Barbara Skrodzka: Noże istnieją już od kilku lat. Graliście w 2018 na Spring Breaku, ale dopiero teraz wszystko się na dobre rozkręca.
Karol Kruczek: Zaczęło się dwa długie lata przed Spring Breakiem, zespół szukał wokalisty, a ja odpisałem na ogłoszenie. Podobało mi się piosenkowe zacięcie nagrań z kamerki, które dostałem na maila, a także wyraźnie dozwolona przestrzeń na szaleństwo i ekspresję w warstwie instrumentalnej, czego akurat rodzimym piosenkom brakuje. Janek - były perkusista - wtedy w życiowej formie, grał niczym Stuart Copeland z The Police, Janek - gitarzysta - dekonstruował bluesowe zacięcie Red Hot Chili Peppers z iście awangardową odwagą, a do tego po prostu pisał dobre, emocjonalne progresje akordów. Brzmieli jak potencjalny trzon zespołu, który nie da się zmielić w papkę spod znaku Lemona czy innych pochodnych produktów przemysłu kulturowego. Jednocześnie nie miałem wrażenia, że chcą utknąć na zawsze w podziemiu i grać dla garści fanów niezalu. Dołączył do nas zaprzyjaźniony z nimi gitarzysta, Kacper i zaczęliśmy tworzyć autorskie rzeczy. Przejąłem także obowiązki gry na basie, co pozwoliło mi wprowadzić trochę "pixiesowskiego" zacięcia w napinaniu harmonii i budowaniu emocji w mniej oczywisty sposób, niż robią to zazwyczaj basiści.
Jaka była twoja wizja pisania?
Miałem jasną wizję tego, jak chcę pisać, choć były to pierwsze rzeczy, jakie stworzyłem po polsku. Wydawały mi się bardzo szczere i w tym sensie udane. Poza tym widzę, że mam ograniczoną pulę ulubionych motywów poetyckich. Na początku byłem może zbyt hermetyczny, ale to wynika z ogólnej skłonności, w rozmowach miałem tak samo. Nie był to szczególnie słoneczny okres, a piosenki wymagały adresatów, których nie chciałem krzywdzić, więc tworzyłem zagadki. Wiem, że na pewno nie chciałem tworzyć rock'n'rolla, podgrzewać trupa elektrodą, uprzedmiotawiać miłości czy konstruktywnego buntu - rzeczy dla mnie najważniejszych - w coś miałkiego, standardowego dla gatunku. Zawsze wolałem teksty Pixies i The Smiths, niż okropne farmazony większości klasyków. Z punku wolałem post-punk i intelektualne zacięcie, bo muzyka nie ma być wentylem bezpieczeństwa. Chciałbym widzieć, jak wchodzi w dyskursywne relacje z epoką, wobec której występuje i nie boi się podejmować emocji bez spieniężania ich na łatwiznę.
Ponadto do niedawna - poza kilkoma wyjątkami - nie słuchałem polskiej muzyki, a czytałem mnóstwo polskiej poezji. Trzy lata nurkowania w internecie przyniosły pewne perły wyłowione z głębin. Chyba słyszałem już większość dobrych polskich numerów, ale tym bardziej dostrzegam, że poza Błażejem Królem nie bardzo ktoś teraz, w 2019 roku, pisze tak, że mógłbym się z tym utożsamić. Zależy mi na przekazie. Nie kupuję sprzedaży historyjek z podstawowego podręcznika "Jak napisać piosenkę", typu: Posłuchaj, to o Tobie!, ani na przykład przykrych utworów o rozrachunku z polskością czy innym konstruktem kulturowym. Miejsce artysty jest dużo bliżej serca i nerwów. Tani, kwadratowy aktywizm zostawiam reliktom lat 90., które straciły ciekawość świata i nowych prądów. Parafrazując Macieja Stuhra, nie mogą ogarnąć rozumem, jak to możliwe, że czasy się zmieniły, a najbardziej asekurancka opcja nie zawsze wygrywa. Nowe czasy, nowe wyzwania, więc czas na nową muzykę, nie mam zamiaru moralizować w tekstach, raczej szukam sensu w porażkach, w kruchych chwilach bliskości, w pozostawaniu poplątanym sobą, pomimo przyprawiającej o zawrót głowy ogólnej popkulturowej akceleracji.
Jaki teraz jest skład zespołu?
Skład ostatecznie ustalił się w 2018 roku. Najpierw nasz perkusista, Janek, przestał mieć czas na muzykę, a wybrał rzeźbę i rzemiosło artystyczne. Później rozstaliśmy się z Kacprem, gitarzystą. Sercem zespołu jesteśmy Jan Biedziak i ja. Razem tworzymy przekaz emocjonalny, chociaż każdy odpowiada za swoje partie. Nie mamy potrzeby kontroli absolutnej, raczej zderzamy się na każdej linii, aż uzyskamy coś, co cieszy nas jako całość. Bruno [Jasieński] jest rewelacyjnym perkusistą jazzowym, Jeremiasz [Hendzel], który gra na klawiszach, choć jest od nas trochę młodszy, to jest świetnym reżyserem dźwięku i fanatykiem syntezy analogowej. Ma słuch absolutny! W tym składzie poczułem, że na koncertach tworzy się między nami energia, której zawsze szukałem w muzyce.
Ani razu nie grałem z dziewczyną dłużej niż jedną próbę, co jest bardzo frustrujące, bo mam wrażenie, że przez to tracimy znaczną część możliwych ekspresji.
Zawsze skład był męski?
Ani razu nie grałem z dziewczyną dłużej niż jedną próbę, co jest bardzo frustrujące, bo mam wrażenie, że przez to tracimy znaczną część możliwych ekspresji. Chociażby nawet dopełnienie się głosów. Przypomnę Kim Deal w Pixies, która paraliżowała niemalże mizoginiczne wycieczki Franka Blacka piszącego o trudach miłości i odrzucenia z perspektywy męskiej, co mogło dla odbiorcy brzmieć szowinistycznie. Nie chodzi mi o jakąś kobiecą wrażliwość, dziewczyny potrafią grać tak samo, jak mężczyźni. Warto zauważyć, że "Złe wychowanie" nie ma ani jednej linijki, która narzuca płeć którejkolwiek z dwojga osób. Love is Love, a czarna, umęczona miłość do drugiej osoby nie jest domeną jedynie chłopców z gitarami. Nie chciałem zaczynać istnienia Noży od tekstu, który utrwala perspektywę męską wobec kobiecej w polskiej piosence, choć oczywiście w polskiej piosence nie jest to proste, język bardzo narzuca płeć. Jednak jesteśmy męskim kwartetem ubranym raczej na czarno, przekazujemy zdecydowanie, mocne brzmienie kojarzone zazwyczaj z męską perspektywą.
To też przyciąga sporo fanów i fanek.
Marketingowo jest to bardzo skuteczne, dlatego trochę bałem się grać muzykę rockową.
Dlaczego? Uważasz, że to umierający gatunek?
Gorzej. On się świetnie sprawdza komercyjnie, na przykład Męskie Granie. Ale jest to gatunek bardzo okrojony. Ta forma wymusza przysłowiowego Harleya, bo z tym się prawie zawsze kojarzy. Moja perspektywa jest perspektywą kogoś, kto przyjechał do Warszawy, jest płci męskiej, gra muzykę gitarową i studiował przez jakiś czas filozofię. Jest to męski punkt widzenia, ale nie jest perspektywą przysłowiowego harleyowca i nie jest to też kreacja na kogoś w ten deseń. Można tworzyć inaczej, otwierać, a nie zasklepiać podziały. Podoba mi się też to, co robią Young Fathers. Rozumiem dlaczego ich przekaz jest tak intensywny, w jakimś sensie takie było także The Smiths.
Chodzi o wizualny aspekt?
Także, muzyka jest audiowizualna. Mamy dostęp do koncertów, do wywiadów, pragniemy osobowości, ale boimy się osób zbyt nienormatywnych. Pewne rzeczy ujdą Prince'owi lub osobom ze sceny związanej z piosenką aktorską, ale niekoniecznie raperom czy gitarzystom. Branża w Polsce nie wie, jak ugryźć muzykę gitarową, idzie po linii najmniejszego oporu. Prędzej pójdę na koncert Lady Pank niż kiepskiej muzyki do piwa zrealizowanej za duży budżet. Są wyjątki. Jeżeli ma się medialną charyzmę Podsiadło, to się sprzeda. Jest to dobrze zrobione i ma już nawet swoich klonów. Jest kilku wykonawców, którzy brzmią identycznie, a publiczność Dawida P. i tak nie ma dość i chodzi na koncerty, taki Podsiadło-core. Z drugiej strony takie zupełnie niezależne granie, które nie wychodzi do odbiorców i zamyka się w środowisku, nigdy mnie nie interesowało. Pewną siebie alternatywę dla mainstreamu należy w Polsce dopiero stworzyć.
Nie lubisz ograniczać się do wąskiej grupy odbiorców?
Dla mnie jest to zbyt plemienne. Bardzo bym chciał grać alternatywę w tym sensie, w jakim słuchałem alternatywy, czyli na przykład debiutu Interpolu. Jest to muzyka, która nie stara się domykać tożsamościowo jakiegoś ezoterycznego środowiska na własnej planetce. Pomimo istnienia wątpliwej pod kątem jakości selekcji do mainstreamu, stara się wyjść jak najszerzej. Mam wrażenie, że ludzie są bardzo chłonni i istnieje jakaś charakterystycznie polska czułość wobec post punka. W 1986 roku słuchaliśmy najlepszej zachodniej muzyki, bo innej nie było. Leciała u nas najlepsza zimna fala. Nikt nie myślał, że na zachodzie jest to zajawka niszowa. Chciałbym, żeby media zdawały sobie z tego sprawę, że ludzie naprawdę nie są biomasą do torpedowania miałkimi, niewyraźnymi produktami. Zresztą polski "pop" to w ogóle żałosny obraz, globalnie mamy Charli XCX, mamy The Weeknd i kilka jego niesamowicie udanych utworów. W Polsce jakby wszystko skończyło się na "Białej armii" Bajmu, którą bardzo lubię. Z radioodbiornika taksówki chciałbym usłyszeć coś o mocy epidemii, o nośności "Roty". Z braku dobrego popu, co jakiś czas powracam do świątyni Artura Rojka i rozklejam się do "Beksy", czyli najlepszego polskiego utworu tego stulecia.
Media w dużej mierze odpowiadają za to, co jest promowane.
Mam wrażenie, że ludzie w Polsce karmią się bardzo złą popkulturą i artystami rock'n'rollowymi. Nie wynika to z jakości popytu. On jest sztucznie tworzony przez to, co określasz jako "media", czyli grupki interesów. My chcemy zrobić coś szerzej. Chcemy przekazu szczerego i intymnego. Intensywnej formy, która jest dość czysta, by mieć szansę stawać w szranki z produktami na przykład Męskiego Grania Young, cokolwiek to jest, bo brzmi jak covery i b-side'y "głównego konkursu". Na naszych koncertach odpuszczamy i dajemy ludziom maksymalną ilość skanalizowanych przez piosenki wrażeń, kończę je bardzo wyeksploatowany. Kluczowym elementem jest dla nas to, by ludzie zobaczyli coś, co jest szczerą propozycją, nie jest sformatowane pod Open'era już na etapie tworzenia szkiców pod utwór. Myślę, że to nas łączy z niezalem. Z kolei, sposób w jaki chcemy to robić łączy nas ze sceną mainstreamową. Ale to nie jest szpagat. Podobnie jak wątpię, by Beach House, The National czy Interpol mieli problemy tożsamościowe. To jest szczera muzyka w formie piosenek.
Dobrze się czujesz śpiewając w języku polskim?
Po polsku śpiewa się trudniej niż po angielsku i na tym polega jego powab. Polski jest bardzo zwarto-wybuchowy i "upłciowiony" w deklinacji i koniugacji. Nie chcę tworzyć wyznania od siebie do kobiety. Wolałbym, żeby tekst był wieloznaczny z racji tego, że lepiej czyta się to jako poezję. Lubię zabawy z językiem polskim i jego ograniczeniami. W "Złym wychowaniu" czas jest teraźniejszy, osoba - druga liczby pojedynczej - rozwiązuje to dużo problemów. Jeśli przekaz jest mocny, wyraźny i charakterystyczny ludzie - konkretne osoby, masa nie istnieje - bardzo szybko się z nim utożsamiają i jest dla nich ważny. Polskie zespoły śpiewające po angielsku, mam wrażenie, piszą głównie pod melodię.
Album planujecie wydać jesienią. Co się na nim znajdzie?
Przez dwa lata uzbierało się trochę materiału. W pewnym sensie chcemy rozliczyć się z etapem tworzenia zespołu. Wydamy piosenki, które mamy, bo czuć tam rozwój narracji. "Gniew" pojawi się w nowszej wersji. Na pewno będzie pięć utworów, których nikt poza koncertami nie słyszał, dwa których nikt nigdzie nie słyszał i jeszcze dwa, które musimy skończyć. Na albumie znajdzie się dziesięć najlepszych kawałków, zmieścimy się w czterdziestu pięciu minutach. Mamy już dziewięćdziesiąt procent nagrań za sobą i dużo demówek, które swoją drogą bardzo lubię. Z perspektywy dwóch lat bardziej czuję tożsamość z demówkami z tamtego okresu. W finalnej wersji, na płycie wszystko jest domknięte i ładnie podane. Nie będzie to album koncepcyjny. Życie znacznie wolniej pisze tematy. Mam wrażenie, że w stosunku do rapu i jego popularności zespoły rockowe nie piszą historii. Piszemy pewien sposób postrzegania, bardziej poetycki i emocjonalny. Pro8l3m w swoich tekstach wymienia wszystkie dziewczyny, miejsca, produkty... U nas to nie uchodzi. Rzadko się pojawia realizm, naturalizm.
Wasz pierwszy singiel - "Złe wychowanie" - brzmi bardzo chłodno...
Jeśli chodzi o tekst, może być odebrany jako chłodny. Jest to kawałek, w którym krzyczę. Dla mnie "Złe wychowanie" jest bardzo czerwone. To jest ten utwór na koncertach, w który wkładam najwięcej energii i wychodzę spocony. Czuję także bardzo silną więź z kilkoma zjawiskami, między innymi motoryką, jaką mieli Can w "Tago Mago". U nas pojawia się to na koncertach. Bruno bardzo dobrze to czuje. Mam skonstruowane specjalne ustawienie na basie, które brzmi jak silnik. Gram palcami, ze skręconym tonem, wtedy brzmienie jest ciemne i ciężkie, jak mały samolot myśliwski starej daty. Na tej motoryce prawdopodobnie będzie oparty utwór, który nagrywamy. Jest bardzo chłodna i mam wrażenie, że przekaz jest bardzo intymny. Choćby z tego względu nie przypisałbym naszej muzyki do post punka.
Chcielibyście zagrać na Open'erze?
W tym roku naliczyłem tam dwadzieścia dobrych koncertów. Jeżeli dostałbym zatyczki na Gretę Van Fleet, to jestem w stanie, po zmianie charakteru, tam przebywać [śmiech]. Dla mnie taka ilość muzyki to za dużo. Cały czas jesteś w kontakcie z muzyką i nie masz czasu przetrawić tych wszystkich emocji. Jesteś non stop eksponowany na muzykę. Jestem słabym zawodnikiem jeśli chodzi o długodystansowy odbiór muzyki, bo jestem na niej za bardzo skupiony emocjonalnie. Jako muzyk zawsze analizuję, chcę się do czegoś przyczepić, bardzo lubię wysuwać wnioski.
Śledzisz to, co się dzieje w muzyce?
Śledzę rap, szukam nowych rzeczy, śledzę wszystkie rzeczy okołogitarowe. Czasem lepiej wychodzi śledzenie popu niż muzyki gitarowej, bo jest ciekawsza, bardziej awangardowa. Oczywiście pop to pasożyt, ale sposób w jaki trawi jest zwierciadłem epoki. Więc moje plejki, to plejki domorosłego antropologa popkultury. Mam teorię, że alternatywa tworzy nowe języki muzyczne, pop je spienięża, a muzyka subkulturowa nikomu nie jest do niczego potrzebna poza członkami subkultur.
fot. 1 Sandra Sygur
fot. 2 i 3 Wojtek Gardaś