Jarosław Kowal: Zawsze pisałaś bardzo osobiste teksty, ale z nowym albumem związana jest historia śmierci twojego ojca, jego walki z uzależnieniem, a nawet na okładce pojawia się jego zdjęcie, co sprawia, że jest to jeszcze bardziej poruszający materiał. Kiedy wpuszczasz ludzi tak głęboko w swojej prywatne życie, masz obawy przed ich reakcjami?
Moriah Woods: Kiedy zaczęłam otwarcie mówić o inspiracjach stojącej za tym albumem, bałam się, że zabrzmi to ckliwie i smutno. Ale taka jest prawda - to smutna historia i nie potrafiłabym jej upiększyć. Uświadomiłam sobie zresztą, że wszyscy mamy jakieś smutne historie warte opowiedzenia i mam po prostu nadzieję, że dzięki szczerości pomogę komuś nie czuć się samotnym w jego smutnej historii, tym samym sprawiając, że będzie mniej bolesna. Na tym etapie próbuję zmierzyć się ze swoimi obawami i pozostać tak szczerą, jak tylko jest to możliwe, a w odpowiedzi inni ludzie również się otwierają. Zrozumiałam, że potrzebujemy więcej szczerości, by łączyć się i nie oszukiwać siebie nawzajem.
W jednym z wywiadów wspominałaś, że pierwszą gitarę otrzymałaś właśnie od ojca, wspierał cię w drodze do rozpoczęcia kariery muzycznej?
Moi rodzice poznali się w Minneapolis w stanie Minnesota, kiedy mieli ledwie dwadzieścia lat. Pracowali w sklepie muzycznym, na którego zewnętrznej ścianie znajduje się słynny mural z nutami, można nawet znaleźć zdjęcia Prince'a pozującego na jego tle. Mama jest klasycznie wykształconą skrzypaczką, tata śpiewał i grał na gitarze w zespole rockowym. Porzucili jednak to wszystko w imię nauk bahaizmu i przeprowadzili się do Missoula w Montanie, żeby być bliżej członków swojej wiary. Tata nigdy nie przestał jednak grać, w salonie zawsze stała jedna z jego gitar Yamahy i często po nią chwytał. Zadzwonił do mnie kiedyś, gdy byłam w trakcie trasy po Polsce i powiedział, że jest dumny z życia, jakie wiodę. Podążasz ścieżką, która ja kiedyś miałem okazję podążać - powiedział. Chyba cieszył się, że jego marzenie nie umarło, było kontynuowane przez jego córkę.
Od początku zamierzałaś nagrać cały album w hołdzie dla ojca czy najpierw pojawiały się pojedyncze utwory i dopiero z czasem zauważyłaś wspólny wątek?
"Old Boy", "I Can" i "I Want to Live" napisałam na kilka miesięcy przed jego odejściem. Moja poprzednia wizyta w Kolorado, na święta w 2016 roku, była trudna, ponieważ był już bardzo chory i skomponowałam te utwory z myślę o jego i moich własnych trudnościach. Charakter całego projektu ukształtował się jednak dopiero wiele miesięcy później.
Po śmierci syna Nick Cave powiedział, że wbrew temu, co wydaje się wielu osobom, rozpacz nie działa dobrze na jego kreatywność, a raczej blokuje go. Jak to było u ciebie?
Utrata rodzica, choć jest czymś zupełnie innym niż utrata dziecka, okazała się najdziwniejszym i najbardziej wycieńczającym bólem, jakiego kiedykolwiek doznałam, a wraz z biegiem czasu przybierała różne formy. Kiedy wróciłam do domu na pogrzeb, włączyłam tryb obronny. Jestem najstarsza w naszym rodzeństwie i chyba miałam poczucie, że powinnam być silna przy mojej matce i siostrach. To trzymanie się na baczność dodawało mi wtedy siły, pomogło załatwić sprawy ojca i spojrzeć na poważnie, w jaki sposób powinnam zmienić własne życie. Po powrocie do Polski czas stanął jednak w miejscu i wszystko się rozsypało. Na szczęście byłam we właściwym miejscu, żeby sobie na to pozwolić. Trudno było wykonywać nawet najprostsze czynności z życia codziennego, zaczęłam nadużywać alkoholu i zmieniłam się w samotniczkę. 2018 rok był rokiem straconym. Na szczęście moi rodzice - mimo że tata miał problemy z alkoholem, a mama ze współuzależnieniem - aktywnie działali w zakresie DDA i Al-anon, dzięki czemu zdołałam wyrwać się i odezwać do tych grup, a sesje terapeutyczne online pozwoliły przetrwać ten mroczny okres. Od czasu do czasu sięgałam też po gitarę i zabrzdąkałam akordy czy dwa - w efekcie powstał materiał na ten album.
Jest na "Old Boy" utwór, którym szczególnie trudno jest ci dzielić się z publicznością?
Myślę, że "Of Fate" i "I Want to Live" są najtrudniejsze i dlatego obydwa wybrałam na single. Mocno naciskam na swoje poczucie komfortu, a w zamian pomaga mi to zapomnieć o mnie samej i pamiętać o milionach ludzi, którzy każdego dnia walczą o przetrwanie. Pamiętajcie, że jesteśmy w tym razem, to nie tylko moja historia.
Wspominałaś kiedyś, że jako nastolatka dużo podróżowałaś po Stanach, czasami łapiąc jakiś pociąg, kiedy indziej jadąc na stopa - to brzmi jak życie w stylu "hobo", a wydawało mi się, że już nikt nie ma odwagi ryzykować w ten sposób.
Niebezpieczeństwa rosną z roku na rok, ale istnieje duża grupa ludzi z podziemia, którzy prowadzą prawdziwie nomadyczny tryb życia. Piękni, kolorowi, wyjątkowi ludzie z otwartymi i niepowtarzalnymi umysłami oraz pomysłami żyją z resztek tego, co zostawi im społeczeństwo. Na wiele sposobów jest to piękne, ale ci ludzie zazwyczaj są wyrzutkami. To osoby, które przeżyły traumy, osoby po prostu zagubione. Tamte lata były najbardziej magicznymi i wyzwalającymi pod koniec moich nastoletnich dni i na początku dwudziestki, jestem bardzo wdzięczna za te doświadczenia. Jako strudzona i zagubiona młodzież mogliśmy zebrać się i znaleźć jakiś cel oraz wspólnotę. Nadchodzi jednak taki czas, kiedy każdy sam musi wyleczyć swoje rany, znaleźć własny cel, przestań pić i ćpać. Myślę, że wiele z tych osób utknęło i nie potrafią odnaleźć swojego miejsca, więc brną w to dalej.
To naprawdę niezwykłe uczucie, kiedy stoisz na poboczu autostrady ciągnącej się przez palącą pustynię przez dziesięć godzin i w końcu jakaś sympatyczna osoba zmierzająca w twoim kierunku zatrzyma się, a w dodatku zaproponuje najlepszy obiad, jaki jadłeś od wielu dni. To przypomina o dobroci, która wciąż istnieje w tym pełnym rozterek świecie. Albo wskoczyć do pustego pociągu towarowego w środku nocy, po wysączeniu worka taniego wina z dziesiątką innych brudnych dzieciaków i uniknąć złapania przez policję. Kołysanie się wraz z ruchami pociągu pod rozgwieżdżonym niebem, przysypianie do dźwięków pisku metalowych kół na torach - to chwile, których nigdy nie zapomnę, ale teraz cieszę się, że mam własne łóżko i mogę wziąć gorący prysznic [śmiech].
Podejrzewam, że wtedy nawet nie przeszło ci przez myśl, że trafisz któregoś dnia do Polski. Dlaczego twoja podróż zakończyła się tutaj?
W dzieciństwie marzyłam o podróży do Japonii i uczeniu języka angielskiego. Z biegiem czasu to marzenie zbledło, ale nadal brakowało mi odległych krajów - czegoś nowego i innego. Ameryka jest ogromna, ale przekraczanie granic stanów, podróżowanie stopem i pociągami nie umożliwiają poznania kulturowych różnic. Kiedy więc dostałam propozycję wyjazdu do Polski zimą 2013-2014 roku, była to moja pierwsza szansa na wyjazd poza Stany Zjednoczone i natychmiast zaczęłam tym nasiąkać. Byłam niesamowicie podekscytowania otoczeniem nowej kultury, zobaczeniem zamków, ulic z kostki brukowej. Każdy kawałek życia był tutaj czymś nowym.
