Obraz artykułu Reverend Beat-Man: Nie traktuję muzyki jak pracę - to misja

Reverend Beat-Man: Nie traktuję muzyki jak pracę - to misja

Pierwsze utwory nagrywał już w wieku trzynastu lat, jako Taeb Zerfall. To był rok 1980, a sześć lat później powołał do życia The Monsters - jeden z najgłośniejszych i najbardziej bezkompromisowych zespołów w historii Szwajcarii. Nawet to mu jednak nie wystarczyło i z czasem zaczął występować solo - jako Lightning Beat-Man, a później Reverend Beat-Man. Jego bluesowe kazania nie są jednak odezwą do żadnego z bogów, a raczej do ich demonicznych przeciwieństw.

Jarosław Kowal: Na przestrzeni wielu lat swojej kariery nawiązywałeś do wielu popkulturowych zjawisk, od lucha libre przez komiksy po niskobudżetowe filmy. Które z nich mają na ciebie największy wpływ?

Reverend Beat-Man: To, o czym wspominasz to historie sprzed dwudziestu lat albo jeszcze starsze. Jako nastolatek bardzo lubiłem kulturę obrazkową, krzykliwe filmy i tak dalej, ale tworzę siebie na nowo każdego dnia. Kim jestem albo jaką tworzę muzykę wynika z tego, co widzę i jak żyję, i powiem ci szczerze, że jest to niesamowite. Nie muszę już oglądać filmów drogi, stałem się bohaterem jednego z nich. Od czasów nastoletnich po dziś dzień to moja jedyna metoda - żyć i codziennie tworzyć siebie od nowa.

Szwajcaria to neutralny kraj postrzegany jako bardzo spokojne miejsce, mimo że pochodzi stamtąd Celtic Frost, jeden z najbardziej szalonych zespołów na świecie. Ze zdziwieniem odkryłem jednak, że jeszcze stosunkowo niedawno nie wolno było tam wykonywać muzyki nigdzie poza kościołami.
Szwajcaria była i jest bardzo prostym i katolickim krajem, Szwajcaria jest też uparta i uwielbia swoje granice. Jeżeli mieszkasz tutaj i nie widzisz tego jako nastolatek, to jesteś ślepcem. Ja to dostrzegałem, więc założyłem ekstremalny punkowy zespół i wydaje mi się, że to jeden z nielicznych krajów, gdzie granie takiej muzyki ma naprawdę sens. Trzeba tutaj przełamywać bariery i tym się zajmujemy.

 

Istnieje muzyka, którą można by nazwać szwajcarską? Albo szwajcarskie brzmienie czy jakaś inna cecha charakterystyczna?
Nie, nic takiego nie istnieje. Większość muzyki tworzonej w Szwajcarii to nudne, mainstreamowe gówno - ci ludzie chcą być gwiazdami, ale nie mają swoich osobowości. Po prostu kopiują i wklejają, a w dodatku chcą, żeby wszyscy ich za to lubili. Taki właśnie jest mainstream - zmienia cię w niewolnika kapitalistycznego stylu życia , to życie, które nie tworzy, a jedynie konsumuje. Szwajcaria tak naprawdę nie ma niczego, nie mamy ropy, nie mamy złota, nie ma absolutnie niczego. Mamy tylko pieprzone góry, które są zbudowane z zimnych skał. To surowe miejsce, całkowicie przeobrażone przez banki i chociaż zdarzają się jednostki, które to dostrzegają - chociażby H.R. Giger czy Friedrich Dürrenmatt szukali własnej tożsamości - Szwajcaria za nimi nie przepada. Ja sam nie nazywam siebie Szwajcarem, jestem z Berna i kocham moje miasto, a ono kocha mnie - reszta mnie nie obchodzi.

Sposób, w jaki opowiadasz o muzyce swojego kraju dla kogoś z zagranicy musi być fascynujący, ale czy w samej Szwajcarii rozmawia się na ten temat? Czy twoja działalność jest dostrzegana poza undergroundem?
Tworzę muzykę po prostu dla ludzi i nie przejmuję się tym, czy są z undergroundu, czy z mainstreamu. Największą trudnością i największym wyzwaniem jest to, że ci ludzie muszą mnie znaleźć, bo ja nikogo nie szukam. Kiedy zaczynałem Voodoo Rhythm, miałem na karku czasopisma i rozgłośnie, które próbowały podpowiadać mi, co jest dobre, a co złe, a dobre było zazwyczaj wtedy, gdy trafiało do jakichś notowań i kiedy pisało się o tym. Nienawidziłem tego, więc zupełnie z tym zerwałem. Zajmuję się promocją w minimalnym stopniu, ale staram się wydawać tylko naprawdę dobre rzeczy. Ludzie muszą mnie znaleźć, a kiedy już im się uda... Mówię ci, są milion razy bardziej szczęśliwi niż wtedy, gdy ktoś ich do czegoś przymusza. Staram się przekazywać osobom, które kupują moja muzykę prezent - oszołamiające doświadczenie.

 

Wspomniałem wcześniej o Celtic Frost, a są w Szwajcarii jeszcze inne znakomite zespoły black metalowe, na przykład Samael, Bölzer czy Schammasch. Ty z kolei na ostatnim albumie umieściłeś cover "Black Metal" Venom - to bliska ci muzyka?
Była, kiedy byłem nastolatkiem. Wszyscy kupowaliśmy pierwszy album Venom i wszyscy wymienialiśmy się kasetami Hellhammer. Bez dwóch zdań byłem metalowcem, ale później stało się to komercyjne, a już za Metallicą tak bardzo nie przepadałem, więc zostałem przy bluesie.

Nie da się opisać twojej muzyki bez wymieniania kilka różnych gatunków, ale wszystkie kojarzą się z latami 60. lub jeszcze odleglejszymi. We współczesnej muzyce odnajdujesz coś interesującego?
Faktycznie okazało się, że bardzo lubię blues albo dziki blues białych muzyków z lat 60. pomieszany z garażowym punkiem, ale tak naprawdę słucham wszystkiego. Myślę, że w każdym gatunku dziewięćdziesiąt procent to gówno, a dziesięć procent to świetne rzeczy. A w przypadku rocka to pewnie nawet stosunek dziewięćdziesięciu dziewięciu procent do jednego [śmiech]. Bardzo lubię muzykę klasyczną, jazz, industrial i minimal techno, w nowym pokoleniu raperów też jest sporo niesamowitych wykonawców.

 

Niewiele zostało miejsc, w których jeszcze nie występowałeś, ale czy byłoby to możliwe, gdybyś grał z zespołem, a nie solo?
W wielu bardzo odległych krajach z Azji czy Ameryki Południowej grałem też z moim zespołem, The Monsters. Jest przy tym trochę organizacyjnych kwestii, ale zajmuje się tym agencja. Jeżeli chodzi o Reverend Beat-Man, to moje zadanie, ale nie ma w tym niczego trudnego.

 

Podejrzewam, że spędzanie połowy roku w trasie może być wycieńczające i osamotniające, co jest tego najtrudniejszym elementem?
Brak seksu, na trasie jestem zbyt zajęty [śmiech].

A przy takim trybie życia da się przejść na emeryturę? Myślisz o tym, żeby któregoś dnia osiąść gdzieś na wsi i wieść spokojne życie?
Tak, chciałbym tego, ale nie mogę, bo nie zarabiam wystarczająco dużo, żeby się zatrzymać. Mam dwoje dzieci i wydawnictwo, którymi muszę się zajmować i które kocham. Nie traktuję tego jednak jako pracę - to misja.

 

Reverend Beat-Man wystąpi w Polsce 15 października w gdańskim klubie Drizzly Grizzly, więcej informacji TUTAJ.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce