Obraz artykułu Squid: Jesteśmy połączeniem perfekcjonizmu i improwizacji

Squid: Jesteśmy połączeniem perfekcjonizmu i improwizacji

Squid ciężko zaszufladkować, ich utwory mogą trwać nawet siedem minut, ale nigdy nie wywołują znużenia - wręcz przeciwnie, słuchając tej piątki, cały czas chce się jeszcze więcej. Zwłaszcza na żywo, bo ich występy są energetyczną i pełną zwrotów akcji historią zachowującą post-punkową energię i funkowy charakter.

Barbara Skrodzka: Zauważyłam, że wielu moich znajomych obserwuje was w mediach społecznościowych i przyznam, że byłam mile zaskoczona, nie spodziewałam się tego.

Arthur Leadbetter: Dobrze wiedzieć, że mamy fanów w Polsce. Czasami dostajemy wiadomości, żeby przyjechać i zagrać u was, naprawdę chcielibyśmy to zrobić. Niestety na razie mamy bardzo napięty grafik, do końca tego roku gramy dużo koncertów w Wielkiej Brytanii. Dopiero po Nowym Roku wrócimy do innych krajów Europy.

 

Macie jakieś skojarzenia z Polską?

Ollie Judge: Ciężkostrawne jedzenie, wędzona kiełbasa, piwo, ogórki kiszone, zupa błyskawiczna... Kiedy mieszkałem z rodzicami, naprzeciwko znajdował się polski sklep i zazwyczaj chodziłem tam po białą czekoladę.

 

Anton Pearson: Nie sądzę, żebyśmy znali jakieś polskie zespoły, ale znam wytwórnię o nazwie Instant Classic, która pochodzi z Polski.

Na początku września wydaliście EP-kę "Town Centre", niedługo będzie też coś dłuższego?

Laurie Nankivell: Zaczęliśmy pisać materiał na album, ale nie mieliśmy czasu, żeby do niego usiąść i nad nim pomyśleć, ciągle jesteśmy w trasie. W połowie listopada będziemy mieli więcej czasu, żeby pisać, a za każdym razem, kiedy bierzemy się za to, powstaje materiał, który nas zaskakuje.

 

AL: Nie wiem, czy w ogóle mogę sobie wyobrazić brzmienie naszego albumu, ale na etapie, na jakim jesteśmy teraz, każda piosenka może brzmieć zupełnie inaczej. Kiedy piszemy muzykę znajdując się w dużej przestrzeni, staje bardzo przestrzenna, a gdy miejsce, w którym jesteśmy jest mniejsze, wtedy jest bardziej skondensowana i funkowa.

 

Macie ulubione miejsce do komponowania?

OJ: Jeszcze go nie odkryliśmy. Wszystko przed nami.

 

Muzycy z Begli R.O. i Konoba przy "10 Project" spędzali jeden miesiąc w innym kraju i tam zbierali inspiracje, a także tworzyli muzykę. Może moglibyście zrobić coś podobnego?

AL: To kosztowny sposób pisania muzyki.

 

Może mieli znajomych, u których mogli się zatrzymać albo skorzystali z Couchsurfingu. Próbowaliście kiedyś tego?

LN: Wtedy faktycznie może wyjść taniej.

 

Louis Borlase: Może niekoniecznie w oficjalny sposób, przez stronę, ale pewnego razu obudziłem się u kogoś na kanapie i nie pamiętałem jak spotkałem tych ludzi i jak tam się znalazłem. Byłem wtedy w Pradze, obudziłem się w miejscu oddalonym od miasta o jakieś czterdzieści pięć minut, miałem wtedy siedemnaście, może osiemnaście lat.

Członkowie zespołu "Squid" na tle czerwonych kontenerów.

Życie w drodze wam służy?

AL: Czasami żałuję, że nie mamy czasu na zobaczenie miasta, w którym gramy. Tutaj, w Hamburgu, na Reeperbahn Festival, mieliśmy szczęście, bo zostajemy na kilka dni i zatrzymaliśmy się u naszych znajomych. Kiedy jesteśmy w trasie koncertowej, spędzamy większość czasu w samochodzie.

 

OJ: Często też przyjeżdżając do klubu, spotykamy ludzi, którzy opowiadają nam o lokalnej kulturze. Unikamy jak tylko możemy podróży samolotem, gdy jedziesz samochodem lub pociągiem, wtedy dość szybko poznajesz miasto tylko przejeżdżając przez nie.

 

AL: Wtedy też masz większy kontakt z językiem danego kraju, nawet jeśli spędzisz tam tylko jeden lub kilka dni, zawsze jest miło powiedzieć bonjour.

 

LB: Poza tym jadąc samochodem, masz okazję odwiedzić miejsca, do których nigdy byś nie pojechał jako turysta. Wtedy widzisz prawdziwy obraz kraju, w którym jesteś.

 

Przydarzają się w trasie szalone rzeczy, których nigdy byście się nie spodziewali?

AL: Teraz zachowujemy się znacznie lepiej [śmiech]. Podczas naszej pierwszej trasy koncertowej z Viagra Boys w Wielkiej Brytanii bardzo dużo imprezowaliśmy po koncertach. Od tamtego czasu raczej mniej pijemy i zażywamy więcej snu. Zachowujemy się normalnie.

 

Wczoraj próbowałam zobaczyć wasz występ w Molotowie, ale było tam tyle ludzi, że nie byłam w stanie przejść do przodu. Usłyszałam z dalekiego końca klubu góra dwa utwory.

AL: Wczorajszy występ nie był najlepszy. Nie czuliśmy się dobrze przed koncertem, byliśmy zmęczeni... Dodatkowo bolał mnie brzuch. Ale odkryłem, że muzyka jest najlepszym lekarstwem, gdy czujesz się źle. Przed końcem występu czułem się wyśmienicie!

Miałam wrażenie, że dużo rzeczy dzieje się na scenie organicznie i sporo w tym improwizacji.

OJ: Jesteśmy połączeniem perfekcjonizmu i improwizacji. Nie chcemy być perfekcyjni, ale też nie chcemy popełniać błędów. Możesz zrobić coś źle, ale przemienić to na coś dobrego, zabawnego i innego albo po prostu popełniać błędy. Wczoraj niektóre rzeczy poszły nam źle, ale nie były to błędy.

 

AP: Herbie Hancock popełniał błędy, grając z Milesem Davisem, ale Miles był tak szybki w ich wyłapywaniu, że grał solówki w czasie tych błędów i naprowadzał wszystko na dobre tory. My tego jeszcze nie umiemy robić [śmiech].

 

Co jest dla was najważniejsze, gdy jesteście na scenie?

AL: Najważniejsze jest to, co dzieje się dokoła, co wszyscy robimy. Jeśli słyszę muzykę z drugiej strony sceny, czuję się komfortowo, ponieważ wiem, że to, co robię też jest dobre, nawet jeśli nie mam kontaktu wzrokowego z drugą osobą, a ona nie widzi mnie. Znajduję w tym nas wszystkich, czuję się bezpiecznie i wiem, że gram dobrze.

 

LB: Ważna jest też publiczność, wpływa na to, dokąd zmierzamy. Jeśli jesteś w klubie o bardzo dobrym nagłośnieniu, a publiczność jest cicho i zwraca uwagę na muzykę, ma to wpływ na naszą grę.

 
Squid: Kraftwerk coverujące Fugazi

 

Nie należę do fanów brytyjskiej publiczności, co wy o niej myślicie?

LB: Brytyjska publiczność jest bardzo rozpuszczona, bo każdego wieczoru odbywa się tutaj wiele koncertów. Czasem kiedy jedziemy do Europy i gramy w niektórych miejscach, nasz koncert może być jedynym takim wydarzeniem w miesiącu, wtedy wszyscy przychodzą nas zobaczyć i spędzają bardzo dobrze czas.

 

LN: W Wielkiej Brytanii masz koncert za koncertem, zwłaszcza w Londynie. W klubie, w którym grasz występują różne zespoły, a publiczność przychodzi w różne dni i musisz wyjść im naprzeciw, bo czasem nie do końca rozumieją, co robisz. Ludzie często przychodzą do baru, żeby się napić i wtedy głośno rozmawiają. Musisz przekonać do siebie publiczność, przechytrzyć ich, zmusić ich do słuchania twojej muzyki zamiast rozmawiania.

 

Co zazwyczaj robicie, żeby przekonać do siebie rozmawiającą publikę?

OJ: Jeśli jest głośno, można zwrócić jej uwagę, ale ja nie jestem zbyt dobry w przemowach. Możesz też grać ciszej i czasami ci, którzy rozmawiają słyszą, że są za głośno i wreszcie się zamykają.

 

AL: Kiedy gramy cichą piosenkę, nigdy nie obawiam się zagrać jej jeszcze ciszej, by pozwolić innym usłyszeć rozmowy. Jeśli rozmawiasz, to bardzo oczywistym jest, że znajdzie się osoba, która będzie patrzyła na ciebie spode łba. Zdajemy sobie sprawę, że publiczność nie musi być zaangażowana w większość naszych piosenek, dlatego schodzimy z dynamiką w dół, to jest dobra taktyka. Gdy próbujemy być głośniejsi, pogarszamy tylko sprawę.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce