Obraz artykułu Le Villejuif Underground: Nie chcemy być geniuszami, chcemy być głupi

Le Villejuif Underground: Nie chcemy być geniuszami, chcemy być głupi

O Le Villejuif Underground można w internecie znaleźć wiele ciekawych i zaskakujących wzmianek. Australijczyk Nathan Roche pomieszkiwał w paryskich squatach do momentu, kiedy poznał trzech muzyków, którzy zaproponowali mu przeprowadzkę do ogrodowej szopy zlokalizowanej przy ich domu położonym w podmiejskim Villejuif, na południe od Paryża. Tak się zaczęła ich przyjaźń i muzyczna współpraca.

Barbara Skrodzka: Wyróżniacie się, bo jesteście zabawni, satyryczni, ale też szczerzy. Poza tym nonszalancki wokal Nathana i towarzyszące mu gitary potrafią urzec.

Thomas Schlaefflin Levy: Jesteśmy popularni, ale tylko wśród określonych mediów, które nas lubią. Le Villejuif Underground jest bardzo dobrym dowodem na to, że jeśli media cię lubią, to nie masz szans odnieść sukcesu. Historia muzyki daje wiele przykładów tego, że zła prasa może wynieść zespół na szczyty, podczas gdy ci, którzy są chwaleni nie zyskują szerszej popularności.

 

Ale jednak jakoś udało wam się zagrać na Rock en Seine, a także poza Francją - w Belgii czy w Holandii.

Nathan Roche: Belgia jest bardzo blisko Francji, więc mieliśmy podobną publiczność, w Holandii zagraliśmy na festiwalu, występowaliśmy też w Czechach. 24 października przyjeżdżam do Polski z zespołem CIA Debutante. Gramy jako support Ensemble Economique w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu i Gorzowie Wielkopolskim. To muzyka eksperymentalna.

 

TS: Jeśli tylko lubisz francuskie zespoły, to my jesteśmy najlepsi w swoim rodzaju. Chętnie pojedziemy w każdy zakątek Europy. Poza tym Nathan pochodzi z Australii, śpiewa bardzo dobrze po angielsku i można go lepiej zrozumieć, niż gdybym to ja miał śpiewać po francusku.

Mieszkasz we Francji już kilka lat, więc pewnie nawet francuski nie stanowi dla ciebie problemu.

NR: Tak mówię i piszę po francusku, ale to nie jest dla mnie naturalne, czasem jest trudno.

 

TS: Nathan pisze po francusku poezję, ale nie jest poetą. Jego poezja jest jak niechciane śmieci.

 

Próbowałeś sprzedać swoją poezję?

NR: We Francji to nie działa, zwłaszcza jeśli chodzi o książki. Łatwiej jest, gdy jest to nagrane na płytę lub kasetę. Próbowałem sprzedawać książki, ale nigdy nie miałem wystarczająco pieniędzy, żeby wydrukować więcej kopii. Robię to dla siebie.

 

Podczas występu rzucaliście w stronę publiczności swoje płyty, robiliście coś takiego już wcześniej?

NR: To był pierwszy raz, ale było to zaplanowane. Nas to nic nie kosztuje, publiczność się cieszy i każdy jest szczęśliwy. Płaci za to gość, którego nie lubimy, dlatego rozdajemy płyty za darmo, bo nie ponosimy żadnych kosztów.

 

To świetny sposób dzielenia się muzyką.

NR: Na północy Paryża jest miejsce, w którym mieszka wielu emigrantów i osób uzależnionych od kokainy. Teraz dilerzy przychodzą do emigrantów dają im za darmo narkotyki, sprawiając, że ci uzależniają się, a później stają się ich klientami. To miejsce jest jak planeta zombi, okropne... My robimy podobnie, tylko w inny sposób. Dzielimy się muzyką, co jest wartościowe i dobre.

Le Villejuif Underground. Zdjęcie portretowe zespołu.

Muzyka jest waszym uzależnieniem?

TS: To uzależnienie publiczności, ale my też bardzo lubimy muzykę.

 

Staracie się, aby wszystko brzmiało idealnie i nie było żadnych potknięć?

Adam Karakos: Jesteśmy ekstremistami. Ekstremalnymi perfekcjonistami i ekstremalnie nie obchodzi nas to, czy brzmi to dobrze. Te dwie rzeczy są dokładnie tym samym. To jak schizofrenia. Nie chcemy być geniuszami, chcemy być głupi, upraszczać rzeczy. To tak jakbyś miała butelkę whisky, ale wkładasz do środka lód i wodę ze Spritem i herbatą.

 

Ta dziwna mieszanka smakuje bardzo dobrze, zwłaszcza na tegorocznym albumie - "When Will the Flies in Deauville Drop?".

NR: Kolejny będzie jeszcze lepszy niż ten.

 

TS: Jutro Nathan przyjeżdża do mnie, żeby posłuchać nowych utworów. Każda piosenka jest inna, a album będzie się nazywał "Entáxei", co w języku greckim oznacza "OK". Zanim go wydamy, wypuścimy singiel we francuskiej wytwórni Born Bad Records. To duża wytwórnia we Francji, pracuje w niej wielu otwartych ludzi, którzy są dla nas jak przyjaciele. Piszemy też nową piosenkę pod tytułem "Ghost on the Water" - brzmi bardzo emocjonalnie i pięknie. Nowy materiał jest naprawdę dobry.

 

NR: To mój ulubiony utwór. Jest lepiej, kiedy chłopaki piszą muzykę wcześniej. Na pierwszej płycie byłem tylko ja z moimi trzema chwytami... Kiedy Thomas tworzy nowy materiał, poświęca mu więcej czasu. Pierwsza płyta w porównaniu z drugą jest jak KFC przed Burgerem Kingiem.

