Wojciech Michalak: "To The Night Unknown" zbiera chyba same pozytywne recenzje, a jednocześnie jest to album, który wyszedł po najdłuższej, pięcioletniej przerwie. To właśnie ona mogła w pewien sposób zadecydować o sukcesie?
Miłosz Gassan: Tak naprawdę, cała praca nad tym albumem zaczęła się jakieś dwa lata przed wejściem do studia, a intensywnie zrobiło się na około rok przed sesją. Ja zawsze nad czymś pracuje, ale pokazuje to reszcie zespołu dopiero wtedy, gdy wiem, że jest już dobry czas na wspólną pracę nad tym. Jakoś w 2014-15 roku mieliśmy zmiany w składzie, więc wtedy nie zajmowaliśmy się nowym materiałem, tylko pracą nad tym, żebyśmy mogli grać koncerty, a to jest czasochłonne, bo nie robimy nic na pół gwizdka.
W Polsce grałeś między innymi w Money Drug czy Stench of Death, które zdecydowanie bardziej szły w pędzącą i punkową stronę. Skąd postanowienie, że Morne pójdzie w bardziej sludgeowym, wolniejszym kierunku?
W Money Drug grałem na garach, to był dobry projekt w stylu Disrupt, Extreme Noise Terror i tak dalej. Te kapele to mistrzostwo. Trochę zabawne, że kilkanaście lat później gitarzystą Morne został Jeff Hayward z Disrupt - kto by pomyślał, że życie tak się potoczy. W Stench of Death grałem na gitarze. To był w całości projekt Młodego, robił całą muzę i ogólnie zawiadywał wszystkim. Grałem jeszcze w paru innych kapelach, między innymi w Filth of Mankind, w którym wtedy robiłem większość muzy. Mieliśmy wiele projektów i graliśmy różne style, to była na pewno najcięższa muzyka. W tych riffach była agresja, ale też swego rodzaju spokój i o to mi zawsze chodziło. Miks melancholii z żywiołem. Dużo kawałków było wolnych, ciężkich, atmosferycznych. Od strony muzycznej Morne jest w pewnym sensie naturalna kontynuacja tego co robiłem w Filth of Mankind. Ten klimat zawsze mi najbardziej odpowiadał i jakoś we mnie ewoluował. W pewnym stopniu zasługą tego są kapele pokroju Misery czy Amebix, które zawsze były i nadal są dużą inspiracją do tego, jak podchodzę do cięższych klimatów w muzyce. Niektóre riffy i pomysły użyte w Morne miały trafić do Filth of Mankind, na przykład kawałek "Sorrow" z pierwszej płyty Morne był w częściach grany na paru próbach Filth of Mankind. To oczywiście pod wieloma względami bardzo różne kapele, ale pewne cechy charakterystyczne zostały kontynuowane. Bez owijania w bawełnę - to nie była zmiana stylu czy charakteru kawałków, tylko w pewnym sensie jego kontynuacja po szyldem Morne.
Koncertujecie dość regularnie i to zarówno w Ameryce, jak i w Europie. Sam zresztą ostatnio powiedziałeś, że trzeba grać koncerty i trasy, inaczej to nie ma sensu. Jakie więc koncertowe plany na 2020?
To prawda, takie jest moje podejście. Granie koncertów i tras - w wyniku bezpośredniego kontaktu z ludźmi, którzy przychodzą nas zobaczyć - pozwala nam na wyrzucenie tego, co w nas siedzi. Niektóre kapele mają inne podejście albo po prostu z jakichś powodów nie mogą grać tras - czy to praca, czy coś tam jeszcze. My mamy to szczęście, że mimo stałych prac, od czasu do czasu wyjedziemy na trasę czy na festiwal. Mamy swoje priorytety. Nie gramy teraz aż tak często jak kiedyś, ale nadal gramy trasy, koncerty, festiwale. To dla nas ważne. Mamy plany koncertowe na 2020 rok i nawet na 2021, ale na razie nie mogę nic ujawnić. Cały czas nad czymś pracujemy.
Jesteś jedynym muzykiem, który niestrudzenie działa w zespole od samego początku. Skąd tak częste zmiany w składzie? Jednocześnie "To The Night Unknown" sprawia wrażenie, jakby na tej płycie było... hmmm, zdecydowanie więcej współpracy całego zespołu.
Faktycznie jestem jedynym członkiem oryginalnego składu, a zakładając Morne zdawałem sobie sprawę, że prędzej czy później będą jakieś zmiany. To często jest nieuniknione, więc w większości zajmowałem się wszystkim sam. Mowie tu o muzie, tekstach i całej tej części niewidocznej dla ludzi. Morne jest projektem założonym przeze mnie i będzie istniał tak długo, jak będę miał energię na jego prowadzenie. Zmiany w składzie były dość naturalne - ktoś miał inne plany muzyczne albo nie mógł grać tras, albo coś tam jeszcze. Czasem jest tak, że ludzie się po prostu nie dogadują i trzeba się rozstać. To nie jest nic nowego. Cały czas prę do przodu i staram się nie oglądać za siebie. W tym momencie ja i Billy jesteśmy w kapeli najdłużej, a Paul i Morgan są w Morne jakieś cztery-pięć lat. To solidny i bardzo zaangażowany skład, więc zmiany wyszły na dobre.
Co do współpracy całego zespołu, to różnie bywa. Nadal robię większość muzy, czy są to całe kawałki, czy zlepek riffów, nad którym pracujemy wspólnie. Tak zawsze było w Morne i dobrze się tak pracuje, bo daje to jakąś ciągłość charakteru kapeli. Wiadomo, że czasem ktoś coś przyniesie, Paul zagra solówkę czy jakiś bajer i tak wyglądała też praca nad "To The Night Unknown". Jest tam też jeden kawałek, do którego muzę zrobił Billy, a ja napisałem tekst. Mimo że ja przynoszę większość muzyki i piszę teksty, naturalną koleją rzeczy jest wypracowywanie ostatecznych wersji we wspólnym gronie. Ktoś zawsze coś doda czy zasugeruje, a ja staram się trzymać wszystko tak, by zmierzało w jednym kierunku. Każdy z nas ma swoją rolę. Morne nie jest demokratycznym zespołem, ale też nie musi być, bo rozumiemy się bez słów. Atmosfera w kapeli jest bardzo dobra, co wpływa na przebieg pracy.
Jakie to uczucie pośrednio znaleźć się na okładce Darkthrone? Mowa tu oczywiście o widocznej naszywce Morne na okładce "Circle The Wagons".
To jest dobre uczucie i jakiś tam prestiż, ale nie ma co rozdmuchiwać sprawy... Fenriz i Ted lubią Morne, a takie rzeczy się zdarzają i wiadomo, że jest to satysfakcjonujące.
Z perspektywy człowieka, który miał zespoły po dwóch stronach oceanu, czy łatwiej jest wieść życie muzyka w Polsce czy w Stanach Zjednoczonych?
Grałem w kapelach w Polsce w latach 90., więc trudno mi powiedzieć, jak jest tam teraz. Patrząc po sprzęcie, na jakim kapele grają jest chyba świetnie. My wtedy nie mieliśmy takich wzmacniaczy czy gitar. Jak jest tutaj? Nie wiem, trudno to określić. Trzeba zapierdalać jak wszędzie.
Chociaż "To The Night Unknown" zostało wydane przez wytwórnię, to inne niedawne wydawnictwa - "Rust" i "I.XXVI.MMXIX" - zostały wydane niezależnie. Skąd taka decyzja?
"To The Night Unknown" zostało wydane przez Armageddon Label, który jest wytwórnią mojego wieloletniego kumpla, Bena Barnetta, gitarzysty Dropdead, ale także przez nasz label Morne Records. Współpraca Armageddon Label i Morne Records zaczęła się przy wydaniu naszej trzeciej płyty, "Shadows", na winylu, a CD zostało wydane przez Profound Lore. Armageddon Label wydał także naszą drugą płytę na winylu. My zawsze chcieliśmy w jakiś sposób mieć własne wydawnictwo, więc, jakoś to się wszystko poukładało. "I.XXVI.MMXIX" to nagranie koncertowe, które zostało wydane przez nas w formacie cyfrowym, a co do "Rust" - to zlepek dwóch starych materiałów wydanych na jednym LP. Oryginalnie było wydane przez Alerta Antifascista jako split LP i przez Feral Ward jako EP w 2009 roku. Teraz, przy współpracy z Alerta Antifascista, wydaliśmy to wszystko na LP, także pod szyldem Morne Records. Jakoś to trzymamy przy sobie... Zobaczymy, jaki będzie nasz następny krok.
Które festiwale/koncerty wspominasz najlepiej?
Dwa razy, gdy graliśmy na Roadburn - 2014 i 2019 rok. To było super doświadczenie, ale szczerze mówiąc, ja podchodzę do każdego koncertu tak samo. Wiadomo, że wielki festiwal jak Hellfest, który był największą imprezą, na jakiej graliśmy, czy mały DIY koncert mają różniące się od siebie atmosfery, ale dla mnie zawsze jest to ten sam upust energii, która siedzi we mnie, w nas... Jesteśmy ostrożni w wyborze tego, co robimy i gdzie gramy... Staramy się występować tam, gdzie są ludzie z pasją i wiemy, że atmosfera będzie dobra. Jeśli coś nam nie pasuje, to tego nie robimy.
fot. Hillarie Jason