Obraz artykułu Enchanted Hunters: Piosenki o miłości i katastrofie klimatycznej

Enchanted Hunters: Piosenki o miłości i katastrofie klimatycznej

Enchnted Hunters powracają po siedmiu latach z nową płytą i nowym brzmieniem. Owiane tajemnicą, zapowiadające nadchodzący materiał utwory już niedługo zagoszczą w odbiornikach, a tymczasem rzucamy trochę światła na to, co działo się z zespołem przez te lata i czego możemy się spodziewać.

Barbara Skrodzka: W 2012 roku wydałyście album "Peoria", dlaczego na kolejny trzeba było tak długo czekać?

Małgorzata Penkalla: Wydaje mi się, że złożyły się na to życiowe zbiegi okoliczności. Mieszkałyśmy z Magdą w innych miastach, a w międzyczasie przeformowałyśmy zespół, bo odszedł jeden chłopak, doszło dwóch kolejnych, cały czas następowały zmiany...

 

Magdalena Gajdzica: Z powodu zmian w składzie przearanżowywałyśmy piosenki. W 2014 roku otrzymałyśmy nagrodę Grand Prix Komeda na Festiwalu Filmowym imienia Krzysztofa Komedy i mogłyśmy sobie pozwolić na zakup syntezatorów. To zupełnie zmieniło brzmienie naszego zespołu. Najwięcej czasu zajęło nam znalezienie swojego brzmienia. W pewnym momencie zaczęłyśmy pisać piosenki po polsku, co bardzo się nam spodobało. Postanowiłyśmy w końcu przełożyć wszystkie piosenki z języka angielskiego na język polski i trwało to prawie rok.

 

MP: Starałyśmy się zachować melodie, które już napisałyśmy tak, by tekst na niej stojący brzmiał naturalnie. Wszystko musiało być dopracowane w każdym szczególe, dlatego zajęło nam to tyle czasu.

Dlaczego zdecydowałyście się pisać po polsku?

MG: Napisałam kiedyś piosenkę po polsku, "Topielicę", i od tego się zaczęło. Zaczęłyśmy grać ją na koncertach i zauważyłyśmy, że ma ogromną moc. Dużo mocniej działa na publiczność i na nas niż piosenki po angielsku.

 

MP: Pamiętam, że doznałam olśnienia jak Magda przyniosła "Topielicę". Pomyślałam, że brzmi świetnie i ma większą siłę przekazu niż jakakolwiek inna piosenka, która powstała wcześniej.

 

A jak to było z syntezatorami?

MP: Na tamtym etapie zdecydowałyśmy, że będziemy grać we dwójkę, choć czasami dochodzili do nas nasi koledzy. Miałam straszną fazę na syntezatory.

 

MG: Do tego muzyka, której zaczęłyśmy słuchać podchodziła bardziej pod brzmienia syntezatorowe, popowe, neo soulowe, syntezatorowego r'n'b.

 

Na wasz drugi album macie przygotowanych dziesięć piosenek, zgadza się?

MP: Tak, mamy dziesięć utworów. Mniej niż na pierwszym albumie, ale piosenki na "Peorii" były bardzo krótkie. To była forma, która podobała się nam wtedy. Na nowej płycie są piosenki dość długie. Mają po pięć-sześć minut. Jest więcej momentów transowych czy ambientowych, ale mamy też krótsze formy.

Bardzo podoba mi się "Plan działania".

MP: Magda zrobiła dobrą robotę, pisząc tekst do tej piosenki. Jest trochę śmieszny, trochę straszny, a nawet groteskowy. Wydaje mi się, że dobrze oddaje ducha czasu.

 

MG: Dobrze oddaje mój ówczesny stan. Mówię tu o mrocznym poczuciu zbliżającej się apokalipsy i zastanawiania się nad rzeczami, które nastąpią w przyszłości, zamiast zajęcia się sprawami obecnymi. Znajdujemy się w takiej samej sytuacji, jak pewnie wielu millenialsów. Życie nie jest proste - ceny wynajmu mieszkań, kwestia wynagrodzeń... To jest jeden problem, a z drugiej strony globalne ocieplenie i to, co może przynieść. Jesteśmy między młotem a kowadłem. "Plan działania" to mroczny utwór jak na tak popową formę i wesołą melodię.

 

MP: "Plan działania" jest najbliżej czegoś, co można nazwać protest songiem. Jest najbardziej zaangażowany w sprawy aktualne, światowe. Pozostałe piosenki są bardziej osobiste i dotyczą naszych wewnętrznych problemów i przeczuć. Ale wszystko się wiąże z poczuciem braku wpływu na własne życie. Stąd też bierze się tytuł tej płyty - "Dwunasty dom".

 

Co oznacza to określenie?

MG: Dwunasty dom w astrologii zajmuje się obszarem zakończeń, odosobnienia, izolacji, bycia w takiej bańce. Mamy nawet piosenkę pod tytułem "Bańka", która dotyczy uciekania w sferę snu i marzeń. Mamy piosenki o kończącej się miłości, katastrofie klimatycznej, lękach, prokrastynacji.

 

MP: Z nową płytą odrobinę zahaczamy o gotycki klimacik. O ile można być jednocześnie gotyckim i jazzowym. Gdzieś pomiędzy jest szara strefa, w której próbujemy się odnaleźć. Jest to dla mnie o tyle urocze, że stanowi poniekąd powrót do lat nastoletnich. Czasów kiedy ubierałam się na czarno, słuchałam gotyku i nowej fali.

 

Kiedy ukaże się płyta?

MP: Jesienią. Chcemy wyrobić się przed końcem tego roku.

Małgorzata Penkalla i Magda Gajdzica, członkinie zespołu Enchanted Hunters.

Teraz obie mieszkacie w Warszawie?

MP: Zaczynałyśmy razem w Trójmieście, ale nie mogłam znaleźć satysfakcjonującej pracy, więc wyjechałam do Warszawy.

 

MG: To było miesiąc po zagraniu pierwszego koncertu Enchanted Hunters w Gdańsku. Od początku naszego działania Gosia była w Warszawie, a ja w Gdańsku. Działałyśmy na odległość. Po jakichś trzech latach skończyłam studia i także zdecydowałam się przeprowadzić do Warszawy.

 

Co robicie na co dzień i jak zaczęła się wasza przygoda z muzyką?

MP: Tak chyba jest, że jeśli chce się robić to, co się kocha i nie odczuwać nacisku z żadnej strony, to trzeba znaleźć sobie inne źródło dochodów. Na co dzień jestem anglistką w dwóch szkołach. Swoją przygodę z muzyką zaczęłam dość wcześnie - poszłam do szkoły muzycznej kiedy miałam dziesięć lat. Wytrwałam w niej jedenaście lat. Zaczęłam pisać własne piosenki, w międzyczasie pojawiły się jakieś zespoły. Drobnymi kroczkami dotarłam do tego, żeby robić solowe rzeczy i to były pierwsze utwory Enchanted Hunters. Z Magdą spotkałyśmy się przez naszych byłych chłopaków.

 

MG: Ja także jestem nauczycielką i uczę muzyki w szkole podstawowej oraz śpiewu. Od ósmego roku życia gram na flecie poprzecznym i całe dzieciństwo spędziłam śpiewając w domu kultury. Cały czas podążałam tą ścieżką.

 

Jak to jest z tymi chłopakami, którzy grają z wami - dajecie im nuty i uczycie, jak mają grać?

MG: Dokładnie. Teraz gramy we dwie, ale nie wykluczamy, że ktoś dojdzie na zasadzie sidemana.

 

Znajdujecie w muzyce wytchnienie?

MG: To jest odskocznia. Tego jest nam za mało czasami. Muzyka jest dla nas wybawieniem od szarego życia. Kiedy śpiewamy we dwie na próbach, odpoczywam.

 

MP: Magda powiedziała kiedyś, że w muzyce chodzi o przyjemność. Tak się jakoś złożyło, że podobnie odczuwamy pewne rzeczy. Jak trafi się na jakiś interwał w utworze, to czujemy coś w rodzaju fizycznej przyjemności, mamy ciarki na rękach. Jest to bardzo zmysłowe przeżycie i bardzo relaksujące.

 

MG: Jedynie nagrywanie jest męczące, użeranie się z programami do produkcji muzyki, to jest dla mnie bardzo wyczerpujące. Granie i pisanie muzyki to frajda!

 

Odbieracie to podobnie jako słuchaczki muzyki?

MP: U mnie to się ostatnio zmieniło. Kiedyś nie byłam przywiązana do performance'u jako takiego, najbardziej lubiłam słuchać muzyki z płyt i doceniać kunszt songwriterski. Ostatnio zaczęłam jednak doceniać takie rzeczy jak ruch sceniczny, oprawa wizualna. Dotarło do nas, że jak słuchacz jest na koncercie, to chce coś przeżyć, jakąś podróż. Samym siedzeniem i graniem na instrumencie tego nie zrobimy. Trzeba opowiedzieć jakąś historię. Ale chcemy to robić po swojemu i raczej opieramy się na intuicji. Myślę, że przed nami jest jeszcze długa droga. U nas póki co jest więcej treści niż formy, ale chcemy nad tą formą popracować.

W waszej muzyce jest wiele smaczków i rozbudowanych partii. Celujecie w prostotę czy maksymalizm?

MP: Muzycznie raczej maksymalizm niż minimalizm. Lubimy, jak się dużo w muzyce dzieje i jest wielogłosowość. Nie tylko w takim klasycznym rozumieniu. Wiele rzeczy pojawia się na raz i trzeba wielokrotnie przesłuchać utwór, żeby wszystko usłyszeć. Lubimy słuchać takiej muzyki i taką muzykę tworzyć.

 

MG: Jeśli chodzi o koncerty, to jesteśmy skupione na graniu. Zazwyczaj jesteśmy we dwie i to jest minimalistyczne, ale przywiązujemy większą uwagę do strojów, oświetlenia oraz atmosfery.

 

Obracacie się bardziej w klimatach undergroundowej muzyki?

MP: Wydaje mi się, że w pewnym momencie wytworzyłyśmy własne środowisko. Ludzie, z którymi gramy i spotykamy się współtworzą Polonię Disco i to jest dawna Sorja Morja, część członków zespołu Wilga. Jest to taka grupa przyjaciół i muzyków na raz. Po drodze jest nam też z Rycerzykami czy Ala|Zastary, Wczasami, Królem. Mówi się, że to jest nowa polska piosenka.

 

Czym jest Polonia Disco?

MG: Szymon Lechowicz [Sorja Morja] był pomysłodawcą tego przedsięwzięcia. A pomysł wziął się stąd, że Magda zaczęła organizować warsztaty songwritersko-wokalne. Warsztaty polegały na tym, że oprócz nauki śpiewu i podstaw emisji głosu trzeba było zrobić utwór od podstaw. Wymyślić melodię, tekst, zrobić aranżację w komputerze i nagrać to. Zostało to trochę przekształcone przez Szymona, który połączył swoją fascynację disco polo z formą warsztatową. Spotykamy się co miesiąc i tworzymy piosenki. Losujemy zespoły trój-cztero osobowe, a potem losujemy klimaciki - są to drogowskazy, dzięki którym łatwiej napisać piosenkę, jakaś emocja, miejsce lub postać.

 

MG: Pracujemy na abletonie, bo tak jest najszybciej. W sumie nie wychodzi nam nigdy disco polo. Zazwyczaj nie udaje się to, mimo że się bardzo staramy. Chodzi bardziej o inspirowanie się tym gatunkiem. We wczesnych latach 90. zespoły próbowały grać jak Modern Talking, ale miały tylko keyboardy i często nie miały dobrego sprzętu do nagrywania wokali. Było w tym dużo pogłosu, wszystko robione było trochę na wariata i to nam się akurat udaje oddać.

MP: Wiadomo z czym się kojarzy disco polo i nie są to miłe skojarzenia, ale interesujący jest pierwszy okres wykluwania się tego gatunku, kiedy był mocno inspirowany Italo Disco. Powstało wtedy wiele ciekawych zespołów, bardzo efemerycznych. Jest to ocean piosenek, w którym można grzebać i czasem udaje się znaleźć prawdziwe perły. My zafascynowani tym, że jest to kawałek naszego kulturowego dziedzictwa, zaczęliśmy robić warsztaty i pisać piosenki w duchu disco polo. Szybko okazało się, że zamiast disco polo wychodzą nam bardzo dziwne, robione ad hoc utwory, na różne tematy. Mamy SoundClouda, na którym można posłuchać tych piosenek.

 

MG: Enchanted Hunters te warsztaty dały bardzo dużo. Po pierwsze, uczymy się metodą prób i błędów pracy w programach muzycznych. Zanim zaczęłyśmy warsztaty, Gosia wszystko robiła na syntezatorze. Po drugie, rozkręciłyśmy się z pisaniem tekstów, bo okazało się, że można robić wszystko na spontanie, później lekko poprawić i powstaje fajny tekst. Nie trzeba się napinać.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce