Barbara Skrodzka: Nie sądzisz, że "There is No Year" może być zbyt złożone dla przeciętnego słuchacza w dzisiejszych czasach?
Matt Tong: Nie wiem, ciężko mi to oceniać. Cały czas rozwijamy się jako muzycy, a gdyby to, co zrobiliśmy nie było dobre i w jakiś sposób do nas nie przemawiało, nie wydalibyśmy tego [śmiech]. Przez ostatnie dziesięć lat nie zastanawiałem się nad oczekiwaniami innych ludzi w stosunku do naszej twórczości, ale na pewno my sami jesteśmy krytyczni w stosunku do muzyki pop. Popowe produkcja często staje się odrębnym gatunkiem, pojawiają się młodzi artyści, których można uważać za alternatywnych. Wydaje mi się jednak, że dwadzieścia pięć lat temu w muzyce było więcej blasku niż teraz. Nie chcę oceniać, bo nie zmieni to niczego w naszym podejściu do muzyki, ale być może faktycznie nasz nowy album jest dość trudny.
Tytuł płyty kojarzy się raczej pesymistycznie - co oznacza "There is No Year"?
Tytuł albumu, jak i piosenka o tej samej nazwie, nawiązują do książki, którą napisał nasz znajomy, Blake Butler. Tematy na albumie odzwierciedlają to, co dzieje się w powieści. Przedstawiamy zachowania, historie, naturę ludzką, pokoleniowe wyobcowanie, samotność. Te wszystkie uczucia chcieliśmy wyrazić bardziej osobiście, poprzez historie nasze i ludzi, których poznaliśmy podczas naszych podróży. Pokazujemy, że czasami niektóre wydarzenia z przeszłości mogą wydarzyć się ponownie w innym czasie.
Czuć w tych wizjach dużo niepokoju, nie tylko osobistego, ale też społecznego.
Żyjemy w trudnych czasach. Sytuacja polityczna jest fatalna, więc sposoby mówienia o niej muszą być złożone. Nie wyobrażam sobie nikogo w tym momencie historii, kto tworzy muzykę w żaden sposób nieodzwierciedlającą desperackiego, absurdalnego i beznadziejnego krajobrazu politycznego, w jakim się znaleźliśmy.
Ludzie sztuki często w jakiś sposób komentują to, co dzieje się na świecie. Myślisz, że jako artyści macie siłę zmieniania sposobu myślenia innych osób?
Nie wiem, czy chodzi o to, by zmienić czyjeś podejście albo coś wyperswadować. Pracujemy na polu muzyki popularnej, która ma najbardziej uniwersalny charakter. Nasz zespół, jak i podobni nam artyści, przekazuje pewne idee, ale istnieją inne formy sztuki, które mogą pchnąć ten przekaz znacznie dalej, na przykład film i literatura. One naprawdę mogą zmienić myślenie ludzi.
Jaka jest dzisiaj rola muzyki rockowej?
Taka sama, jak była zawsze. Ostatecznie to zawsze rozrywka, ale może przybierać różne formy i może wiązać się z różnymi kwestiami. Czasami muzyka porusza ciężkie tematy lub wydarzenia. Może być to mroczne, jak w naszym przypadku, ale nie musi przeszkadzać w graniu przed tysiącami ludzi, którzy dobrze się przy tym bawią, bo przynosi im to ulgę.
Jak i gdzie wasi fani powinni słuchać Algiers? Jest do tego idealne miejsce?
Na siłowni, podczas treningu [śmiech]. Spędzam dużo czasu na siłowni i tam właśnie słucham sporo muzyki. Moim ulubionym albumem w ubiegłym roku był "Titanic Rising" Weyes Blood. Naszym zadaniem nie jest mówienie ludziom, jak i gdzie powinni słuchać naszej muzyki. Ja słucham muzyki najczęściej wtedy, gdy jestem w domu, podczas gotowania - chcę mieć coś, co grałoby w tle. Albo gdy wychodzę na spacer czy jadę samochodem. Teraz niewiele osób kupuje płyty i czerpią radość z samego słuchania. Muzyka jest po to, by grać w tle i by dobrze spędzać przy niej czas w gronie znajomych, może o niej porozmawiać, jeśli któryś kawałek wpadnie komuś w ucho. Żyjemy w czasach, w których oczekiwania co do muzyki zmieniły się, a dostępność wszystkiego jest tak duża, że trudniej jest utrzymać uwagę słuchacza.
Algiers wystąpi w stołecznych Hybrydach 20 lutego, więcej informacji TUTAJ.
fot. Christian Högstedt