Rozumiem, że jesteś zadowolony z kierunku, w jakim zmierzacie?

NR: Jestem pod dużym wrażeniem chłopaków i tego, jak podchodzą do muzyki. To nie jest normalny sposób robienia rzeczy - jest bardziej abstrakcyjny. Dla mnie robienie wokali i znajdowanie melodii jest przyjemnością. Uwielbiam grać na żywo, bo to nie ja piszę piosenki tylko oni. To jest jak śpiewanie z zespołem, który lubię. Takie karaoke.

 

TS: Ja z kolei bardzo lubię komponować, kupować nowe sprzęty i próbować nowych rzeczy. Nathan bardzo kocha scenę - jest scenicznym zwierzęciem. Nie znajdziesz takiego drugiego jak on, to jak koncert rockandrollowy i stand-up w tym samym czasie.

 

Wszystko robicie sami, nakład włożonej w to pracy opłaca się?

NR: Tak, ale jeśli ktoś do nas przyjdzie i zapyta, czy chcemy coś zrobić w jakimś wielkim i zajebistym studiu, to bez namysłu się zgodzimy. To nie jest tak, że chcemy być garażowym zespołem i nagrywać w klasyczny sposób, na stare nośniki. My to już mamy. Jest to tańsze i nadaje jakiegoś koloru muzyce, jest prostsze. Masz do czynienia z prawdziwym sprzętem, możesz wszystko zobaczyć i dotknąć. Z laptopem staje się to znacznie bardziej skomplikowane i jest w tym mniej ducha, historii. Używanie sprzętu analogowego jest piękniejsze. Robimy sami także oprawę graficzną naszych płyt. Ja stworzyłem kolaż na ostatnią płytę, z tyłu były obrazki orzechów kokosowych, z których później zrobiliśmy piękną koszulkę.

 

TS: Kokosy są pełne mleka kokosowego, co jest symbolem spermy i jaj. Ja zrobiłem okładkę na pierwszą płytę. Może tym razem zrobię kolejną tym razem z ogórkiem, który będzie symbolem innej części męskich genitaliów.

 

Przyjaźnicie się też z innymi zespołami, pomagacie sobie?

NR: Mamy znajomych z zespołów, które także są wydawane w Born Bad Record. Wszyscy jesteśmy mniej więcej na tym samym poziomie. Frustration są trochę wyżej, bo są bardziej post-punkowi. Born Bad jest we Francji bardzo popularną wytwórnią, nie ogranicza się tylko do jednego gatunku muzycznego, mają różne zespoły. Jedni są bardziej post-punkowi, drudzy dziwnym zespołem jungle, my wpisujemy się w ramy pijackich zespołów [śmiech]. Zespołów, z którymi nie chce się mieć do czynienia i nie chce się podpisywać zbyt dużego kontraktu płytowego.

Jak wygląda francuski rynek muzyczny?

NR: We Francji jest wielu emigrantów i najlepiej sprzedaje się muzyka afrykańska, francuska i hip-hop francuski, ale z pewnym afrykańskim kolorytem. Później masz scenę undergroundową z dużą liczbą elektro-francuskich rzeczy. Scena rockandrollowa jest bardzo ściśnięta.

 

Po co w takim razie męczycie się tutaj? Wyjdźcie z waszą muzyką za granice.

NR: Chcielibyśmy to zrobić, ale nie mamy pieniędzy, nie mamy nic, nie jestem w stanie nawet zapłacić za czynsz, nie mówiąc o posiadaniu wystarczająco dużego samochodu do podróżowania. Jesteśmy w dupie. Thomas śpi u swojego ojca na kanapie. Chcielibyśmy grać na całym świecie, ale nie jest to takie proste. Potrzebujemy zaproszenia.

 

Pojedziecie na jakiś showcase, żeby się pokazać ludziom z branży?

TS: Byliśmy na Eurosonic w ubiegłym roku, ale miesiąc po tym festiwalu rozpadliśmy się. Live Nation chciało nas w swoim rosterze, ale powiedzieliśmy im, że przerywamy na jakiś czas działalność, więc pewnie pomyśleli, że nie jesteśmy dobrym zespołem, by cokolwiek z nami podpisywać, że nie jesteśmy wiarygodni. Planujemy skontaktować się z nimi ponownie. W czasie nagrywania drugiego albumu mieliśmy też problemy z naszą agencją, okazali się chujami. Ukradli nam dużo pieniędzy.

 

NR: To, że gramy na Rock en Seine nie ma znaczenia.

 

Ale dostaliście wynagrodzenie za występ na festiwalu?

NR: Dostaliśmy osiemdziesiąt cztery euro. Możemy grać w klubie dla pięciu osób i dostać osiemdziesiąt euro, możemy również grać na festiwalu Rock en Seine dla dwóch tysięcy osób i też dostaniemy osiemdziesiąt euro - to się w ogóle nie zmienia.

 

TS: Jeśli dostalibyśmy więcej pieniędzy, moglibyśmy robić muzykę. Teraz musimy szukać sobie roboty.

 

NR: Błagałem o pracę przez cały ubiegły rok, chciałem pracować za barem w Marsylii, ale nie chcieli mnie przyjąć, bo choć mówię po francusku, nie jest on aż tak dobry. Po prostu wzięli piękną dziewczynę do serwowania piwa. Kiedy moja żona potrzebuje pracy, po prostu idzie i dostaje, a kiedy ja idę, to mówią mi, że nikogo nie potrzebują. Potrzebujemy tylko trochę pieniędzy, by móc przeżyć i zapłacić za wynajem mieszkania. Nie jesteśmy kapitalistami i nie potrzebujemy posiadać nie wiadomo jakich posiadłości.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce