności. Zaczęłam śpiewać bardzo wcześnie.

 

Jak wygląda młoda scena muzyczna w Norwegii?

RF: Scena popowa jest jak Sigrid, a scena rockowa i muzyka gitarowa rozwijają się, ale nie w tradycyjnym rockowym stylu, jest bardziej indie. W Trondheim scena muzyczna jest zainfekowana przez tamtejszą szkołę muzyczną. Jest wiele zespołów, które tam powstały, ale przeprowadziły się do Oslo. Dlatego w Oslo działa tak wielu dobrych artystów. W Norwegii nie ma wielu ludzi, ale jest stosunkowo sporo osób zajmujących się muzyką.

 

Byliście kiedyś w Polsce?

JK: Raz. Pamiętam, że byłem na stacji w Katowicach, był tam sklep z zegarkami i bardzo chciałem jeden kupić, ale sklep był zamknięty. Podróżowałem wtedy pociągiem po Europie w ramach karnetu InterRail, jechaliśmy do Słowacji. Moim i naszego gitarzysty marzeniem jest wyjazd do Polski i zagranie u was koncertów. Zadawaliśmy sobie pytanie, kiedy nadejdzie ten moment, że będziemy mogli zagrać trasę po Polsce. Wiem, że jest u was ogromna scena muzyczna. Martin studiując w Kopenhadze, poznał wielu młodych polskich muzyków. Poza tym Lewandowski jest świetnym piłkarzem. Widziałem kiedyś mecz, w którym strzelił pięć goli w ciągu dziesięciu minut.

fot. główna Jørgen Nordby


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce