Jarosław Kowal: Czasami aktorzy i aktorki miewają stany obniżonego nastroju, kiedy kończy się ich praca nad filmem i muszą wyjść z roli, wrócić do codzienności. Jako aktorka nagrywająca album muzyczny odczuwasz coś podobnego po jego premierze?
Karolina Czarnacka: Jeżeli już, to mogłabym to łączyć z zakończeniem trasy koncertowej. Zjazdy związane z wyczerpaniem pojawiają się właśnie wtedy i tak było też po ostatniej trasie, dopadła mnie choroba.
Zdarza się, że po czasie krytycznie oceniasz swoją muzykę i masz ochotę coś w niej zmienić?
Nie, mam raczej tak, że podchodzę do swoich płyt z bardzo dużą czułością i serdecznością. Uważam, że oddają to, co chciałam pokazać w momencie ich wydania, co oczywiście nie wyklucza myślenia o nich i analizowania, ulepszania procesów twórczych i tak dalej. Jeśli jednak chodzi o samo dzieło, to nie mam takiego poczucia i w ogóle w życiu mam taką filozofię, że nie żałuję tego, co już się wydarzyło.
Sokół kiedyś powiedział, że kobiecy rap nie powinien pojawić się na tej planecie i że kobiety powinny raczej śpiewać.
Naprawdę tak powiedział?!
To historia sprzed lat, co wcale go nie usprawiedliwia, ale faktycznie tak powiedział. Zdecydowałaś się na album w takiej konwencji, bo po prostu lubisz rapować czy chciałaś też zrobić coś na przekór podobnym opiniom i pokazać, że rapu nikt sobie zawłaszczać nie może?
Miałam taką intuicję i energię, żeby w ten sposób tę płytę nagrać. To było adekwatne do moich tekstów i tego, jak zostały napisane. W naturalny sposób słowa tak mi się sklejały, że forma rapu pasowała do treści. A czy było to na przekór? Mam trochę przekorną naturę i obserwuję to, co dzieje się na świecie w muzyce, a do Polski często dochodzi z opóźnieniem, więc chciałam kawałek z tego tortu sobie wykroić.
Wizerunek kobiety w rapie przypomina trochę przeglądanie średniowiecznych rysunków, jakby brakowało tutaj reformacji, która pozwoliłaby pokonać prastare schematy. W taki świat wchodzi się ze strachem czy z poczuciem, że trzeba go sabotować od wewnątrz?
Jeżeli chodzi o strach, to towarzyszył mi raczej w dość naturalnym wymiarze, był związany po prostu z wydaniem płyty. Tak samo jest przed premierą spektaklu. Zastanawiasz się wtedy, jak to, co zrobiłaś albo zrobiłeś wypadnie w zetknięciu z rzeczywistością i jak ludzie na to zareagują. Staram się przerabiać ten strach w ciekawość. Jeśli chodzi natomiast o podejście do hip-hopowego światka, to kiedyś przelotnie spotkałam Holaka na festiwalu Malta i powiedział mi, że cieszy się z rozwoju rapu i złotego okresu dla tej muzyki, bo dzięki temu ewoluuje i przybiera nowe postacie. Byłam wtedy w trakcie tworzenie tej płyty i upewniłam się dzięki tym słowom co do swoich intuicji. Miałam poczucie, że rap po prostu mi się podoba i chcę to robić, ale nie chcę też nikogo udawać. Ostatnio po jednym z koncertów przyszła do mnie dziewczyna i powiedziała: Wow, twój rap jest mega kobiecy i jeszcze taki szamański, a do tego nie próbujesz wcale udawać faceta. Poczułam wtedy dumę, bo o to chodziło, żeby dać coś, czego mi samej brakowało. Zwłaszcza duchowość, którą chciałam z tą muzyką połączyć. Wierzę w to, co robię.
Wnioskuję wyłącznie na podstawie własnych znajomych, ale mam wrażenie, że nie słucha ciebie stricte hip-hopowa publiczność, to raczej ludzie po prostu zainteresowani tak zwaną "muzyką alternatywną". Dla ciebie ma to znaczenie?
Trochę tak jest, ale nie zamykam się na żadną publiczność i do wszystkich chciałabym dotrzeć. Może to wynikać z tego, że teksty nie są podane w łatwy sposób, wymagają rozkminki i fajnie to widać na koncertach. Ta muzyka jest mega taneczna, czuć w niej żywioł, a z drugiej strony często zauważam, że ludzie zatrzymują się, żeby posłuchać tekstu. Wydaje mi się, że osoby słuchające muzyki alternatywnej lubią wsłuchiwać się w teksty i z tego to wynika.
Traktujesz te teksty bardziej jak wyznania i dzielenie się własnymi doświadczeniami czy jako próbę zmobilizowania osób, które będą słuchać albumu do podejmowania działań?
Kiedy piszę teksty i chcę dzielić się nimi z ludźmi, to jest to trochę jak pamiętnik czy dziennik, w rapie zawsze wyraźny jest też ten charakterystyczny strumień świadomości, więc bazuję na swoich emocjach, przeżyciach i obserwacjach, licząc na to, że nie tylko ja tak mam. To słowa skierowane do ludzi, którzy myślą podobnie, ale też do ludzi, których chciałabym namówić do poznania jakiejś idei. Absolutnie nie próbowałam zakodowywać w nich żadnej wrogości, myślałam o tekstach tak, żeby były otwarte dla wszystkich.
Wierzysz w moc sprawczą muzyki? Nie mam na myśli zmieniania całego świata, ale może świata chociaż kilku osób.
Wierzę w to. Może jest to idealistyczne podejście, ale wierzę, że wyśpiewywane słowa to mantry. W pewnym sensie jest to zarazem afirmujące, przyciągające, otwierające, zamykające, traktuję te teksty jak zaklęcia.
Tematy społeczne czy polityczne na pewno najbardziej przykuwają uwagę na "Cudzie", ale bardzo ciekawy jest także wątek świeckiej duchowości. Mam wrażenie, że dzisiaj poglądy wielu osób są do tego stopnia spolaryzowane, że niemal każda duchowość kojarzy się z religią i konserwatyzmem, a przecież nawet jeżeli nie będziemy puszczać dzieci na lekcje religii, ich duchowe potrzeby całkowicie nie znikną, warto je czymś wypełnić, ale czym?
No właśnie, czym? To jest pytanie, które stawiam sobie od kiedy moja świadomość jest już całkowicie pobudzona i próbuję znaleźć na to odpowiedź. Żyjąc w Warszawie, widzę pogoń i rywalizację, co jest naturalne i wcale tego nie neguję, ale z drugiej strony może oznaczać odcięcie się od korzeni. To prowokuje do myślenia, że Kościół jest mega mądry i sprytny, tworząc te wszystkie rytuały, jednocząc ludzi, dając im możliwość spotkań - to wszystko gwarantuje duchowe doznania. Dzisiaj coraz więcej osób nie chodzi do kościoła i to wcale nie wynika z utraty wiary - znam kilka wierzących osób, które nie chcą chodzić do kościoła, ale jedno z drugim niekoniecznie musi się wiązać. Myślę, że ludzie, którzy w takich rytuałach nie mogą uczestniczyć - niezależnie od tego, czy wierzą w Boga, czy nie - muszą gdzieś tę duchowość znaleźć. Trudne to jest i każdy musi te poszukiwania przeprowadzić samodzielnie.
Miejsce ma w tej kwestii znacznie? Często przeciwstawia się duże miasta wsiom i życiu na łonie natury, ale muszę przyznać, że nie do końca to czuję. Mam wrażenie, że w mieście też można znaleźć duchowość... A może to dlatego, bo mieszkam w Gdańsku.
A jakie masz na to sposoby?
Nie czuję dużej różnicy pomiędzy tym, czy jestem w mieście, czy na wsi. Czuję, że to bardziej wynika ze mnie niż z otoczenia.
U mnie działa to tak, że kiedy jadę na wieś, to jest mi łatwiej zatrzymać się, spotkać z samą sobą i odetchnąć. To kwestia czystej chemii - świeżego powietrza, olejków eterycznych wydzielanych przez iglaki, zieleni i innych zupełnie przyziemnych czynników. W mieście jest z kolei znacznie głośniej i na tej zasadzie można te dwa miejsca porównać. Oczywiście każdy może kultywować duchowość poprzez spotkania z przyjaciółmi czy jogę albo medytację. Wydaje mi się, że morze jest też taką duchową, magiczną cząstką, która potrafi wspierać duchowe podejście do życia, tak à propos Gdańska.
Słuchając "Cudu", zastanawiałem się, jak ktoś z zagranicy mógłby odebrać te utwory. Dzisiaj anglojęzyczny hip-hop nie ma już dominującej pozycji, wiele osób słucha muzyki z Francji, z Rosji czy z Chin, mimo że nie rozumieją tekstów. Myślisz, że twoja muzyka też mogłaby wysyłać wyraźny komunikat dla odbiorców z innego kraju?
Chciałabym zapytać o to kogoś, to mógłby być ciekawy eksperyment. Mam nadzieję, że tak jest.
A usłyszałaś już ze strony osób ze "środowiska hip-hopowego" standardowe: Nie jesteś wystarczająco prawdziwa?
Ze środowiska stricte hip-hopowego jeszcze nie, a przynajmniej nie prosto w twarz. Nie mówię o komentarzach na YouTubie, gdzie jedna osoba napisze: Super flow, a druga zaraz skomentuje: Zero flow.
Zgodziłabyś się na występ na typowo hip-hopowej imprezie, obok na przykład Bedoesa, Quebo i tak dalej?
Oczywiście. Nazwałam to, czym się zajmuję folko-rapem, gatunkiem, w którym mieszczą się i białe zaśpiewy, i pewna dziewczyńskość, ale absolutnie nie zamykam się. Tym bardziej, że po ostatnich koncertach coraz bardziej rozumiem tych, którzy rapują z playbacku, a przynajmniej z dodatkowymi ścieżkami wokalnymi i hypemanami, bo rap to bardzo wymagająca forma sceniczna.
Wiele osób podnosi argument wykorzystywania gotowych ścieżek na koncertach, żeby odebrać wiarygodność hip-hopowi, ale w moim odczuciu w dużym stopniu ważniejsza jest tutaj energia i widzę to na podobnej zasadzie, na jakiej punkowe zespoły niekoniecznie potrafiły obsługiwać swoje instrumenty - nie o to w tym chodziło, tylko o kontakt z publicznością.
To bardzo ciekawe porównanie, bo ja też bardzo mocno czuję, że to jest blisko punk rocka. Wyzwala się przy tym taka energia, że czasami podkręcamy jeszcze perkusyjny rytmy i mamy wrażenie, że publiczność zaraz zacznie pogować. Na hip-hopowych koncertach często ludzie rapują za tych, którzy są na scenie, a najważniejsze są rytm i właśnie głos.
Na koncertach z materiałem z "Cudu" coś cię zaskoczyło?
Część numerów sprawdzałam już na wcześniejszych koncertach, więc wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Największym zaskoczeniem było chyba to, że treści wcale nie tak pozytywne i czasami wręcz nostalgiczne pozwalają na tak przednią zabawę. Jest energia, jest szczęście i jest radość - to było dla mnie najbardziej zaskakujące. Trzeba się też trochę nagimnastykować, żeby ten śpieworap z siebie wydobyć, bo mam takiego fioła - pewnie związanego z moja aktorska działalnością - że każde słowo musi być słyszalne i dokończone. To jest dla mnie ważne i nie pozwalam na to, żebym się zmęczyła i czegoś później nie wypowiedziała do końca.
Przeważnie jeśli zespół ma przebój, to znajdzie się wśród publiczności ktoś, kto po każdym utworze będzie wykrzykiwał jego tytuł. Tobie zdarza się jeszcze, że ludzie dopraszają się o "Herę kokę hasz LSD" czy już się od tego uwolniłaś?
Czasami się ktoś znajdzie, ale już coraz rzadziej.
fot. Kuba Dąbrowski