Barbara Skrodzka: Stay Nowhere istnieje już od kilku lat. Chcielibyście, żeby ten projekt kiedyś przerodził się w wasz zawód?
Kuba Dzieżyc: Nigdy nie miałem takiego celu i nie wiązałem tego projektu i żadnego poprzedniego z jakimkolwiek źródłem dochodu i chyba nadal nie mamy takiego celu. Nie zależy nam na tym, by się opłacało. Zależy nam na tym, by móc się wyrazić i robić to jak najlepiej potrfimy. Nie chcemy robić tego tylko dla siebie - przyjemnie jest dostawać informację zwrotną od innych ludzi, którzy utożsamiają się z naszą muzyką. Byłbym bardzo zadowolony, gdybym mógł zminimalizować swój etat do połowy, by poświęcić więcej czasu muzyce i prężniej działać z zespołem, ale obecny układ nie przeszkadza mi. Stay Nowhere jest pierwszym zespołem, z którym tak dobrze się utożsamiam i którego się nie wstydzę.
Jak zmieniła się wasza muzyka w ciągu dwóch lat od wydania debiutanckiego albumu?
KD: Tak naprawdę jako muzycy zaczęliśmy docierać się po wydaniu debiutanckiej płyty. Pierwsza próba z Hubertem [Wójcickim] była udana, wiedzieliśmy, że to perkusista na zawsze. Osobowościowo i brzmieniowo docieraliśmy się przez dwa lata i ogrywaliśmy dzięki koncertom i wspólnym trasom. Jeśli chodzi o nową płytę, teksty są w powijakach. Mamy około pięciu numerów.
Emil Czerniawski: Kiedy pracujemy nad materiałem, wydaje się nam, że każdy kolejny utwór jest inny od pozostałych. Unikamy wtórności.
KD: Na pewno nowy album nie będzie przekombinowany, nie będzie na nim dużo wirtuozerii, nigdy na to nie stawialiśmy. Teksty zawsze będą emocjonalne i przepełnione goryczą, ale w którą stronę te emocje zostaną skierowane, tego jeszcze nie wiem.
Wolisz być szczery i pokazywać swoje emocje czy opowiadać historie?
KD: Wychodzę z założenia, że muszę się w stu procentach utożsamiać ze swoim tekstem i to jest zgubne, bo można przecież napisać o czymś z zewnątrz. Teraz jestem na etapie otwierania się właśnie na inspiracje z zewnątrz, a nie tylko patrzenia w głąb siebie. Szczerość zawsze była dla mnie ważna i wciąż jest. Jestem bardzo krytyczny wobec siebie, często piszę jednocześnie dwa lub trzy teksty, po czym wracam do pierwszego, myślę, że jest słaby i potrafię wyrzucić wszystko, napisać go od nowa albo non stop modyfikować. Poprzednia płyta nie była koncepcyjna tekstowo.
Jesteście za wydawaniem płyty koncepcyjne?
KD: Dla jednego może mieć to sens artystyczny, a dla innego nie. Bardzo lubię koncepcyjne płyty i uważam, że ostatnia płyta Idles jest koncepcyjna. Nie wychodzę jednak z założenia, że jako muzyk miałbym się tym kierować, to nie jest dla mnie najistotniejsze. Większą uwagę poświęcam temu, żeby każdy tekst był bardzo szczery i ponadczasowy.
Trudno uchwycić tę ponadczasowość?
KD: U człowieka w dojrzałym wieku niektóre uczucia pozostają na dłużej, pewna gorycz utrzymuje się przez lata. Jesteś w stanie radzić sobie z emocjami, ale te uczucie ciągle w tobie jest. Jeśli w wieku dwudziestu pięciu lat coś cię irytowało i było to racjonalne, to prawdopodobnie w wieku czterdziestu pięciu lat coś z tego nadal będziesz nosił w sobie.
Na waszych koncertach pojawia się nawet pogo, to dobrze czy źle?
KD: Na naszych koncertach nie ma aż tak szalonego pogo i dziewczyny nie boją się podejść bliżej. Ja też nie zachęcam ludzi do pogo, bo sam nie chodzę na koncerty po to, żeby się wyszaleć, raczej przeżywam w środku. Dużo osób ma podobnie.
EC: Nasza muzyka niekoniecznie przenosi też taką energię, która jest dobra do pogo, mało jest takiego tempa, które by pasowało.
Jak oceniasz wasz kontakt z publicznością, na koncertach raczej nie mówisz za dużo?
KD: W każdym mieście mamy jakichś fanów. Warszawa jest zawsze najliczniejsza, ale nie mam żadnego wypracowanego podejścia do fanów. Ciężko rozmawia mi się z ludźmi, mam wycofaną naturę, co nie wynika to z tego, że nie lubię ludzi. W gronie powyżej dziesięciu osób ciężko jest mi się wypowiadać. Jeśli stoi przede mną dwieście osób, to się ograniczę do przedstawienia zespołu i podziękowania za przybycie. Wolę skupiać się na tym, żebyśmy przekazali jak najwięcej brzmieniem, emocjami i tekstami, które są wyraźnie zaśpiewane, a nie tym, co dzieje się między kawałkami.
Może warto się przełamać? Czasem publiczność oczekuje paru miłych słów od artysty.
KD: Nie wiem, czy się to zmieni w przyszłości. Nasza postawa czasem może być źle odebrana i publiczność może pomyśleć, że robię to od niechcenia. U mnie tak to nie wygląda, choć można odnieść takie wrażenie, bo na pewno jesteśmy trochę zmęczeni życiem [śmiech]. Ale nie mamy gdzieś naszych fanów. Zależy nam na ludziach i tych, którzy się utożsamiają z naszą muzyką. Poza tym jesteśmy bardzo otwarci i lubimy rozmawiać z innymi zespołami. Na scenie trzeba być super elastycznym i mieć otwarte oczy na wszystko. Obserwowałem rozwój Trupy Trupa, sposób, w jaki promowali zespół imponowało mi, choć innym mogło się to wydać niesmaczne, bo pojawiały się sponsorowane posty i tak dalej. Ludzie różnie na to patrzą. Trzeba próbować wszystkiego, takie są czasy. Dwadzieścia czy trzydzieści lat temu ograniczało się to do grania koncertów, co nie znaczy, że teraz też tak ma być. Nie można też tracić wiary w siebie, choć nie jest łatwo. Nie mamy managera, dlatego musimy umieć poradzić sobie ze wszystkim. Trzeba też utrzymywać kontakty z ludźmi, którzy mogą pomóc, być miłym i samemu w miarę możliwości ofiarować swoją pomoc.
Nie myśleliście o tym, żeby - jak na przykład Fontaines D.C. - stworzyć postacie sceniczne i pobawić się w aktorów?
KD: Czekam aż to przyjdzie samo i poczuję, że tak chcę. Podobnie jest z tekstami - nie szukam tematu na siłę. Nie uważam, że kreowanie się jest czymś złym, ale jest zgubne. Stawiam na czucie wszystkiego w stu procentach i zachowanie aktualności na przestrzeni czasu.
EC: Nie chcemy nikogo udawać.
Muzyka nie jest tym, co słyszysz, ale też tym co widzisz.
EC: Zgadzam się w stu procentach, zwłaszcza jeśli chodzi o występy na żywo.
KD: Nie można się okłamywać, że ludzie przychodzą na koncert tylko po muzykę. Na pięćdziesiąt procent tego performance'u składa się to, jak wyglądasz i reprezentujesz muzykę. My się cały czas docieramy. Stay Nowhere to młody projekt, gramy koncerty od dwóch lat, a tym, co u nas na pewno działa jest dynamika - zdynamizowany wokal i dynamika brzmieniowa. Są momenty cichsze i są większe uderzenia. To coś, co mi się podoba i czego na pewno nie zabraknie na nowej płycie. Dynamika to jest nasza nieodzowna cecha, z której nie chcemy rezygnować.
Mnie urzekło to, że zarówno na płycie, jak i na żywo brzmicie niemal identycznie.
KD: Ciekawe, że zwróciłaś na to uwagę, bo ważne jest dla nas, żeby brzmienie na płycie było możliwe do odtworzenia na żywo. Brzmienie naszego zespołu jest dla nas bardzo ważne i nie chcemy, żeby nas przerosło. Z perspektywy czasu nie jesteśmy tak bardzo zadowoleni z miksu i masteru naszej pierwszej płyty, ale chcieliśmy wydać płytę i grać koncerty. Gdybyśmy mogli cofnąć czas, chcielibyśmy, żeby wyglądało to inaczej. Zabrzmieć na koncertach tak, jak na płycie albo lepiej nie jest dla nas takim dużym problemem.
EC: Mamy pomysł na brzmienie i wiemy, jak chcemy go zrealizować.
KD: Jesteśmy sprzętowymi geekami i non stop wymieniamy się spostrzeżeniami, linkami, kupujemy efekty, wzmacniacze, kolumny na tyle, na ile pozwala nam na to budżet. Hubert zaraził się tym chyba tym od nas, bo cały czas kupuje naciągi, bębny, nowe zestawy talerzy.
W 2019 roku wydaliście dwa single, kiedy będzie nowa płyta?
EC: Wtedy, kiedy będzie gotowa [śmiech].
KD: Kiedy udzielamy wywiadu w pierwszym kwartale roku, to mówimy, że w czerwcu; jeśli w drugim kwartale, to na jesień; a w czwartym kwartale - na wiosnę przyszłego roku... Większość artystów niezależnych pracuje na etacie, dlatego są ograniczeni czasowo i tak też jest w naszym przypadku. Dochodzi do tego fakt, że nasz perkusista mieszka w Zakopanem i dojeżdżanie na próby, planowanie wymaga od niego trochę energii i zabiera czas, dlatego nasze działania wydłużają się.
EC: Nie mamy zamiaru robić nic na siłę i wydawać płyty tylko dlatego, bo już najwyższy czas, żeby wyszła. Będziemy to robić na spokojnie.
Skoro Hubert mieszka w Zakopanem, to jak wygląda proces tworzenia nowych utworów?
EC: Ostatnio bardzo ciężko nam idzie robienie materiału, bo nie potrafimy odmawiać koncertów [śmiech].
KD: Hubert pochodzi z Krakowa, ale mieszka w Zakopanem. Materiał powstaje w duecie składającym się ze mnie i Emila, często zamieniamy się instrumentami. Chcemy, żeby nowe utwory były oryginalne, żeby to było coś, czego nie było wcześniej. Dość istotne są dla nas linie wokalne.
EC: Linie wokalne są w stanie uratować kawałek albo go totalnie zepsuć. Często razem modyfikujemy je. To żmudna praca, ale efekty są widoczne.
KD: Bardzo nam zależy, żeby te linie wokalne były chwytliwe, ale nie mętne i popowe w stylu Red Hot Chilli Peppers.
EC: Staramy się, by wszystko było dobrej jakości i nie było tam niczego, co byłoby wrzucone na siłę.
KD: Zawsze myślałem o utworze jako całości, żeby nie siadała energia, żeby słuchacz chciał wysłuchać go do końca.
Jaka jest rola Huberta w całym tym przedsięwzięciu poza graniem koncertów?
EC: Staramy się jak najwięcej z nim pracować
KD: Ale też jak najwięcej zrobić wcześniej, podpowiedzieć. Schematy budujemy raczej na komputerze. Całą przedprodukcję nagrywamy na perkusji elektronicznej, ale nie jesteśmy perkusistami, więc Hubert zawsze sobie obiera swój sposób i nigdy nie jesteśmy zawiedzeni. To najlepszy perkusista, jaki mógł nam się trafić. Kiedy szukaliśmy perkusisty, to w Krakowie nikogo nie było. Może dlatego, że byliśmy nieznani, a my nie jesteśmy jakoś bardzo społeczni... Scena niezależna w Krakowie jest mała i przez dwa lata nie mogliśmy znaleźć trzeciego muzyka. Hubert sam się odezwał i zdecydował się z nami grać, ale rozważaliśmy perkusistów z innych miast.
Jakie są wasze plany na 2020 rok?
KD: Chcielibyśmy grać koncerty za granicą, żeby więcej osób dowiedziało się o naszym istnieniu. Dobrą opcją byłyby festiwale typu showcase. Śpiewam po angielsku, więc materiał, który tworzymy jest dobrym towarem eksportowym. Planujemy aplikować na kilka festiwali, ale przed tym dobrze byłoby wydać nową płytę, żebyśmy mieli co promować. Wolelibyśmy jeździć z nowym materiałem, bo od momentu wypuszczenia poprzedniej płyty minęło już trochę czasu.