Michał Wieczorek: Zamieszkałeś w Nowym Jorku w 2002 roku, siedemnaście lat temu. Jak zmieniło się miasto w tym czasie?
Juan Wauters: Nowy Jork ciągle się zmienia, od swojego powstania. W ostatnich latach mieliśmy burmistrza biznesmena, Michaela Bloomberga, a przed nim Giulianiego. Przyjechałem do Nowego Jorku pod koniec rządów Giulianiego, który miał oczyścić miasto z przestępczości. Bloomberg z kolei wprowadził do miasta wielki biznes. Kiedy zamieszkałem w Nowym Jorku, nie widziało się dużo sieciowych restauracji i sklepów pokroju Target, McDonald's, KFC czy Taco Bell. Teraz są wszędzie, wcześniej mieliśmy bardzo dużo małych lokalnych biznesów. Miasto nadal je wspiera, ale nie tak bardzo, jak kiedyś.
Smartfony i media społecznościowe powstały w czasie, gdy mieszkałem w Nowym Jorku. Dzięki nim wszystko stało się bliższe. Jestem z Queens i kiedyś Manahattan wydawał się strasznie daleko, Brooklyn jeszcze dalej. Teraz mogę oglądać wideo publikowane przez ludzi z Nowego Jorku, siedząc w Polsce. I na odwrót. Co jeszcze... ponieważ miasto stało się bezpieczniejsze, ludzie z innych regionów Stanów Zjednoczonych przeprowadzają się do Nowego Jorku. Wcześniej mieszkali tutaj lokalsi i imigranci. Tych nowych mieszkańców - którzy przyjechali z całego kraju, by spełnić swój amerykański sen - nazywamy przeszczepami.
Zmiana jest normalna dla Nowego Jorku, a każde pokolenie romantyzuje wcześniejsze dekady. Mnie lata 90. wydają się być świetnym okresem, ale wszyscy moi znajomi, którzy znają miasto z tej dekady, mówią, że było niebezpiecznie i brudno. Lata 80. wydają się szalone i też niebezpieczne. Nowy Jork jest teraz bezpieczny, nic tu się nie dzieje. Podoba mi się to, ale lubię też zagrożenia.
Jaka była najniebezpieczniejsza rzecz, która przytrafiła ci się podczas podróży po Ameryce Łacińskiej? Zjeździłeś ten kontynent, nagrywając "La Onda del Juan Pablo".
Najniebezpieczniejsza... Przychodzi mi do głowy jedno zdarzenie, ale bardziej związane ze mną, niż z miejscem, w którym się znajdowałem. Wydarzyło się to w Santiago de Chilo, w połowie mojej podróży - byłem już w Urugwaju i Argentynie, czekały na mnie jeszcze Peru, Meksyk i Portoryko. Jechałem na rowerze w centrum i spadłem z niego, bo jechałem bez trzymanki i się wygłupiałem. Spadłem między samochody... Właściwie to jeden mnie potrącił i dlatego spadłem. Na szczęście nic mi się nie stało, ale pierwszym, co mi przyszło do głowy była myśl, że jeśli coś mi się stało, nie będę w stanie skończyć płyty. Bardzo ją lubię, bo pokazuje, jak ważna jest dla mnie moja pasja.
Poza tym, wszystko udało się bez najmniejszych problemów. Dużo latałem samolotami, sporo się najeździłem samochodami, spotkałem wielu ludzi. Taki zresztą był cel tej podróży - pojechałem tam szukać muzyków. Mówię po hiszpańsku, więc język nie był problemem. Chciałbym zrobić coś podobnego w innych regionach, ale musiałbym tam najpierw spędzić trochę czasu.
Czyli na tej płycie towarzyszą ci tylko muzycy z tych sześciu krajów?
Wziąłem ze sobą tylko gitarę i napisane wcześniej piosenki. To wyglądało tak, że chciałem spotkać się z lokalnymi muzykami w połowie drogi, nie chciałem podrabiać ich stylu, ani go przejmować. Wyszło świetnie, zastanawiam się, jak to przebić.
Niedawno wybrałeś się też do Kolumbii.
Tak, ale nie po to, żeby nagrywać muzykę. Lubię muzykę kolumbijską, mieszkam w imigranckiej społeczności w Nowym Jorku, wokół mnie jest sporo Polaków i Latynosów. Jednak do nagrywania "La Onda del Juan Pablo" wybrałem tylko te kraje, które już odwiedziłem. W Kolumbii wtedy jeszcze nie byłem, nie miałem kontaktów.
Jak wraca ci się do Urugwaju? Często tam bywasz?
Odwiedziłem rodzinę w Urugwaju kilka razy. Wyemigrowałem z Urugwaju, mając siedemnaście lat. Przyleciałem do Nowego Jorku z gitarą, ale jako imigrant musiałem ciężko pracować. Moi rodzice wspierali mnie na studiach, a ja, choć kochałem muzykę od małego, nie planowałem zostać muzykiem. W pewnym momencie dostałem propozycję zagrania koncertów w Urugwaju. Powrót do kraju, żeby dzielić się własną muzyką, był bardzo emocjonalny. Muzyka była moim pocieszeniem na imigracji. Zaprezentowanie swoich piosenek w ojczyźnie było mistycznym doświadczeniem. Włożyłem w swoją muzykę dużo miłości i ona przywiodła mnie do Urugwaju. Ale wiesz, gdy lecę do Urugwaju, nie czuję się, jakbym wracał do domu.
Twoim domem jest Nowy Jork?
Tak, moja rodzina tu żyje, spędziłem tu całe swoje dorosłe życie. Jestem Urugwajczykiem, ale jestem też nowojorczykiem. Moi urugwajscy rówieśnicy bardzo się ode mnie różnią.
Trudno jest mieć podwójną tożsamość?
[cisza] Trudno ją zrozumieć. Szukałem pomocy, chodziłem do psychologa, żeby to zrozumieć. Co to znaczy być Amerykaninem? Co to znaczy być Urugwajczykiem? Pogodziłem się z tą podwójnością. Wyemigrowałem z Urugwaju i stałem się nowojorczykiem. Nigdy nie myślałem, że opuszczę to miasto, moja rodzina i przyjaciele są tutaj. Nagle gram koncerty na całym świecie. Prawie nie bywam w Nowym Jorku, wpadam tylko na chwilę, przywitać się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Znów, tym razem jako dorosły, zadaję sobie pytanie, gdzie jest moje miejsce na Ziemi? Lubię myśleć, że wszędzie się jednakowo dobrze odnajdę, ale to nie prawda. Ludzie mają korzenie - moje są w Urugwaju i w Nowym Jorku, nie na przykład w Polsce. Dlatego tutaj czuję się trochę mniej u siebie. Oczywiście obaj jesteśmy ludźmi, więc jest między nami wspólnota. Nie musisz mówić po angielsku czy hiszpańsku, ja nie muszę mówić po polsku, by się komunikować, dzielić jedzeniem i opowieściami, dobrze się bawić.
Przechodzę drugi kryzys osobowości, próbuję na nowo zrozumieć swoje życie. Nie każdy przeżył to, co ja - wykorzenienie w jednym miejscu, zapuszczenie korzeni w kolejnym i ponowne wykorzenienie.
"La Onda del Juan Pablo" to twój pierwszy album w całości zaśpiewany po hiszpańsku. Dlaczego zdecydowałeś się na taki krok?
Uświadomiłem sobie, że mam całkiem sporą publiczność w Ameryce Łacińskiej, a nie mam za dużo piosenek po hiszpańsku. Śpiewanie po angielsku było dla mnie naturalne, bo wszyscy moi znajomi mówili w tym języku, a nie każdy znał hiszpański.
Podoba mi się idea śpiewania w różnych językach. Załóżmy, że zacznę przyjeżdżać częściej do Polski, wychowam sobie stałą publiczność. Będę chciał mieć choć kilka piosenek po polsku, żebyśmy mogli je wspólnie śpiewać. Chciałbym tak robić w każdym kraju, w którym zagram koncerty, ale życie jest długie, a ja nigdzie się nie spieszę. Może tak zrobię, może nie, czas pokaże.
Jak udaje ci się podbić publiczność, tak jak to zrobiłeś dzisiaj? Wyszedłeś na scenę tylko z gitarą, podejrzewam, że niewiele osób znało na wyrywki twoją dyskografię, a pod koniec wszyscy śpiewali twoje piosenki.
To bardzo trudne. Potrzebowałem czasu, żeby zrozumieć, jak to działa. To trochę jak piłka nożna. Lubisz futbol?
Tak.
Piłkarze wychodzą na murawę z nastawieniem, żeby dać z siebie wszytko. Może to zadziała, może nie, ale mają świadomość, że to szczyt ich możliwości. Ja robię tak samo - wkładam w koncerty całą swoją energię, staram się wypaść jak najlepiej. Jeśli to się komuś nie podoba, trudno, nie mam na to wpływu. Chodzi o pewność siebie i szczerość. Choć "pewność siebie" to nie do końca idealne określenie, bo jestem wrażliwy i nieśmiały.
W ogóle nie było tego widać.
Walczę z tym, bo kocham muzykę, granie koncertów, spotykanie się z ludźmi, podróżowanie, poznawanie świata.