Pamiętam poranny spacer po Kazimierzu Dolnym podczas mojego pierwszego tygodnia w Polsce - starszy mężczyzna wysiadając z samochodu, powiedział coś do mnie, oczywiście nic nie zrozumiałam i zrobiłam się bardzo nerwowa. Trochę się uśmiechnęłam i poszłam dalej. Zapamiętałam tę chwilę tak wyraźnie, bo czułam się okropnie z tym, że nie mogłam się z nim skomunikować. Nie wyglądam na obcokrajowca, więc wiele osób odzywało się do mnie bez świadomości tego, że nie jestem w stanie odpowiedzieć, a to sprawiało, że czułam się bardzo niekomfortowo. Zaczęłam zapisywać każde nowe słowo, jakiego się nauczyłam, chciałam przełamać tę barierę i po raz pierwszy w życiu naprawdę czułam potrzebę nawiązania więzi z ludźmi. To poczucie braku głosu uczyło pokory, nie byłam w stanie przybrać żadnej fałszywej maski czy schować się za słowami. Czułam się uwięziona i naga, ale byłam zdeterminowania do nauki. Nie byłam w miejscu pokroju Warszawy, gdzie bez trudu możesz znaleźć kogoś mówiącego w języku angielskim. Byłam na wsi.
Z czasem jednak ten brak zrozumienia pomógł mi nabrać pewności siebie. Dopiero co zaczynałam szukać swojego charakteru w muzyce, a w Stanach zagrałam ledwo jeden czy dwa koncerty jako Moriah Woods. Bałam się wtedy otwierać przez publicznością, panikowałam, zapominałam tekstów, grałam niewłaściwe akordy i tak dalej. Zazwyczaj udawało się tylko po kilku drinkach, gdzieś w kącie na jakiejś imprezie. Mój wujek zorganizował mi koncert w Kazimierzu, na co bardzo niechętnie przystałam. Zdziwiłam się, bo przyszło sporo ludzi i wszyscy byli bardzo pozytywnie nastawieni. Mówiłam i śpiewałam swobodnie, bez strachu przed osądami, bo założyłam - być może naiwnie - że i tak nikt nie będzie w stanie w pełni mnie zrozumieć. To dodało mi pewności siebie i sprawiło, że zaczęłam myśleć o działalność muzycznej w bardziej profesjonalnym charakterze. Później zagrałam drugi koncert, w Puławach, gdzie poznałam członków The Feral Trees, a reszta to już historia.
Paonia, gdzie mieszkałaś w Stanach, była nawet mniejsza niż Puławy, gdzie mieszkasz obecnie. Wolisz życie z dala od dużych miast?
Dużo podróżowałam, ale zawsze obawiałam się "Dużego Miasta". Kiedyś zniszczyłam samochód na autostradzie w Salt Lake City, bo tak bardzo obawiałam się, że mogę mieć wypadek. Żyje się tam zbyt szybko i jak dla mnie, jest tam zbyt wielu ludzi. Z drugiej strony, im jestem starsza, tym bardziej sobie uświadamiam, że ten strach brał się z mojego własnego braku pewności siebie. Dzisiaj, po całej tej pracy nad emocjami, przez jaką przeszłam, myślę, że mogłabym zamieszkać w większym mieście. Widzę teraz tego urok, zwłaszcza w Polsce, gdzie artyści oraz kultura funkcjonują przede wszystkim w dużych miastach i brakuje mi ich. Na ten moment jednak mój zespół jest tutaj i uwielbiam naszą współpracę. Gdzieś w sercu jestem dziewczyną ze wsi i dobrze się czuję, kiedy mogę wyjść z domu prosto do lasu.
Polski język jest ekstremalnie trudny, ale może kiedyś zaśpiewasz w nim?
Im dłużej tu mieszkam, tym częściej pada to pytanie. Chciałabym zaśpiewać po polsku i mam kilka pomysłów. Nauczyłam się nawet kiedyś starej góralskiej piosenki "Oj ty rzeko", którą usłyszałam w wykonaniu Laboratorium Pieśni. Na tym etapie nie mam jednak wystarczającej pewności, żeby pisać po polsku. Mimo że mówię w tym języku dostatecznie dobrze, nie mam jeszcze na tyle głębokiej więzi z nim, żeby odpowiednio wyrazić siebie poprzez słowa. Proszono mnie też o przygotowanie tłumaczeń tekstów, co mam nadzieję uda mi się zrobić przed końcem tego roku.
Album "Old Boy" ukaże się 16 września, a chwilę później będzie można usłyszeć go na żywo podczas serii koncertów w całej Polsce. Więcej informacji TUTAJ.