Barbara Skrodzka: Kopenhaga słynie z tego, że mieszka tam wielu świetnych muzyków. Jak opisalibyście lokalną scenę muzyczną?
Emil Bertelsen: To prawda, w stolicy Danii znajdziesz wiele świetnych zespołów, które przeprowadziły się tam z innych części Danii. Kopenhaga jest w tym momencie centrum duńskiej sceny muzycznej. Dużo się tutaj dzieje, a kluby muzyczne są dobrze wyposażone. My pochodzimy z północy Półwyspu Jutlandzkiego, ale teraz troje z nas mieszka w Kopenhadze.
Hjalte Ross: W porównaniu do każdego innego miasta w Danii, Kopenhaga jest dużym ośrodkiem miejskim. Daje to wiele możliwości, mieszka tu sporo osób, dzięki którym można rozwinąć sieć kontaktów, ale żeby to zrobić, musisz wejść w sam środek sceny muzycznej tego miasta.
Jak zrodził się pomysł na założenie zespołu?
EB: Trzy lub cztery lata temu napisałem kilka piosenek, a później zagrałem je razem z Lasse i jeszcze jednym kolegą. Miałem też inny mały projekt z Hjalte, z którym także nagrałem kilka piosenek. Wtedy pomyśleliśmy, że warto to połączyć, ponieważ z każdym z tych zespołów mieliśmy tylko połowę setu. W końcu zrobiliśmy z dwóch projektów jeden, dzięki czemu mieliśmy wystarczająco dużo piosenek, by zagrać koncert, a z czasem pojawiła się nazwa Blood Child. Później zapytałem jeszcze Madsa, czy chciałby do nas dołączyć.
Dlaczego Blood Child?
EB: To fragment tekstu piosenki Ariela Pinka - "Lipstick". Nie wiem, dlaczego wybraliśmy akurat to, ale podobała mi się ta piosenka, spodobały mi się te dwa słowa i nie znalazłem innego zespołu, który nazywałby się Blood Child.
Mads Bertelsen: To się odnosi także do EP- ki "Shower Me" i do naszego hasztagu na Instagramie #showermeinbloodchild.
Widzieliście kiedyś Ariela Pinka na żywo?
MB: Nie. Niektórzy z nas widzieli Johna Mausa, co jest w pewnym sensie podobnym doświadczeniem, bo kiedyś grali razem.
Czyli lubicie eksperymentalne brzmienia.
MB: Słuchamy muzyki alternatywnej, punkowej, rockowej, inspirujemy się różnymi rzeczami, nie ma określonego gatunku, który nas definiuje.
Skoro nie wszyscy mieszkacie w Kopenhadze, to jak wygląda wasz proces tworzenia muzyki?
EB: Mieszkamy dość daleko od siebie. Troje z nas w Kopenhadze, jedna osoba w Arhus i jedna w Aalborg, dlatego nie możemy sobie pozwolić na częste próby razem, ale jeśli ktokolwiek z nas ma nowy pomysł, sprawdzam go w sali prób i próbujemy dokończyć piosenkę na odległość.
Lasse Krüger: Tylko podczas koncertów możemy grać razem i ćwiczyć. Szkoda, ale to kwestia logistyki.
Nie boicie się błędów i potknięć, które mogę się wam zdarzyć podczas koncertów bez wcześniejszych prób?
MB: Błędy są dobre.
HR: Bracia [Emil i Mads] zazwyczaj mówią, że popełnianie błędów sprawia, że muzyka staje się ciekawsza. Błędy są po to, by pokazać, że jesteśmy ludźmi, a nie maszynami. W przypadku niektórych zespołów czasami można odnieść wrażenie, że ich muzyka została zrobiona przez robota, silnie opiera się na strukturze chronometrycznej, a przez to jest bardziej męcząca.
Wolicie tworzyć muzykę na standardowych instrumentach czy elektronicznych?
MB: W jednym z utworów na naszej EP-ce użyliśmy automatu perkusyjnego.
Marikka Katrina Højen: Ale to było zainspirowane minionymi czasami, jesteśmy trochę retro.
EB: Na żywo gramy na zwykłych instrumentach.
Marikka, odpowiada ci granie na klawiszach?
MH: Tak, ale chciałabym mieć fortepian.
EB: Jeśli kiedyś osiągniemy status większego zespołu, kupimy ci duży fortepian [śmiech].
MB: Powinniśmy kupić lepszy fortepian od zestawu, którego teraz używamy. Keyboard, na którym gramy został właściwie skradziony ze szkoły, do której chodziliśmy lata temu. Mamy nadzieje, że nikt nie przetłumaczy sobie tego wywiadu, bo wtedy mielibyśmy kłopoty [śmiech].
Kto w zespole jest odpowiedzialny za teksty?
LK: Bracia.
Trudno znaleźć dobry temat na piosenkę?
EB: Zazwyczaj po prostu śpiewam słowa, które uważam, że brzmią dobrze, nie myślę dużo o ich znaczeniu. Nie uważam się za poetę, w tworzonych przeze mnie strukturach tekstów piosenek jest wiele słów, które nie mają żadnego znaczenia, ale może kiedyś będą go miały. Te teksty są bardziej jak brzmienie instrumentów niż wynik poetyckiego natchnienia. Nie muszą być gramatycznie poprawne. Brzmienie słów i ich melodyjność są najważniejsze.
MB: W sztuce można używać słów na różne sposoby, nie muszą mieć sensu albo być oczywiste, mogą też zyskiwać sens na bardzo dziwny sposób - każdy może odbierać je inaczej i znajdować w nich swoje własne znaczenie piosenek.
Jaka była najdziwniejsza piosenka, jaką napisaliście?
MB: W "Confident Silence" znajduje się outro z cykaniem świerszczy. Wyciszyliśmy instrumenty, zostały tylko świerszcze. Reakcja publiczności czasami jest zabawna, kiedy zdarza się nam grać ten utwór na żywo, ale później wszystko układa się w spójną całość. "Confident Silence" jest pod pewnym względem trochę dziwnym utworem, to bardzo klasyczna rockowa piosenka, ale intro jest ambientowe, wiele dziwnych rzeczy dzieje się pa drodze, później znowu jest normalne, po czym następuje te dziwaczne outro.
We wrześniu wydaliście EP-kę, co dalej?
EB: Nie mamy sprecyzowanych planów, zaczęliśmy pracować nad nowymi piosenkami, które jeszcze testujemy. Mam nadzieję, że nagramy album. To jest nasz cel.
LK: Chcielibyśmy wydać coś w najbliższym czasie. Mamy gotowe trzy lub cztery piosenki, które gramy na żywo. Mamy nadzieję, że nagranie tego wszystkiego nie zajmie nam dłużej niż zrobienie poprzedniej EP-ki, co trwało dwa lata. To był długi proces między innymi z powodu Jensa Ramona, producenta, który pod wieloma względami jest perfekcjonistą.
Macie wielu fanów w Danii?
MH: Mamy kilku, którzy zawsze przychodzą na nasze koncerty i których osobiście nie znamy, co jest wspaniałe.
EB: Zazwyczaj graliśmy dla przyjaciół. Dużo radości sprawia nam, kiedy ludzie, których nie znamy przychodzą nas zobaczyć, a później podchodzą i mówią, że podobało im się. Oznacza to, że zmierzamy w dobrą stronę.
HR: Kiedy zobaczyliśmy listę zespołów, które będą grały na Reeperbahn Festival, byliśmy przerażeni - była bardzo długa! Zastanawialiśmy się, czy ktokolwiek przyjdzie nas zobaczyć i czy w ogóle ktokolwiek zauważył, że gramy, bo w tym samym czasie występowało co najmniej dziesięć innych zespołów.
Gracie na tyle ciekawie, że bez problemu znaleźlibyście fanów także w Polsce.
EB: Mam kolegę, który wielokrotnie występował w Polsce. Słyszałem świetne rzeczy o tamtejszej scenie niezależnej. Chcielibyśmy w was zagrać, ale póki co graliśmy tylko w Norwegii i w Szwecji, bo tam aktywnie działa nasza agencja bookingowa. Chcielibyśmy mieć też promotorów i agentów w innych krajach, ale to przyjdzie z czasem. U siebie często gramy koncerty w tych samych klubach, co jest super, ale byłoby miło pokazać się także gdzieś indziej. Kopenhaga mimo wszystko jest małym miastem.
Najlepszy koncert, jaki widzieliście ostatnio?
EB: The Seeds. To był najlepszy koncert w moim życiu. Grają eksperymentalny rock, jazz, prog. To zespół z lat 60., jeden z członków umarł, ale pozostali założyli nowy zespół i grają piosenki z katalogu The Seeds.
MB: Niestety ostatnio zagrali swój ostatni koncert.
EB: Nigdy nie słyszałem czegoś podobnego. Wcześniej nie znałem nawet tego zespołu.
Co znajduje się na waszej liście marzeń do spełnienia?
EB: Najważniejsze jest dla nas granie koncertów i dobra zabawa przy tworzeniu muzyki. Bylibyśmy też szczęśliwi, gdybyśmy mogli zagrać na dużych festiwalach. To coś, co daje nam dużo radości, ale także poczucie, że jesteśmy w stanie popchnąć ten projekt dalej.
fot. Klaus Boje