Barbara Skrodzka: Idziesz jak burza, po raz kolejny wyprzedałeś koncert, a przed Palladium kolejka czekających na wejście do klubu ma już co najmniej z pięćset metrów. Nie czujesz się przytłoczony tym wszystkim?
Dominic Harrison: Właściwie nie. Jestem bardzo szczęśliwy, czuję się zjednoczony z tymi ludźmi i spokojny. To dziwne, bo zawsze kochałem chaos i energię - nie ważne, skąd by pochodziła. Kiedy myślę o moich fanach, czuję się bardzo blisko z nimi związany. Zanim ich znalazłem, cały czas byłem zły, ale nienawiść i złość przekształciły się w miłość i nadzieję. Czuję, że jestem częścią czegoś większego. Gdy spotykam się z moimi fanami, nie boję się, nie czuję strachu - są moją rodziną. Kocham ich dotykać, czuć ich zapach. To ludzie, których zawsze szukałem. Znalezienie jednej takiej osoby nie byłoby dla mnie wystarczające, teraz są ich miliony i to jest niesamowite.
Popularność zmieniła cię?
Po prostu dobrze się bawię. Wszyscy mówią, że sława jest ogromnym obciążeniem, a ja wraz z moimi najlepszymi przyjaciółmi podróżuję po całym świecie i niosę wiadomość milionom fanów. Nie czuję tego obciążenia, to, co robimy jest prawdziwe i pochodzi z naszych serc. Wielu ludzi twierdzi, że ze sławą przychodzą wielkie obciążenie, smutek i samotność... Nigdy w życiu nie czuliśmy się mniej samotni. Mamy fanów, oni mają nas i tkwimy w tym razem.
Ludzie obserwują cię, kiedy wychodzisz na miasto w wolny weekend?
Jesteśmy rozpoznawani na każdym kroku, nie ważne gdzie jesteśmy. Jeśli ktoś chce zrobić sobie ze mną zdjęcie albo gdy widzę, że ktoś po drugie stronie pomieszczenia robi mi zdjęcie, podchodzę i pytam się: Cześć, co u ciebie słychać?. W tym całym projekcie nigdy nie chciałem stać ponad kimkolwiek innym. Przyczyna, dla której jesteśmy tak blisko naszych fanów jest zupełnie inna niż zazwyczaj to bywa w podobnych relacjach. Nie chcę być nikim innym niż jednym z nich. Nie jestem ich liderem, królem. Jestem nikim. Jesteśmy społecznością ludzi, których liczba się powiększa każdego dnia, których nie można już dłużej ignorować.
Jaka jest różnica między tobą-Dominicem a tobą-Yungbludem?
Och... dużo make-upu [śmiech]. Wydaje mi się, że na scenie jestem bardziej energiczny, bardziej czuję się sobą i jestem w stanie wychodzić poza codzienne ograniczenia. To tak, jakbym cały czas był w szkole. Czuję, że mam wsparcie ludzi, a oni mają moje. O tym jest to wszystko - żeby robić coś niebezpiecznego, innego, prawdziwego i szalonego bez bycia osądzanym.
Wszystko, co robisz i mówisz jest bardzo szczere.
Gdybyśmy nie bylibyśmy szczerzy w tym, co robimy, to - możesz mi wierzyć - rozpadłoby się jak domek z kart. To się dzieje cały czas. Obserwujesz świetnego artystę, który pni się na szczyt, a po chwili zaczyna przypominać watę cukrową, gubi się, jest nadal duży, ale nie wzbudza już szacunku innych. Zawszę chcę być szczery w stosunku do moich fanów. Nie ważne, czy śpiewam o miłości, czy o moim cholernym kocie. To dlatego wydałem EP-kę "The Underrated Youth" - czułem, że jedna z tych piosenek musi się pojawić dokładnie w tym momencie i dlatego jest w stu procentach prawdziwa. Jeśli za pięć lat nie będzie miała sensu, to będzie szczera dla tego momentu w czasie.
Nie jesteś już zmęczony śpiewaniem niektórych starszych piosenek?
Czasami czuję zmęczenie, ale uczę się znajdować nowe sposoby, żeby wykonywanie tych utworów nadal było ekscytujące. "I Love You Will You Marry Me" graliśmy już setki tysięcy razy, ale dzisiaj gramy w Polsce dla publiczności liczącej ponad półtora tysiąca osób, więc energia będzie inna. Następnym razem kiedy przyjedziemy do Polski, zagramy ten utwór prawdopodobnie dla sześciu tysięcy osób i ta energia też będzie inna. Każdego dnia jest inaczej i to jest dziwne. Nie myślę o tym, gdy jestem na scenie, zatracam się w tym.
Masz dwie młodsze siostry, tęsknisz za nimi?
Jest ciężko. Gdy wyprowadziłem się z domu, jedna z moich sióstr miała dziewięć lat, teraz ma dwanaście. To jest jedna z tych negatywnych stron życia w trasie - tęsknię za rodziną. Cały czas podróżuję i jest to męczące, ale oni rozumieją ten tryb życia. Poza tym przychodzą na koncerty, a wtedy płaczę, bo moja mała siostra wyrosła od czasu ostatniej trasy. Druga siostra niedługo przylatuje do mnie, jest wystarczająco duża, żeby spędzić ze mną tydzień w trasie.
Ale super!
Na to wydaję pieniądze - na rodzinę, przyjaciół i tych którzy są dla mnie ważni.
Spotykałeś się z Halsey i wydawało się, że wszystko między wami układało się bardzo dobrze, ale niedawno zerwaliście.
W tamtym momencie byliśmy na dwóch kompletnie innych ścieżkach. Halsey ma swoją drogę i chce się skupić na swoich rzeczach, a ja na moich. Nadal jesteśmy przyjaciółmi i rozmawiamy ze sobą. Nadal wiele dla siebie znaczymy. Ale w tym momencie jesteśmy za bardzo zakochani we własnej muzyce i naszych fanach. Cokolwiek robię, chcę poświęcić temu swoje serce w stu procentach. Ona jest dokładnie taka sama. Jesteśmy tak blisko z fanami, że nie możemy dać sobie nawzajem tych stu procent. Teraz oddajemy całe nasze serca muzyce i sztuce. Nie ma między nami waśni. Wszyscy oczekują szalonej, kontrowersyjnej historii, ale my tacy nie jesteśmy. Jesteśmy po prostu kumplami, którzy kochają muzykę, którzy bardzo kochają swoich fanów i po prostu robimy to, co do nas należy.
Wiele osób zastanawia się, czy będziesz kontynuować współpracę z Machine Gun Kellym i Travisem Barkerem.
Wiem! Ludzie chcą, żebyśmy pojechali we wspólną trasę koncertową. Może... Na razie jesteśmy skupieni na tym, co każdy z nas robi oddzielnie, ale jeśli znajdziemy jakiś wolny czas, to na pewno wrócimy do studia. Niedawno nawiązałem też współpracę z Marshmello i Blackbear.
Twoim marzeniem było grać na stadionach i to się wydarzy, nie mam żadnych wątpliwości. Jest jeszcze coś co chciałbyś zrobić?
Chcę grać na stadionach, ale nie chodzi o nic więcej niż budowanie społeczności i dotarcie do jak największej liczby osób. Wtedy nie ja, ale my możemy zmienić kulturę i odcisnąć piętno na przyszłości, która nieubłaganie nadchodzi. Nie chodzi o to, ile albumów sprzedam i ile nagród wygram... Chcę stworzyć markę ubrań i organizację charytatywną. Już teraz dużo działamy z organizacją zajmującą się zdrowiem psychicznym. Moim wielkim marzeniem jest otwarcie dużego klubu albo kilku mniejszych klubów w innych krajach, takich jak Polska czy Francja, wszędzie od Ameryki po Londyn, Manchester, Australię. Nazwałbym to Black Hearts Club i byłby to klub, do którego młodzi ludzie z danej okolicy mogą przychodzić i zmieniać swoją frustrację w kreatywność. Mogliby jeździć na deskorolce, tworzyć sztukę, uczyć się gry na instrumentach, projektować ubrania, uzyskać darmową poradę, jeśli mają problemy. To jest moje marzenie. Jeśli będę miał tylko wystarczająco dużo pieniędzy, zrobię to.