Barbara Skrodzka: Sziget macie już zaliczony, gdzie dalej?
Pola Chobot: Dobrze byłoby zagrać przed Radiohead. Na scenie porównywalnej do Glastonbury.
Adam Baran: Kiedyś powiedzieliśmy sobie, że nie pojedziemy na Open'era dopóki tam nie zagramy, ale w tym roku chyba zrobimy wyjątek ze względu na Thoma Yorke'a. Dwa lata temu nie mogliśmy jechać na Radiohead, bo sami mieliśmy w tym czasie koncert.
PC: Mam wrażenie, że jeszcze dużo pracy przed nami, ale małymi kroczkami dobrze byłoby zaliczać coraz większe sceny.
Rodzima scena sprzyja wam?
PC: Jesteśmy na razie na wstępnym etapie, więc średnio mamy jakąkolwiek wiedzę na ten temat. Jedynym naszym miernikiem są ludzie, którzy przychodzą albo nie przychodzą na koncerty i to, czy słuchają naszej muzyki. Patrzymy na to na chłodno, od strony statystyk. Wydaje się nam, że są ludzie, którzy potrzebują tej muzyki i obcowania z nią. Zjechaliśmy prawie całą Polskę, bardzo miło zaskoczył nas Kraków, bo sala była wypełniona po same brzegi.
Zwróciliście na coś szczególna uwagę, jeżeli chodzi o sam rynek?
AB: Zanikają subkultury. Ludzie nie słuchają teraz tylko jednego gatunku i nie zamykają się na muzykę.
PC: Asfalt Records kojarzony raczej z hip-hopem zajmuje się dystrybucją płyty Agaty Karczewskiej. Żyjemy w czasach postmodernizmu, w których wszystko się miesza. Nam to nie przeszkadza, im szersze pole ludzie zostawiają sobie do poznawania nowych rzeczy, tym twórcom lepiej jest pracować. Wtedy mamy zabezpieczenie z tyłu głowy, że w którejś niszy znajdzie się odbiorca chętny do obcowania z tym, co tworzymy.
Mieszacie blues z nowoczesnymi brzmieniami, ile jest w tym prawdy o was?
PC: Tysiąc procent! Siedzimy nad tym we dwoje. Przez trzy lata pracowaliśmy i przemielaliśmy wszystko to, czym nasiąknęliśmy przez dwadzieścia sześć lat naszego życia. Zależało nam na tym, żeby to było właśnie takie tysiąc procent nas i dlatego nie zdecydowaliśmy się na zaproszenie zewnętrznego producenta. Było dla nas ważne, żeby w procesie twórczym nie pojawiła się trzecia głowa, która mogłaby coś modyfikować. Podjęliśmy decyzję, że zrobimy wszystko sami. Może lepiej, może gorzej, ale jednak sami, bo zależało nam na tym, by ten debiut był nasz.
Przy kolejnych płytach też będziecie chcieli trzymać nad wszystkim pieczę?
AB: Pieczę tak, ale może przy drugiej lub trzeciej płycie będziemy myśleć o zewnętrznym producencie. Chcieliśmy, żeby ten debiut był dosłownie niewyprodukowany, żeby był wynikiem tylko naszych dwóch głów.
PC: Na etapie pisania płyty zastanawialiśmy się, czy nie skorzystać z czyjejś pomocy, ale im dłużej nad tym myśleliśmy, tym częściej dochodziliśmy do wniosku, że nie jest to dobry pomysł. Mogłoby to wprowadzić zamieszanie i zaburzyć czysty przebieg myśli, który towarzyszył nam w trakcie pisania utworów. Z drugiej strony, współpraca z kimś z zewnątrz jest ciekawym doświadczeniem i procesem. Zastanawiamy się nad tym, co zrobić przy okazji kolejnych utworów.
Gdybyście mieli zmienić waszą muzykę w obraz, jakich użylibyście kolorów?
PC: Kiedy przesłuchiwaliśmy kilka pierwszych utworów, wiedziałam, że jest to kolor purpury, fioletu, że jest to trochę ciężkie. Idąc tym tropem, chcieliśmy pociągnąć całą naszą identyfikację graficzną. Widzieliśmy to w kolorach złota, purpury, granatu, połyskującej czerni.
Królewskie i władcze kolory.
AB: Trochę królewskie, trochę psychodeliczne...
PC: Zaczęło się od tego, że Adam przyniósł ze sklepu nowe struny zapakowane w metalicznie połyskujące purpurowe opakowanie. Pomyślałam sobie, że właśnie w takim kolorze widzę te numery. Na tym albumie jest sporo ciężkości i jakbym miała opisywać naszą muzykę barwami, to były by to takie ciemne, ciężkawe kolory.
Skąd wzięła się ta ciężkość?
PC: Lubię taką ciężkość w muzyce, cięższe riffy. Wyrosłam na Massive Attack, na gęstych bitach. W trakcie pisania tej płyty mieliśmy fazę na Jeffa Becka, zasłuchiwaliśmy się sporą ilością muzyki, chociażby Radiohead.
AB: To wynika z naszych inspiracji, tego, jakiej muzyki słuchamy, może też tępa utworów, samych rytmów i bitów. W jednym z kawałków napisałem rytm do bębnów Johna Bonhama, które są bardzo ciężkie. To jeden z najczęściej wykorzystywanych sampli w trip hopie. Na takie brzmienie może też wpływać strojenie gitary, bo gramy bez basu. Musiałem znaleźć sposób na zapełnienie tej luki, a nie chcieliśmy zapraszać basisty. Sposobem na zamaskowanie braku basu stało się bardzo niskie strojenie gitary, co się bezpośrednio przekłada na ciężkość utworów. Poza tym Poli się bardzo dobrze śpiewa w tych niskich tonach.
Ale mimo wszystko czuć w waszej muzyce także przestrzeń.
PC: To też wynik ograniczonego instrumentarium i sposobu, w jaki Adam podchodzi do gitary, była bardzo specyficznie nagrywana.
AB: Chcieliśmy uzyskać tą przestrzeń i fajnie, że to zauważyłaś. Ja bardzo lubię przestrzeń, skandynawską muzykę, ambient. Żeby to uzyskać, wymyśliliśmy specyficzny sposób na nagranie gitar. Zebraliśmy je w sposób naturalny, mikrofonami oddalonymi w odpowiedni sposób od dużej ilości wzmacniaczy gitarowych.
Jakimi osobami jesteście prywatnie?
PC: Ja jestem dokładnie taka sama, jak na scenie. Jestem gawędziarą, o ile nie mam naprawdę złego dnia, wtedy zostaję w domu i oglądam seriale. Jesteśmy skrajnie różnymi ludźmi, Adam jest ostoją spokoju i cierpliwości. Jest małomówny. Ja jestem histeryczna, wiecznie spóźniona, często najpierw mówię, potem myślę. Te nasze energie się uzupełniają i wychodzi to na scenie. Oboje czerpiemy od siebie energię, ja daję Adamowi kopa, a on mnie uspokaja. Poza tym lubimy się śmiać.
Jak wygląda wasz typowy weekend we Wrocławiu?
PC: Adam najpierw wstaje, potem robi jogę, bierze gitarę i ćwiczy od jedenastej.
AB: Jestem typem gitarowego nerda, który siedzi w swojej ćwiczeniówce i żyje tylko muzyką. Nie wiem, kiedy uformował się ten mój typowy dzień, ale niestety tak on wygląda. Pola przez to, że potrzebuje mieć ludzi wokół siebie, bardzo często mnie wyciąga i nasz weekend wygląda tak, że siedzę nad gitarą i przychodzi skrajny moment, w którym Pola nie wytrzymuje, jest na mnie zdenerwowana i muszę gdzieś z nią wyjść. Ona jest bardziej społeczną osobą ode mnie, lubi mieć wokół siebie ludzi.
PC: Albo po prostu wychodzę sama, a Adam zostaje ze swoją gitarą. Czasami najzwyczajniej w świecie mam przesyt dźwiękami i chciałabym pobyć chwilę w ciszy. Adam chyba jeszcze nie doznaje tego uczucia i cały czas jest z instrumentem. Teraz przechodzimy intensywny czas, dużo pracujemy, myślimy nad rzeczami na kolejną płytę, bo gdzieś się pojawiają nowe motywy przewodnie, które chcielibyśmy eksplorować. Wjechała nam faza na The Doors, co może się odbić na naszym albumie.
Muzyka otacza was dwadzieścia cztery godziny na dobę, bo pracujecie w szkole muzycznej, zastanawiałam się gdzie jest dla was granica i kiedy może nastąpić przesyt?
PC: Tak jak innym ludziom wyjście na koncert kojarzy się z rozrywką, tak nam po tych wakacjach, które było super intensywne, rozrywką było zostanie w domu i po prostu pójście spać. Sporo wydarzeń przeoczyliśmy ze zwykłej ludzkiej niemocy, ale staram się z tym walczyć. Teraz mamy czas, żeby się wziąć za siebie. Razem funkcjonujemy na co dzień i razem też pracujemy, dlatego mija trochę czasu, zanim człowiek nauczy się oddzielać od siebie sferę pracy i prywatnego życia. Zdarza się tak, że siadając do śniadania zamiast porozmawiać o czymś normalnym, cały czas przewija się temat związany z płytą. Jak jestem zmęczona, to pakuję się i jadę do rodziców do Jeleniej Góry, żeby odpocząć.
Łatwo przychodzi wam te odcięcie?
AB: Nie jest łatwo. Nie potrafimy tego zrobić.
PC: Próbujemy znaleźć na to jakieś metody. Mamy wielkie szczęście, że tak się dobraliśmy estetycznie i muzycznie, że pchamy ten wózek cały czas w jedną stronę, bo ciężko jest znaleźć ludzi o podobnej wrażliwości i podobnych celach. Pracując z moimi uczniami, widzę, że nawet jeśli ludzie są gotowi i wiedzą, co chcą zrobić, to nie mają osoby, która podzieliłaby z nimi tą samą wizję.