Obraz artykułu Barns Courtney: Ludzie biorą mnie za Courtney Barnett

Barns Courtney: Ludzie biorą mnie za Courtney Barnett

Barns Courtney uważa, że aby muzyka była prawdziwa i uczciwa, musi pochodzić z ludzkiego wnętrza. Dzięki zróżnicowanym wokalom, popowym, folkowym i blues-rockowym wibracjom na jego drugim albumie można znaleźć coś tak samo wyjątkowego, jak jego barwna osobowość.

Barbara Skrodzka: 6 września ukazał się twój drugi album - "404". Tytuł to kod błędu, który pojawia się, kiedy serwer nie może wyświetlić informacji, dlaczego wybrałeś taką nazwę?

Barns Courtney: Album podejmuje temat poszukiwania pozostałości i wspomnień prawdziwego siebie, które traci się w we współczesnym świecie. Opowiada o próbie ponownego połączenia się z emocjami z dzieciństwa, które być może już nie istnieją. Jestem dzieckiem lat 90., związanym z erą cyfrową, więc pomyślałem, że to trafna metafora dla tematu płyty.

 

We współczesnych czasach można poczuć się sfrustrowanym, kiedy pojawia się taki błąd, bo jak to jest możliwe, że coś nie istnieje?

Internet skrywa wiele tajemnic. Masz tam różne legendy i potwory jak Slender Man czy Momo - przerażającą kobietę, która mówi, że zginiesz. Nawet lubię takie rzeczy, ten dziwny internetowy mistycyzm jest zawarty na albumie.

Urodziłeś się w Wielkiej Brytanii, w wieku czterech lat wyjechałeś z rodziną do Stanów Zjednoczonych, wróciłeś mając piętnaście lat. Jakie masz wspomnienia z dzieciństwa?

Najlepszym jest to, gdy mama przyszła do mnie w samym środku nocy, obudziła mnie i wyciągnęła na dwór. Mojego brata zostawiła w łóżku, żeby spał, bo był bardzo mały. Na zewnątrz byłem tylko ja i ona. Patrzyliśmy w niebo na kometę, która mijała Ziemię. Wydaje mi się, że była to kometa Hale'a-Boppa, wielka i przepiękna, wypełniała całe nocne niebo. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze powróci, to była jedyna szansa, żeby ją zobaczyć. Było to dla mnie bardzo wyjątkowe.

 

Wydajesz się być bardzo związany z matką. Czego cię nauczyła?

Mama dała mi niewiarygodnie dużą wiarę w siebie, wręcz naiwną. Dzięki niej uwierzyłem, że mogę zrobić naprawdę dużo, jeśli tylko chcę to zrobić. Rozumiała mnie i wiedziała, że jestem artystą całym swoim sercem. Pchała mnie w tym kierunku. Wiedziała, że to moje powołanie i mocno we mnie wierzyła. A ja byłem tak naiwny, żeby próbować rok za rokiem. Jej wsparcie było dla mnie bardzo ważne, nauczyła mnie także życzliwości i bycia dobrym dla ludzi. W mojej rodzinie zawsze robimy mini przedstawienia, śpiewamy razem w kuchni, wymyślamy zabawne scenariusze i skecze, jesteśmy po prostu dobrymi ludźmi.

 

Gdzie jest teraz twój dom? W Stanach Zjednoczonych czy w Anglii?

Mieszkam w Camden w Londynie, ale tylko latem. Przestanę wynajmować to mieszkanie, bo jestem bardzo zajęty i większość czasu spędzam w trasie, nie potrzebuję żadnego mieszkania.

Barns Courtney. Zdjęcie portretowe artysty. Skaczący barns nad stołami.

Musisz też lubić taki podróżniczy styl życia, w innym wypadku trasy koncertowe byłyby strasznym utrapieniem.

Zostałem muzykiem w nadziei, że będę mógł zobaczyć kawałek świata. Gdy miałem czternaście lat - to już ten wiek, kiedy zaczynasz być bardziej samodzielny - spędzałem cały czas z zespołem, grając koncerty. Nigdy nie miałem pracy i pieniędzy, więc po prostu grałem. W wieku dziewiętnastu lat podpisałem pierwszą umowę z wytwórnią, więcej koncertowałem, miałem jakieś pieniądze, ale nie mogłem nigdzie pojechać. Później straciłem umowę z wytwórnią i byłem zbyt ubogi, żeby pozwolić sobie na podróże. Próbowałem wrócić do przemysłu, ale przez długi czas nie mogłem nic zrobić. Teraz, z nową umową płytową, jestem znów za bardzo zapracowany. Zawsze byłem zbyt zajęty albo za biedny, żeby móc podróżować, mimo że kocham poznawać nowych ludzi i miejsca. W tym momencie Ameryka okazała się dla mnie bardzo dobrym miejscem, moje piosenki często lecą w radiu. Staramy się wywalczyć sobie tam miejsce, dlatego czuję, że mogę na chwilę odpuścić tutaj i dać rzeczom samym się rozwijać, by później mocno uderzyć w całą Europę.

 

Twoi bracia też są w jakiś sposób związani z muzyką?

Nie, oni nigdy nie byli tak bardzo zainteresowani muzyką. Trochę grają - Jude jest całkiem dobry na pianinie, a Felix gra trochę na wiolonczeli, ale nie są tym bardzo pochłonięci. Mój dziadek od strony taty był piosenkarzem w dużym zespole podczas drugiej wojny światowej, pradziadek ze strony mamy też udzielał się muzycznie w czasie wojny, więc mam jakieś predyspozycje.

 

Kiedy po raz pierwszy usłyszałam twoją muzykę, pomyślałam, że musisz być starszym facetem w dżinsie i kowbojskim kapeluszu. Byłam trochę zaskoczona, bo okazało się, że wyglądasz zupełnie inaczej.

Cały czas mi się to zdarza! Wielu ludzi myśli, że jestem podstarzałym, zrzędliwym gościem, dlatego nie mają ochoty wybrać się na moje koncerty, ale ciągle słuchają moich piosenek. Co ciekawe, liczba wyświetleń moich utworów jest taka sama, jak ludzi, którzy wyprzedają Brixton Academy w Londynie. Łączenie kropek i składanie wszystkiego w całość jest moim następnym wyzwaniem, chcę pokazać ludziom drugą stronę muzyki.

W teledysku do "99" w pewnym momencie pojawiasz się w skórzanej kurtce, ten fragment musiałam obejrzeć kilka razy i mocno się przyjrzeć, bo myślałam, że to Julian Casablancas z The Strokes. Często ludzie cię z nim mylą?

Często biorą mnie za Courtney Barnett, bo mamy podobnie ścięte włosy i nasze imiona brzmią podobnie [śmiech].

 

Na czym się skupiasz, kiedy tworzysz nowe piosenki?

Kiedy piszę, próbuję być tak szczery, jak to tylko możliwe, by stworzyć coś prawdziwego. Jestem perfekcjonistą. Przez to wkurzam wielu ludzi, z którymi pracuję. Czasami po dwóch tygodniach pracy nad czymś mówię, że jest gówniane. Ludzie nienawidzą tego i nie mogą tego znieść. Pewnie skończę tak, że będę sam produkował swoje płyty, bo jestem zbyt irytujący [śmiech].

 

Album "404" brzmi inaczej, weselej. Jest to związane z tym, co cię wcześniej spotkało i tym, że w końcu czujesz się bezpieczniej?

Na pierwszej płycie miałem przejebane. Byłem biedny, żyłem za pięć funtów dziennie, nie wiedziałem, że moje życie będzie wyglądało tak, jak teraz, że kiedykolwiek wrócę do muzyki. Wszyscy moi przyjaciele odnosili sukcesy, a ja nie mogłem nawet wynająć mieszkania, bo nie miałem za co. Na pierwszej płycie są piosenki wzywające do walki, do podjęcia działań, wzięcia odpowiedzialności za swoje życie i zrobienia rzeczy po swojemu. Teraz siedzę na backstage'u z lodówką pełną jedzenia i kilkoma butelkami wina, rozmawiam z tobą o muzyce, a później pójdę zagrać koncert, zobaczyć kilka innych zespołów... Moje życie jest świetne! Nie mógłbym ponownie napisać takiej płyty, jak ta pierwsza, mógłbym spróbować, ale nie byłoby to szczere, nie byłoby w tym tej samej prawdy i nie połączyłoby ludzi w taki sam sposób. Mam nadzieję, że nowe piosenki są w stanie oddać zadowoloną osobę, jaką teraz jestem.

Barns Courtney. Barns siedzi przy stole i patrzy w obiektyw.

Nie mogłabym wyobrazić sobie ciebie jako smutnego człowieka. Rozpiera cię energia i jesteś niesamowicie otwarty.

Zdecydowanie tak, ale na pierwszym albumie byłem bardzo przygnębiony. Dwa lata zajęło mi znalezienie sposobu, żeby się rozluźnić i poczuć się dobrze. Coś takiego przydarzyło mi się po raz pierwszy. Zaharowywałem się na śmierć, podpisałem umowę i przez trzy lata pracowałem naprawdę ciężko, nagle powiedziano mi, że moja płyta nie zostanie wydana. Zostałem na lodzie. Uderzyło to we mnie bardzo mocno.

 

Co teraz jest twoim największym marzeniem?

Chciałbym spróbować aktorstwa, bardzo mnie to ciekawi. Chciałbym też zobaczyć, jak daleko mogę zajść z moją muzyką. Wydaje mi się, że w tym momencie moim celem jest to, by zagrać trasę koncertową i nie martwić się o pieniądze.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce