Obraz artykułu Mid City: Najlepsze piosenki biorą się ze złych doświadczeń

Mid City: Najlepsze piosenki biorą się ze złych doświadczeń

Jeżeli jeszcze nie znaleźliście zespołu, z którym spędzilibyście końcówkę roku, zapętlając ich kawałki w waszych smartfonach, zaraz może się to zmienić. Po debiutanckiej EP-ce "Die Waiting", wydanej w kwietniu tego roku, Mid City nie przestaje zaskakiwać. Australijczycy okazali się jedną z najciekawszych grup, jakie wystąpiły w tym roku na Reeperbahn Festival w Hamburgu i niebawem podbije Europę.

Barbara Skrodzka: Jak wygląda życie w Melbourne?

Ben Woodmason: Ludzie z Melbourne są bardzo powściągliwi i nie angażują się zbytnio na koncertach. Naszym zadaniem jest to, by zachęcić ich do zabawy i tańca. Im więcej gramy, tym więcej mamy fanów, którzy nas rozumieją.

 

Joel Griffith: Europa wydaje się być bardziej otwarta i wolna, możesz pić piwo na ulicy.

 

Nie we wszystkich krajach, gdybyście spróbowali w Polsce, pewnie dostalibyście mandat.

JG: Naprawdę? Raz byłem w Poznaniu, dobrze się tam bawiłem. Jest podobny do Hamburga, ma taki sam rodzaj energii nocą.

 

BW: Europejczycy mają większy entuzjazm do muzyki. Chociaż może odbieramy to w ten sposób dlatego, bo jesteśmy zagranicznym zespołem. Jest bardziej intensywnie. Ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty naprawdę chcą później kupić płytę lub koszulkę. Australijczycy nie robią tego tak ochoczo.

 

JG: To zabawne, ponieważ kiedy ludzie myśląc o Australii, sądzą, że Australijczycy są bardzo wyluzowani i każdy surfuje.

Znam australijski zespół, który postanowił osiąść w Berlinie - nazywają się Parcels. Myśleliście kiedyś o zmianie miejsca zamieszkania na Europę?

JG: Myślimy nad tym teraz [śmiech]. Ostatnie koncerty były niesamowite. Publiczność bardzo się angażuje, a my dokładnie tego chcemy. Założyliśmy zespół, ponieważ chcieliśmy pociągnąć za sobą ludzi, by razem z nami śpiewali, spędzili dobrze czas.

 

Chcieliście być muzykami od dziecka?

BW: Tak, obydwaj. Kiedy już zaczniesz grać, nie możesz się tego wyzbyć. To pochłania całe życie.

 

Wydaliście dotąd tylko kilka kawałków, a dzisiaj graliście tylko przez trzydzieści minut. Wkrótce będziecie w stanie zagrać dłuższy koncert?

JG: Taki jest plan - robić show w stylu Foo Fighters czy Guns N' Roses.

 

BW: Joel będzie musiał zacząć chodzić na siłownię, jeśli będzie chciał to robić [śmiech].

 

JG: Myślę, że w tym momencie jestem na całkiem dobrym poziomie [śmiech]. Na razie wydaliśmy pierwszą EP-kę, ostatnio singiel, a kolejny utwór ukaże się w listopadzie. Napisaliśmy wiele piosenek, to tylko kwestia czasu, kiedy je wydamy.

 

Pisaliście w piwnicy pod parkingiem i to słychać - wszystko jest bardzo intensywne, skumulowane. W jaki sposób muzyka odzwierciedla wasze uczucia?

JG: Teksty są bardzo osobiste, choć starałem się, żeby takie nie były. Kiedy zespół śpiewa o tym, w co wierzy, lepiej oddaje uczucia. To sprawia, że stajemy się bardziej prawdziwi i pomaga, gdy wychodzimy na scenę. Nie wiem, czy mógłbym śpiewać o czymś, w co nie wierzę. Ta piwnica nam pomogła, zamykaliśmy się w niej, nazywaliśmy ją lochem [śmiech]. Spędziliśmy tam prawie całe lato, podczas gdy inni przebywali na zewnątrz, w słońcu. To było bardzo twórcze doświadczenie. Słyszałem o zespołach, których członkowie zerwali z dziewczynami po to, żeby napisać dobre teksty [śmiech]. Rujnujesz swój związek tylko po to, żeby móc napisać piosenkę... ale taka jest rzeczywistość. Najlepsze piosenki biorą się ze złych doświadczeń.

Mid City. Zdjcie portretowe. Artyści siedzą przy ścianie.

Jakie były twoje najgorsze doświadczenia?

JG: Miałem dziewczynę, która zerwała ze mną przez telefon, kiedy byłem w Niemczech.

 

BW: To było wczoraj [śmiech].

 

JG: Napiszę o tym świetną piosenkę [śmiech]. To jak sztylet w serce. Kiedy coś takiego przeżywasz, wtedy tworzona przez ciebie muzyka staje się bardzo intensywna. Może potrzebuję, żeby jeszcze kilka razy rzuciła mnie dziewczyna? [śmiech] Ale prawda wygląda tak, że w tym momencie nie mamy czasu na dziewczyny. Zaczynasz zespół, kiedy masz dziewczynę, później jesteś cały czas zajęty i cały czas cię nie ma, wtedy ona z tobą zrywa, ale masz przynajmniej więcej piosenek.

 

To jak wygląda prawdziwe życie Mid City?

JG: Oto one, patrzysz na nie. Jesteśmy normalnymi chłopakami, wyluzowanymi i otwartymi.

 

Czyli trzymacie się razem i nie ma żadnych ekscesów z waszym udziałem?

JG: Nie wydaje mi się, żebyśmy mieli na to czas. Jest dużo piwa, kawy i sudoku. Jesteśmy tacy sami na scenie i w normalnym życiu. W zespole jest zachowana równowaga, bo każdy z nas jest inny. Ben jest bardzo spokojny.

 

Czujecie tremę, kiedy gracie przed liczną publicznością?

BW: Nie, z pewnego powodu czuję się lepiej, gdy jest więcej ludzi. Co jest dość dziwne, bo jestem introwertykiem.

 

JG: Czasem kiedy patrzę, jak gra i szaleje, to zastanawiam się, kim jest ten człowiek [śmiech]. Nie zachowuje się tak w busie, wtedy czyta Marka Twaina.

 

Jaka była najbardziej szalona rzecz, jaką zrobiliście na scenie?

BW: Nie było niczego aż tak szalonego, tylko trochę szalonych rockandrollowych ruchów.

 

JG: Ja prawie złamałem kostkę, skacząc ze sceny w ubiegłym tygodniu. Czasami zdarza mi się za bardzo zaszaleć. Po czym zdaję sobie sprawę, że gdy skaczę ze sceny o wysokości dwóch metrów, to może mi się coś stać. Staram się sprawić, żeby publiczność dobrze się bawiła, na przykład dać im mikrofon, bo taka powinna być muzyka - dawać rozrywkę, sprawiać, że ludzie poczują się dobrze.

 

BW: Ludzie po to chodzą na koncerty, żeby dać upust emocjom w piątkowy wieczór. My jesteśmy zespołem, który pomaga im znaleźć to ujście.

 

JG: Nie chcemy być zespołem, który stoi na scenie i mówi: Słuchajcie naszych piosenek. Jeśli przychodzicie zobaczyć Mid City, to oczekujemy przepływu energii.

Byłam jakiś czas temu na koncercie Frank Carter and The Rattlesnakes - to są takie momenty, w których zapominasz o wszystkim i liczy się tylko energia i muzyka. Czy wy też macie takie zespoły, przy, których idziecie szaleć pod samą scenę?

JG: Moim ulubionym koncertem był występ Rage Against the Machine kilka lat temu. Byłem wtedy w pogo i straciłem koszulkę i obydwa buty. To był koncert!

 

Co jest dla was najważniejsze, gdy tworzycie muzykę?

JG: Refren.

 

BW: Melodia wpadająca w ucho

 

JG: Chcemy mieć dobry refren i melodię, żeby publiczność mogła śpiewać razem z nami.

 

BW: W muzyce shoegaze'owej nie ma wielkich refrenów i to jest to, czego mi i Joelowi brakuje. Piosenka może być świetna, ale nie otwiera się. Staramy się być jak najlepsi w tym, co robimy, ale czasami są takie momenty, kiedy trzeba odpuścić, zwłaszcza jeśli współpracuje się z czterema osobami i producentem. Jednostkowa wizja nigdy nie zostanie do końca zawarta na albumie, ale koniec końców najważniejsze jest to, żeby zrobić dobrą piosenkę. Tego się nauczyliśmy - jeśli esencja piosenki jest zawarta, to oznacza, że utwór jest skończony.

 

JG: Szybka praca też sprzyja nagrywaniu piosenek, jest w tym jakaś magia. Najpierw nagrywamy demo, później idziemy do studia, by nagrać wszystko jak należy i pierwsze podejście ma zazwyczaj najwięcej energii i magii.

 

BW: Moimi ulubionymi piosenkami są te, które szybko napisaliśmy i nagraliśmy, bo nie myśleliśmy o nich dużo, po prostu pracowaliśmy. Są piosenki, które denerwują nas tygodniami, miesiącami i chcemy do nich wrócić, ale czasami to nie ma sensu. Jeśli nie zaiskrzyło natychmiast, to nie ma to sensu.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce