Obraz artykułu Brenn.: Piszemy o miłości, bo nie mamy innych problemów

Brenn.: Piszemy o miłości, bo nie mamy innych problemów

Pastelowe, cukierkowe kolory raczej nie kojarzą się z zespołem rockowym, ale to nie przeszkadza norweskiemu zespołowi Brenn. Ten szalony duet gra hałaśliwą, gitarową muzykę opakowaną w barwny papier, który niejednego może zmylić. Tak przygotowana niespodzianka smakuje jednak dobrze.

Barbara Skrodzka: Zaczęliście grać razem, kiedy byliście w liceum?

Edvard Smith: To był inny zespół. Zaczęliśmy grać razem w 2014 roku, byliśmy wtedy w kapeli grunge'owej i przez kilka lat śpiewaliśmy po angielsku, ale zdecydowaliśmy się odejść. Nie wyszło, bo byliśmy jedynymi osobami, którym naprawdę na tym zależało. Wtedy zaczęliśmy nasz własny projekt, zaczęliśmy pisać piosenki, a na koncertach występowali z nami muzycy sesyjni. Brenn. zaczęliśmy w 2017 roku.

 

Na Øya Festival występowaliście jako pierwsi, a jednak pod sceną pojawiło się dużo osób.

Rémy Malchère: Byliśmy zaskoczeni, widząc tyle osób o tak wczesnej porze. Dziwnym uczuciem było schodzić ze wzgórza i widzieć ponad pięćdziesiąt osób siedzących pod sceną i czekających na nas na pół godziny przed rozpoczęciem koncertu.

Myśleliście o karierze muzycznej od dziecka?

ES: Nie, kiedy byłem dzieckiem, chciałem być rolnikiem, potem maszynistą, statystą, a później skaterem i dopiero po tym pomyślałem o muzyce.

 

RM: Wydaje mi się, że obaj przeszliśmy przez fazę skaterską. Tak się poznaliśmy. Oboje chodziliśmy do szkoły z deskorolką i myśleliśmy: Kurde, ten koleś też jeździ, super. Moim marzeniem zawsze było zostanie profesjonalnym muzykiem. Nie była to może najważniejsza potrzeba, ale zawsze znajdowała się gdzieś z tyłu głowy.

 

Nadal jesteście studentami?

ES: Tak, studiujemy rzeczy pośrednio związane z muzyką - marketing, zarządzanie projektem, kulturę i media. Wiedzę, którą zdobywamy możemy wykorzystać w praktyce, sprawdzając pewne rzeczy na sobie samych. Dzięki temu wiele się nauczyliśmy.

 

Łatwo poświęcić się muzyce w Norwegii?

RM: Wydaje mi się, że norweska scena się rozwija, ponieważ zainteresowanie muzyką Norwegów i rządu wzrasta. Nie pamiętam, ile dokładnie rząd przeznacza na kulturę, ale chyba jest to jeden procent budżetu.

 

ES: W 2005 roku zaczęło się podnoszenie finansów na kulturę, każdego roku idzie na nią jeden procent. Na pewno łatwiej jest tutaj dostać dofinansowanie niż w innych krajach, ale nadal musisz być dobry w tym, co robisz. My śpiewamy po norwesku, więc siłą rzeczy utknęliśmy w Skandynawii.

Członkowie zespołu "Brenn" siedzą na kanapie.

Przetłumaczyłam sobie teksty waszych piosenek. Częstym tematem jest miłość.

RM: Głównym powodem, dla którego piszemy o miłości, jest to, że nie mamy poważniejszych problemów. Problemy miłosne są naszymi głównymi zmartwieniami.

 

ES: Śpiewamy o tym, dlaczego nadal jestem singlem, o tym są wszystkie piosenki [śmiech].

 

RM: Cały ten projekt jest po to, by znaleźć Edvardowi dziewczynę.

 

To chyba będzie proste. Jesteś już rozpoznawalny, nie musisz się nawet za bardzo wysilać.

ES: Problem leży w równomiernym zaangażowaniu. Jeśli oboje chcemy się zaangażować, wtedy zaczynam się bać, wycofuję się i rozmyślam. Nie chodzi o to, że jestem nieśmiały, wcale tak nie jest. Chodzi o zobowiązanie.

 

RM: Edvard nie chce się żenić w drugim tygodniu związku.

 

ES: Zdecydowanie! Ale kiedy całuję się z dziewczyną, zastanawiam się, jak będą wyglądały nasze dzieci, jak będą się nazywać i kiedy weźmiemy ślub. Zaczynam wariować. Na pewno wielu ludzi się z tym zmaga. Zwłaszcza osoby, których rodzice się rozwodzą. Gdy w wieku dwunastu lat musisz obserwować rodziców, którzy nie chcą ze sobą rozmawiać, nie jest to najmilsze uczucie. Rozwody są bardzo powszechne w Norwegii.

 

To chyba dzieje się teraz wszędzie.

ES: Wiem, o czym rozmawiają ze sobą dzieci rozwodzących się rodziców, wiem, jak to jest i z czym się mierzą, jak się czują... Nie mówię, że zrujnowało mi to życie. Nie obwiniam rodziców o nic, ale dużo mnie kosztuje, by zaangażować się w związek. Poprzez piosenki staram się dowiedzieć, dlaczego tak się dzieje.

 

Nie wątpię, że muzyka może pomóc. Wasi rodzice nie mieli nic przeciwko Brenn.?

RM: Teraz wspierają mnie bardziej.

 

ES: Rodzice Rémy'ego starali się go uziemić, żeby nie grał w zespole.

 

RM: Moi rodzice słuchają rocka i metalu. W wieku czterdziestu lat chcieli założyć zespół i to jest powód, dla którego ja zacząłem grać - zakupili wiele instrumentów i pozwalali mi się nimi bawić. Nie sądzę, żeby chcieli odwieść mnie od muzyki, ale dopiero kilka lat temu, kiedy muzyka zajęła ważne miejsce także w szkołach, powiedzieli, żebym się na tym skupił i nie spieprzył tego.

 

ES: Czasem mówili, że Rémy nie może iść na próbę, bo musi odrobić pracę domową, ale teraz wszystko się zmieniło, a przynajmniej po tym, jak zobaczyli nas na koncertach. Mój ojciec jest bardzo konserwatywny. W ubiegłym roku zagraliśmy na Roskilde Festival, ale trzy miesiące przed tym dostałem propozycję pracy za bardzo duże pieniądze. Poważnie się zastanawiałem, co mam zrobić. Jeśli pojechałbym na Roskilde, nie mógłbym wziąć tej pracy. Ojciec powiedział, że Roskilde jest ważniejsze, bo druga taka okazja może się nie powtórzyć. Byłem zdumiony, słysząc go wypowiadającego takie słowa.

 

Na jakiej muzyce się wychowaliście?

RM: Kiedy miałem od siedmiu do piętnastu lat, bardzo lubiłem nu metal. Przez to, że moi rodzice słuchali cięższych brzmień i nie puszczali w domu popu albo innych gatunków, mój młodzieńczy bunt skierował się w stronę popu i wszystkich innych gatunków. Kiedy miałem szesnaście lat, słuchałem norweskiego popu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że każda muzyka ma wartość, gatunki nie grają roli.

 

ES: Ja słuchałem Nirvany, Soundgarden, Pearl Jam. Nie wiem, czy tworzyłbym muzykę, gdybym nie poznał Nirvany.

 

To już wiem, skąd się u was bierze ta surowość połączona z cukierkowością.

ES: Lubimy kontrasty. Możemy zrobić naprawdę popową okładkę singla, ale piosenka będzie ciężka, z dużą ilością gitar.

 

RM: Jeśli chodzi o nasze osobowości, to jesteśmy bardzo różni. Łączymy syntezatory i gitary, jest kontrast i kompromis. Jesteśmy inni, więc musimy znaleźć kompromis, by to wszystko mogło zadziałać.

 

ES: Nie bylibyśmy dziś tutaj, gdybyśmy nie mieli takiego samego wzorca tworzenia muzyki. Ale gdybyśmy byli dokładnie tacy sami, wszystko brzmiałoby identycznie. Dzięki temu, że różnimy się od siebie, inaczej widzimy pewne rzeczy, inaczej odbieramy muzykę i robimy ją. Kompromis daje interesujące rezultaty.

 

RM: Zazwyczaj nasze opinie na temat muzyki ścierają się. Jedynie w przypadku "Keen" nie musieliśmy iść na duże ustępstwa.

 

ES: "Keen" był jedynym wyjątkiem, ale myślę, że to dlatego, bo byliśmy bardzo pijani, gdy robiliśmy tę piosenkę [śmiech]. Dema robimy w domu, a później w studiu nagrywamy to wszystko ponownie. Przy nagrywaniu "Keen" zostaliśmy zaproszeni do domku znajdującego się na małej wyspie na wschód od Oslo. Mieliśmy tylko cztery dni z producentem. Nie było żadnych oczekiwań, chcieliśmy zrobić cokolwiek. Zacząłem z riffem, ale nie wiedziałem, w jakim tempie mam go zagrać, Rémy podał bit, a producent zapętlił to z innymi samplami. Dodaliśmy syntezator, wypiliśmy likier, nagraliśmy gitary, znowu napiliśmy się likieru i nagraliśmy bas.

 

RM: Producent przestał być producentem, staliśmy się trójką przyjaciół.

Koncert zespołu "Brenn".

Oslo jest bardzo urokliwym miastem, czy jego scena także jest tak przyjemna?

ES: Norweska scena muzyczna jest bardzo mała, więc kiedy w nią wchodzisz, nagle znasz wszystkich i bardzo łatwo znaleźć się w samym jej środku. Czasami może to być jednak zbyt uciążliwe. Mieszkam razem z Rémym i zdarza się, że się kłócimy, za dużo czasu spędzamy we dwoję, odczuwamy dużą presję.

 

RM: Lubię scenę muzyczną Oslo. Dobrze jest przebywać w tak małej społeczności, bo znasz prawie każdego artystę mieszkającego tutaj. Stanowienie część tej społeczności jest inspirujące, podobnie jak obserwowanie tego, co robią inni, oglądanie ich na żywo i odczuwanie całej tej energii.

 

Planujecie trzymać się języka norweskiego?

ES: Może w przyszłości nagramy coś po angielsku.

 

RM: Dziwnie bym się czuł, przechodząc z jednego języka na drugi. Zwłaszcza jeśli mielibyśmy już ugruntowaną pozycję. Śpiewając po angielsku, możesz zdobyć wielu słuchaczy w innych krajach, ale norweska publiczność pomyśli, że stałeś się "międzynarodowym zespołem".

 

ES: Rozmawiałem o tym z moim tatą. Teraz przestał, ale wcześniej mówił, że powinniśmy zacząć śpiewać po angielsku, bo wtedy dotarlibyśmy dalej.

 

RM: Śpiewanie po angielsku i po norwesku jest czymś zupełnie innym, nie chodzi tylko o część związaną z biznesem. Inaczej pisze się muzykę z angielskimi słowami, a inaczej z norweskimi. Śpiewanie po norwesku jest bardziej naturalne, bliższe i bardziej osobiste.

 

fot. Isak Jenssen


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce