Jarosław Kowal: Fascynacja latami 80. trwa już od dłuższego czasu, ale u was słychać naleciałości z tanecznej muzyki z późniejszej dekady. To czasy waszych pierwszych muzycznych fascynacji?
Nasz fascynacje muzyczne rozciągają się wzdłuż i wszerz. Trudno wskazać jednoznacznie. Mnie osobiście zawsze fascynowały dźwięki wychodzące z muzyki post-punkowej, new wavowej, ale też cały nurt muzyki tanecznej z lat 90., od Inner City i całego tego porytego, brytyjskiego nurtu poprzez niemiecki tech-housie kończąc na francuskim Ed Banger. Na przykład taki DJ Mehdi produkował niezły wpierdol, dopóki się nie zabił na występie. Z jednej strony tragiczne z drugiej śmieszne ciut...
Czerpanie z poprzednich dekad często bywa ślepym zaułkiem i pławieniem się w nostalgii, ale wam udało się tego uniknąć. Uważnie dozowaliście ilość wpływów z lat 90. czy z początku XXI wieku czy wyszło to naturalnie, bez zastanawiania się do jakiej epoki każdy jeden bit przynależy?
Aż tak tego nie cyzelowaliśmy. Po prostu po wydaniu pierwszej płyty stwierdziliśmy, że potrzebujemy większej energii i wpierdolu w muzyce, jak i na scenie. Naturalnym było zagłębienie się i powrót do wcześniejszych inspiracji. Druga sprawa jest taka, że jesteśmy trochę nieobliczalni, ponieważ do tanecznego bitu rodem z lat 90. potrafimy wpleść inspiracje starym korzennym bluesem, jak w utworze "Plantacje" i nowych utworach, które niebawem ujrzą światło dzienne na koncertach. Staramy się nie podchodzić "kopistycznie", a bardziej inspirować.
A czy to jest żart, a może raczej powinienem użyć popularniejszego dzisiaj określenia - postironia? Nie łatwo stwierdzić, na ile robicie to na serio, a na ile jest to drwina, ale drwina właśnie z tego zapatrzenia wielu artystów w przeszłość, a nie ze słuchaczy czy z muzyki.
Lubimy tę jazdę po bandzie, ale nie chcemy przekraczać "żenady". Dystansujemy się do wielu rzeczy, ale nie "sadzimy się". Naszą twórczość traktujemy w chuj na serio. Po prostu jesteśmy wesołymi kolesiami na scenie i poza nią. Unikamy napinania się, z napinki wychodzi gówno. Przepraszam, jeśli kogoś urażę, ale nudzą mnie elektropopowe duety, które powstają jak grzyby po deszczu, zapatrzone w Zachód, ponieważ są to gorsze kopię tego, co możemy usłyszeć. Zawsze mam ochotę zadać pytanie: Gdzie są treściwe piosenki?! Eeeee... post... co? [śmiech].
Grywacie na imprezach pokroju Spring Break, Tauron Nowa Muzyka albo Męskie Granie, ale mam wrażenie, że gdybyście wystąpili na Dniach Ziemi Sztumskiej albo na Święcie Ziemniaka, to publiczność bawiłaby się wcale nie gorzej. Nie jest to bynajmniej prztyczek, po prostu mam wrażenie, że wasze brzmienie odpowiada również na potrzeby przypadkowej publiczności, dla której muzyka to przede wszystkim pretekst do tańca. Graliście już kiedyś taki koncert?
W czasach biedy uknuliśmy nawet termin "kibel duet". Zdarzało nam się grać w nieprzyjaznych lub dziwnych miejscach, lub Dniach Miasta, a ludzie i tak się bawili. Tworząc już od dobrych kilkunastu lat w różnych składach, raczej okrzepliśmy. Nie ma dla nas problemu zagrać w różnych dziwnych miejscówkach pod warunkiem niedokładania do interesu. Zatem jak przyjeżdżamy do tak dziwnego miejsca lub jeśli nas to zaskoczy na miejscu, nie mamy spiny i lejemy z tego. Witaj przygodo na krętej szczurzej drodze!
Mam wrażenie, że wychodzi przy waszej muzyce słabość "niezależnego środowiska" do tańczenia i bawienia się, choć czasami się tego wstydzi. Chyba jesteście dla tych ludzi wybawieniem, bo w końcu mogą się bawić bez kompleksów i bez tłumaczenia, że to było po alkoholu, więc się nie liczy.
Dziwne to jest. Jeśli masz ochotę to tańcz! Pierdol opinie innych! Nie wstydź się! jeśli mamy być takim wentylem, który rozbuja ludzi, to nie ma sprawy. Lecimy w to. Nogami daj mi znak, nogami zawieramy pakt.
Środowisko hip-hopowe bywa hermetyczne, a dyskusje na temat tego, czy Taco, Young Multi albo Schafter zasługują na włączenie w ramy gatunku nie raz ciągną się na dziesiątki postów. Mieliście już styczność z taką publiką i doczekaliście się miana zespołu "nieprawdziwego"?
Mamy to gdzieś. Nie należymy do żadnej załogi. Sami dla siebie jesteśmy załogą. Plus oczywiście nasi najbliżsi. Ludzie potrzebuję szufladek, żeby mogli się określać. Nas to szczerze wali. Jeśli ktoś tego potrzebuje niech, to se nas wsadza, gdzie chce. Jesteśmy z krwi i kości. Może zabrzmi to pretensjonalnie, ale jesteśmy prawdziwi na scenie i w życiu.
Często jest tak, że twórcy muzyki elektronicznej zaczynali od gitar albo akustycznej perkusji, rzadziej w drugą stronę. W waszym przypadku było podobnie?
Rat One: Grałem kilkanaście lat na bębnach w zespole Tempfolder, potem Hellow Dog i na padach w How Dare You Alexis, gdzie również śpiewałem. Byłem kombinatorem w Hellow Dog i na koncertach miałem połączenie żywych blach z padami Simmonsa. Zawsze lubiłem Duran Duran... Równolegle interesowała mnie produkcja i zacząłem tworzyć swoją muzykę. Beczki odeszły do lamusa, a jeszcze mnie przyszpiliło z sianem i spyliłem je kolesiowi z Nagłego Ataku Spawacza. Pozdro, Zocha. Elektronika to bardzo szerokie pole do działania. Jeśli ktoś mi mówi, że tak nie jest, to niech lepiej mi zejdzie z drogi [śmiech].
Papa Musta: Ja grałem na początku wieku z soundsystemem Riddim of Unity, a później w moich solowych działaniach wspierał mnie zespół The Menelse.
Dbacie nie tylko o muzykę, ale także o stronę wizualną - maska, teledyski, występy na żywo. Pozwolę więc sobie na banalne pytanie o "szczura" w nazwie - dlaczego on i co dla was symbolizuje?
Szczur to inteligentne zwierzę, odrażające, chodzące swoimi drogami. Zawsze gdzieś wypłynie. Ludzie chcą go tępić, ale on z powodzeniem się nie daje. Trochę jak z nami i z nasza muzyką. Trochę już działamy w tej baśni zwanej "muzyką". Bywało różnie, ale się nie poddajemy. Stąd ta symbolika. Maska to symbolizuje, ale daje też ciekawy efekt sceniczny. Maska jest też potrzebna Rat One'owi, ponieważ przykrywa jego szuwarowo-bagienną urodę. Czuje się w tym po prostu komfortowo [śmiech].
Kiedyś oczywistym było, że artysta musi być wykreowany, ubrany inaczej niż nosi się na co dzień, czasami nawet zmieniał nazwisko na ciekawiej brzmiące, a dzisiaj w cenie jest chyba zwyczajność. Dla was ważne jest oddzielenie tego, kim jesteście prywatnie i kim jesteście na scenie?
Jesteśmy bardzo podobni w życiu, jak i na scenie. Tę naturalność daje się zauważyć, obcując z nami. No nie noszę maski na co dzień na ulicy i fajnie, bo jestem w ogóle nierozpoznawalny. Co innego Papa, którego stylówa przyciąga wzrokiem [śmiech].
Z drugiej strony dzisiaj na dużych plenerowych festiwalach występy bez potężnie rozbudowanej oprawy wizualnej są coraz rzadsze i chyba poza Foo Fighters niewielu headlinerów może sobie na to pozwolić. W waszym odczuciu koncerty powinny iść w kierunku teatralizacji czy jednak muzyka jest najważniejsza?
Przepychu może nie, ale fajnie jest łączyć elementy wizualne z muzyką. I dobrze, jak to idzie w parze. Mamy kilka pomysłów, w tym animację, którą niebawem będziemy wykorzystywać, jak oczywiście warunki sceniczne na to pozwolą.
Chciałem zapytać, kiedy wreszcie wydacie album, ale ledwo o tym pomyślałem, a przyszło mi do głowy, że dzisiaj już chyba dla nikogo nie jest to celem. Dla was pojedyncze utwory i obecność na playlistach są ważniejsze od albumu, a zwłaszcza od albumu wydanego w postaci fizycznej?
Album pojawi się, ale zastanawiamy się, czy nie tylko na winylu, jako gratka dla fanów. Mamy parę pomysłów, ale dopiero się krystalizują. Może wymyślimy coś bardziej nowatorskiego albo też i nie. Na "strimach" mamy jednak najwięcej słuchaczy i na pewno to poletko będziemy zagospodarowywać dynamicznie. Również mocne single chcemy popierać warstwą wizualną, czyli teledyskami.
To na koniec jednak zapytam - kiedy ten album?
Prowadzimy rozmowy z wytwórniami, ale nam pasuje go wydać na jesieni tego roku. Ale z nami to nigdy nic nie wiadomo i koncepcje zmieniają się jak w kalejdoskopie. Na pewno nowości będziemy regularnie wrzucać do sieci. Zatem uważnie proszę śledzić nasze kanały!