Barbara Skrodzka: Trudno znaleźć informacje o was - w wyszukiwarce pojawia się mnóstwo informacji o dzielnicy Los Angeles, później o Hollywood Undead, a dopiero kiedy się przez to wszystko przebrnie, można natrafić na wasz zespół.
Jonas Alaska: Zdajemy sobie z tego sprawę, ale odkryliśmy, że nie ma jeszcze zespołu, który nazywałby się po prostu Hollywood. Mieliśmy świadomość, że może być ciężko ze znalezieniem nas, ale to kultowa nazwa. Jesteśmy świeżym zespołem, ale jeśli będziemy dalej grać, to w końcu ludzie nas wygooglują.
Każdy z was ma również solowy projekt, łatwo było stworzyć coś innego niż dotąd tworzyliście?
JA: To była nasza motywacja. Zaczynaliśmy razem dziesięć lat temu, mieszkałem wtedy razem z Mikhaelem, a z Billie zacząłem się spotykać i zostaliśmy parą. Razem uczyliśmy się pisać piosenki, chcieliśmy rozpocząć nowy projekt, w którym moglibyśmy spróbować czegoś świeżego. Jesteśmy we właściwym miejscu, ale realizowanie tego planu nie przychodzi bez trudu. Hollywood zabiera dużo energii, cały czas nad tym pracujemy, a później zmagamy się z produkcją i tak dalej. Na pewno natomiast dobrze się czujemy, grając nowy materiał na żywo.
Na Øya Festival grało z wami jeszcze kilka osób, kim oni są?
Billie Van: Pracowaliśmy z nimi już wcześniej. Perkusista jest naprawdę świetny! Klawiszowiec z kolei jest jednym z najlepszych perkusistów w kraju, ale fajnie jest go zobaczyć wariującego na klawiszach, poza tym bardzo dobrze śpiewa.
Poznaliście się w Liverpoolu na uczelni muzycznej, a wczoraj miałam okazję poznać waszą nauczycielkę harmonii. Słychać, że się nie ociągaliście na zajęciach. Uwielbiam sposób, w jaki wasze głosy łączą się i współgrają ze sobą.
JA: To po prostu stało się naszym znakiem rozpoznawczym. Lubimy tworzyć w ten sposób, a poza tym każdy z nas komponuje i śpiewa także własne rzeczy i dlatego tak silnie słychać te harmonie, kiedy jesteśmy razem. Zaczęło się od jednej piosenki - brzmiało dobrze, nasze głosy świetnie do siebie pasowały i współgrały ze sobą, dlatego staramy się to nadal robić. Teraz dziwnie się czuję, kiedy śpiewam piosenkę, w której nie ma harmonii.
Co najłatwiej wam przychodzi, kiedy pracujecie nad nową muzyką?
JA: Melodie. Billie i Mikhael są bardzo dobrzy w tworzeniu wpadających w ucho melodii. Ja piszę teksty. Ważne jest dla mnie, by w całym tym procesie skończyć je dość wcześnie. Mikhael, Billie i ja jesteśmy do siebie podobni i dlatego cokolwiek robimy, czujemy się dobrze.
BV: Na naszym pierwszym albumie znalazło się osiem piosenek. Praca nad nimi zazwyczaj wyglądała tak, że ktoś z nas miał jakiś kawałek linii melodycznej, zdanie albo coś nad czym chcieliśmy pomyśleć i wtedy zaczynaliśmy grać wokół tego. Pamiętam, że na naszym pierwszym singlu - "Monster" - Jonas miał fragment zwrotki, później razem z Mikhaelem zrobili refren, bo ja byłam wtedy w Kopenhadze. Gdy wróciłam, starałam się napisać fragment innej piosenki, ale ostatecznie sprawdził się jako przejście właśnie w "Monster".
JA: Kiedy zaczęliśmy wspólnie pisać, chcieliśmy zobaczyć, co możemy we troje osiągnąć. Pamiętam, że gdy rozmawialiśmy o refrenie w tej piosence, Mikhael powiedział: Fajnie byłoby mieć mały, taneczny refren. Pierwszy wers zaczynał się od: Hold me closer tiny dancer. Później te słowa zmieniliśmy na: There's a monster somewhere inside you. Możemy sobie wybrać dowolną piosenkę i coś w niej przerobić.
Hollywood będzie długookresowym projektem?
BV: Mam taką nadzieję.
JA: Wierzę, że będziemy w stanie ugruntować naszą pozycję jako zespół, ale jestem gotowy na nowe wyzwania także w mojej własnej działalności. Powołanie zespołu pchnęło do przodu to, czym zajmuję się sam. Zdrowo jest mieć dodatkowy projekt, ale niestety ciężko jest między nimi lawirować - rok jest bardzo krótki, a Norwegia jest małym krajem i ciężko wpasować się z terminami. Wiele rzeczy trzeba planować na dwa lata do przodu i to może sprawiać problem.
Billie, widziałam cię na festiwalu z dzieckiem. Pewnie teraz wasze życie jest trochę bardziej skomplikowane?
BV: To kwestia logistyki, musimy więcej planować. Nasz syn jest cudowny i lubi przebywać na festiwalach, nie sprawia nam problemów. Poza tym mam dwie siostry, które często jeżdżą z nami i pomagają przy opiece. Wszystko jest do zrobienia.
JA: Najtrudniejsze są próby, zajmują zazwyczaj około pięciu godzin, a oboje jesteśmy w zespole. Na szczęście nasze dziecko lubi spać, więc dajemy jakoś radę.
Myślicie, że wasz syn też zostanie muzykiem?
BV: Mamy nadzieję, że nie [śmiech].
JA: Mam nadzieję, że nie będzie czuł potrzeby pchania się na scenę, ale chciałbym, żeby robił to, co będzie sprawiało mu przyjemność. Jeśli chciałby zostać hydraulikiem albo nauczycielem, ze stałą pracą i ubezpieczeniem zdrowotnym, to nie miałbym nic przeciwko temu.
Jakie są złe strony zawodu muzyka?
JA: Jest świetnie, ale zawód muzyka nie posiada tak rozwiniętej struktury, jak inne zawody i nie zapewnia bezpieczeństwa finansowego. Dziwnie jest zarabianie pieniądze w zamian za pisanie piosenek, pokazywanie swojej twarzy i sprzedawanie siebie tak, jakby było się produktem. Z drugiej strony to świetna rzecz, ponieważ możesz grać przed wieloma ludźmi.
Mieszkaliście przez jakiś czas w Wielkiej Brytanii, nie myśleliście, żeby zostać tam na dłużej?
BV: Nigdy nie było to moim planem, w Norwegii łatwiej jest zarobić pieniądze i warunki są tutaj lepsze. Nie lubiłam Wielkiej Brytanii, tam jest znacznie ciężej.
JA: Tam jest inna scena, bardziej staroświecka, ale biznes muzyczny znajduje się na całkiem dobrym poziomie, choć ciężko jest w niego wejść. Moim planem po ukończeniu szkoły była przeprowadzka do Londynu. Uważałem, że jeśli odniosę tam sukces, to powiedzie mi się także i w Norwegii. Podczas ostatniego roku studiów wydałem solowy album, który nagrałem w Norwegii i wszystko zadziało się tutaj. Jestem z tego zadowolony, mamy tutaj bardzo dobrą scenę.
Niektórzy twierdzą, że każda wasza piosenka brzmi tak samo.
JA: Lubię, kiedy płyta jest wyrównana, z jednakowym brzmieniem i stylem pisania. Rozmawialiśmy już o kolejnej płycie, którą zrobimy może z zewnętrznym producentem, wtedy moglibyśmy być bardziej spontaniczni.
BV: Na tej płycie robiliśmy wszystko sami, my zajęliśmy się produkcją, Mikhael miksem. Nauczyliśmy się bardzo dużo, ale też dużo czasu zajęło nam przyswojenie nowych rzeczy, nawet takich, których nie chcieliśmy się uczyć, ale musieliśmy.
JA: Podczas tworzenia pierwszego albumu Hollywood każde z nas wydało swój własny album solowy. Czasem musieliśmy odłożyć coś na później, by skupić się na naszych indywidualnych nagraniach. Myślę, że dzięki temu "Close to You" jest jeszcze bardziej interesujące, możesz usłyszeć coś, co pochodzi z okresu dwóch lat wstecz i coś, co było zrobione teraz.
fot. Joe Wills