Jarosław Kowal: Wiem, że nazwę zespołu zainspirowały wielkie betonowe budynki i wiem, że faktycznie mogą być inspirujące - mamy ich w Polsce mnóstwo. Z drugiej strony, wielu mieszkańców narzeka na panujące tam warunki. Gdyby zależało to od was, pozostawilibyście te monumenty jako symbole pewnego okresu czasu i kultury czy zrównalibyście je z ziemią i postawilibyście na ich miejscu coś wygodniejszego?
Roman Komogortsev: Zależy, który rodzaj budynków masz na myśli. Jeżeli są to historyczne budynki nieprzeznaczone do zamieszkiwania, zdecydowanie nie powinny być burzone. Z naszej perspektywy na architekturę są piękne, są jak monumenty przypominające minioną epokę, której nie sposób zapomnieć. Jeżeli natomiast spojrzysz na nie z perspektywy domostwa, lepiej ich nie demolować, tylko zmodyfikować. Doskonałym przykładem jest Berlin - po upadku Muru Berlińskiego blokowiska w Niemieckiej Republice Demokratycznej zaczęto modernizować i zmieniać. Teraz nie wyglądają już tak przerażająco i nędznie. Wolelibyśmy raczej, żeby nie było przestrzeni, na których buduje się dokładnie takie same domy - to dość straszne i przytłaczające. Oczywiście są drogie i dochodowe, ale myślę, że ludziom lepiej by się żyło w naprawdę własnych domach.
Muzyka Molchat Doma byłaby inna, gdybyście tworzyli w innym miejscu?
Na pewno nasza muzyka brzmiałaby inaczej, gdybyśmy urodzili się w jakimkolwiek innym kraju. Łącznie z krajami, które również były częścią Związku Radzieckiego. Wiele czynników wpływa na naszą muzykę, nie tylko blokowiska i brutalistyczna architektura. Możemy dodać także naszą mentalność, sytuację polityczną, relacje pomiędzy ludźmi, które są bardzo odmienne od tych z innych miejsc w Europie. Nie byłoby tych molchat doma, gdybyśmy mieszkali na przykład we Włoszech. Tutaj życie jest znacznie trudniejsze.
Wasza muzyka często opisywana jest jako mroczna, ale taneczna i tak naprawdę ale jest najdziwniejszą częścią tego zdania. W latach 80. niemal cała muzyka pop byłą dość mroczna, chociażby "Fade to Grey" Visage czy "Shout" Tears for Fears. Czy więc mroczna i taneczna faktycznie stoją w opozycji do siebie?
Ciekawe porównanie. My przez pryzmat mroku w muzyce chcemy przekazać, jak wygląda nasze życie. Kiedy słuchasz tych nagrań, możesz dostrzec, jak jednostka odnajduje się w pozbawionym sumienia kraju. Dźwięki odzwierciedlają to, że pomimo upadku Związku Radzieckiego, jego pozostałości wciąż żyją i działają. Nie powiedziałbym, że taneczność jest przeciwieństwem, mamy zresztą też takie utwory, które nie są mroczne. Wydaje mi się, że te dwa elementy równoważą się u nas, ale nie mnie to oceniać.
Jest w waszej sztuce dużo wpływów retro - brzmienie, grafiki i zdjęcia, których używanie czy wydawanie muzyki na kasetach magnetofonowych - ale czy kiedyś było lepiej, czy lepiej sprowadzić tamte czasy do inspiracji dla dzisiejszych działań?
Lepiej jest inspirować się tamtą epoką i estetyką w dzisiejszych czasach, niż żyć w niej, ale ludzie mają bardzo odmienne odpowiedzi na pytanie o to, czy podobało im się życie w Związku Radzieckim. Jedni byli zadowoleni, inni wypowiadają się o tym czasie bardzo negatywnie. Żaden z nas nie ma natomiast swojej odpowiedniej, bo nie było nas wtedy na świecie. Jedynym, czego na pewno nie chcielibyśmy porzucić jest estetyka. Sama idea kultu jednostki jest okropna, ale sposób, w jaki została przedstawiona w Związku Radzieckim może być fascynujący. Komponowano piosenki o przywódcach, nazywano muzea i przystanki na ich cześć... Czerwień to znak oddania, jest bardzo uroczysta, ale dla nas ważne jest, aby ludzie rozumieli, że lubimy tylko tę powłokę, nie to, co znajduje się pod nią. Niektórym wydaje się, że jesteśmy zagorzałymi komunistami, ponieważ sięgamy po wizerunek przypominający radziecką młodzież. Nic bardziej mylnego. To, co działo się w Związku Radzieckim było koszmarne i nie powinno nigdy więcej się powtórzyć.
Jeżeli chodzi z kolei o instrumenty, tu także preferujecie odwołania do przeszłości czy raczej nowsze technologie?
Udało nam się połączyć to. Na koncertach używam Yamahy DX100 - vintage'owego syntezatora z Japonii, a w domu man jeszcze kilka podobnych. Pavel korzysta z kolei ze współczesnych syntezatorów. Mamy też automat perkusyjny z nowszymi samplami i znacznie starszy LinnDrum, więc jest to mocno wymieszane.
Wiele osób poza Białorusią nie będzie rozumiała waszych tekstów, ale wygląda na to, że język angielski stopniowo traci dominującą pozycję. Coraz większą popularnością cieszą się chiński hip-hop czy k-pop, nie wspominając nawet o Rammstein. Myślisz, że to będzie postępować?
Myślę, że język angielski nie utraci dominującej pozycji, ponieważ ludzie z całego świata w bardzo dużym stopniu rozumieją go. Muzyka wykonywana w innym języku niż angielski postrzegana jest jako coś egzotycznego. Niektórym podoba się sposób wymawiania słów, inni uważają, że któryś z języków jest bardziej melodyjny, a samo znaczenie tekstów niekoniecznie musi być zrozumiałe. Wokal może służyć jako dodatkowy instrument, który pomaga ukazać pełen obraz utworu muzycznego. Innym problemem jest to, że niektóre zespoły nie znają zbyt dobrze angielskiego i właśnie dlatego śpiewają w swoich ojczystych językach. Na szczęście jednak sytuacja zmieniła się na tyle, że niezależnie od tego, czy śpiewasz po rosyjsku, chińsku, czy po portugalsku, możesz dotrzeć do słuchaczy.
Znam kilka zespołów z Białorusi - na przykład Super Besse albo Weed & Dolphins - ale nie znam samej sceny. Jak to u was wygląda?
Nasza społeczność jest bardzo podzielona. Mam na myśli to, że nawet w ramach któregoś z gatunków zespoły łączą się w grupki. To oczywiście nie jest korzystne, ale zazwyczaj pomagamy sobie nawzajem. Poleciłbym ci sprawdzić Nürnberg - znakomity post-punkowy zespół z Mińska. Jesteśmy blisko zaprzyjaźnieni i często współpracujemy.
A co z organizowaniem koncertów? Władze na to pozwalają?
To ciężki temat. Żeby zagrać koncert w Mińsku, musimy zdobyć certyfikat koncertowy, który zawiera wszelkie informacje na temat zespołu, wszystkie teksty i kompozycje. Później jest to przesyłane do Ministerstwa Kultury i skrupulatnie sprawdzane. Jeżeli uzyskamy zgodę, wtedy możemy zacząć szukać klubu, a wynajęcie niektórych z nich jest droższe niż w Berlinie. Jeżeli natomiast ministerstwu coś się nie spodoba, może zakazać organizowania koncertu bez podania przyczyny. To w bardzo dużym stopniu komplikuje rozwój młodych zespołów. Wiele z nich po prostu nie ma pieniędzy na sale prób, nie wspominając nawet o całym tym skomplikowanym procesie niezbędnym do zagrania na żywo. Bardzo bym chciał, żeby zmieniło się to na lepsze, ale dopóki społeczeństwo nie ma o tym pojęcia, wygląda na to, że wszystko zostanie po staremu.