Barbara Skrodzka: Widziałam was po raz pierwszy kilka miesięcy temu na Eurosonic. W klubie było tak dużo ludzi, że nie widziałam nawet sceny. Teraz gracie na wielu europejskich festiwalach - Rock For People, Rock Werchter, Lowlands, Reeperbahn. Występ w Holandii chyba pomógł?
Henry Camamile: Wydaje mi się, że tak. Dzięki tamtemu występowi zostaliśmy zaproszeni na większą liczbę europejskich festiwali. Koncert w Holandii był jednym z naszych pierwszych zaplanowanych o sensownej godzinie, jaki zagraliśmy poza Wielką Brytanią. Kiedyś graliśmy w Barcelonie o trzeciej w nocy, ale wtedy nikt nie był już w stanie przyswajać muzyki. Droga do Groningen i cała podróż była całkiem zabawna. Wyjechaliśmy z Londynu samochodem, zagraliśmy koncert, przespaliśmy się trzy godziny i wróciliśmy z powrotem do Anglii. Byliśmy zakwaterowani na łodzi, ale ogrzewanie się zepsuło i wiele zespołów przeniesiono do innych hoteli. My założyliśmy na siebie wszystkie ubrania, jakie mieliśmy i spaliśmy na łódce. Nie mieliśmy za bardzo czasu, żeby zobaczyć inne zespoły. Widzieliśmy tylko Boy Azooga, bo grali w tym samym klubie.
W sieci jest dostępnych sporo waszych kawałków. Zamierzacie wydać album?
Zamierzamy wypuszczać kolejne utwory. Wydamy album wtedy, kiedy będziemy czuli, że to jest dobry moment. Nie wiem, czy to nastąpi w tym roku. Bardzo podoba się nam wydawanie singli, mamy dobry odzew, dlatego będziemy sporo publikować w tym roku.
Nie byłoby prościej po prostu wydać album i dać ludziom posłuchać Sea Girls w całości?
Może byłoby prościej, ale kiedy masz zrobiony jakiś utwór, to chcesz udostępnić go od razu. Później opublikowany materiał prawdopodobnie znajdzie się na krążku. Nikt nam nie dyktuje, co mamy robić i do niczego nas nie zmusza. Możemy po prostu udostępniać nowe piosenki, a ludzie mogą ich słuchać. To jest bardzo ekscytujące dla nas. Każdy na świecie może tego posłuchać.
Pracujecie teraz nad nową muzyką?
Tak, zawsze pracujemy nad czymś nowym. Podczas najbliższych tygodni będziemy dużo nagrywać, latem zagramy na europejskich festiwalach, a później wrócimy do studia i będziemy kontynuować nagrywanie. Codziennie spędzam nad muzyką około ośmiu godzin. Na pewno poświęcamy jej znacznie więcej czasu niż robiliśmy to wcześniej.
Macie też "normalne" prace czy skupiacie się wyłącznie na muzyce?
Większość z nas porzuciła swoje prace [śmiech]. Andrew jeszcze pracuje. Wydaję mi się, że teraz łatwiej jest nam połączyć muzykę i normalne życie. Piszemy o życiu i sprawach codziennych, ale wiem, że to nieuchronnie zmieni się wraz ze zmianą naszej sytuacji życiowej. Jesteśmy coraz bardziej ambitni w tym, jak łączymy utwory i eksperymentujemy. Wcześniej spotykaliśmy się dwa-trzy razy w tygodniu, teraz widujemy się przynajmniej pięć dni w tygodniu i spędzamy ten czas, pracując nad muzyką.
Bazujesz głównie na własnych doświadczeniach, kiedy piszesz utwory?
Czasami bazuję na własnych doświadczeniach lub wyobrażonych, moje emocje są wówczas bardzo szczere. Pokazuję to, co czuję w środku. Czasami też gram pewną rolę - w pewnym sensie stwarzam postać i to, co komunikuje. Staramy się uchwycić doświadczenia człowieka, ale nie zmuszam siebie do cierpienia dla stworzenia albumu, przy którym ludzie będą płakać [śmiech].
Ale jest też piosenka "All I Want to Hear You Say".
Tak, to utwór o byciu załamanym po zawodzie sercowym [śmiech]. Wtedy miałem złamane serce, ale nie chciałbym pisać każdej piosenki podobnej do tej. W tym utworze pragnąłem pokazać swoje uczucia takimi, jakie są. Starałem się spojrzeć na nie w bardzo prosty sposób.
Ciężko jest być muzykiem?
Ważne jest, żeby nie myśleć o tych trudnościach. Nigdy nie myśleliśmy, że coś będzie naprawdę ciężko zrobić. Po prostu staramy się pisać najlepszą muzykę, jaką tylko możemy i mamy nadzieję, że sama się obroni. Dobrze, że jest tyle nowych zespołów grających rocka, grających muzykę naprawdę dobrej jakości. Super jest być częścią tego.
Twoja mama działa jako DJ, myślałeś kiedyś o tym, żeby też się tym zająć?
Tym, co kocham jest granie w zespole i robienie muzyki. Nie chcę robić niczego innego. DJ-owanie byłoby super i myślę, że mielibyśmy sporo fanów, gdybyśmy przygotowali DJ set... Właściwie to o tym myślałem, ale nie mam żadnego doświadczenia w byciu DJ-em, poza tym, że umiem robić dobre playlisty [śmiech].
Jest jakiś kawałek, który chciałbyś zagrać na imprezie?
Znasz "Flutes" Hot Chip? Jest świetny! Chciałbym zagrać też The Prodigy, a do tego jakieś klasyki indie rocka.
Najlepszy koncert jaki widziałeś?
Dwa lata temu widziałem Arcade Fire w Manchesterze. To było niesamowite! Ogrom energii. Miałem wielkiego kaca i to było to, czego potrzebowałem. Arctic Monkeys też byli niesamowici. Temu koncertowi towarzyszyła wspaniała energia, można było odnieść wrażenie, że dopiero co wydali pierwszy album. Publiczność była tak zaangażowana, że nie mogłem w to uwierzyć. Wtedy zdałem sobie sprawę jak bardzo kocha się zespoły, kiedy widzi się je na żywo. Jakiś czas temu chciałem iść też na The 1975. Nawet miałem bilet, ale coś mi wypadło i nie poszedłem.
W wakacje ludzie jeżdżą na festiwale, żeby się pobawić. Wy natomiast jedziecie, żeby pracować.
Tak, ale to świetnie! To jak sen, o którym zawsze marzyłem. Bycie na backstage'u i nerwy przed tym jak wychodzisz... Staram się być tak bardzo nerwowy, jak to tylko możliwe. To niesamowite, kocham to uczucie.
Miałeś kiedyś atak paniki?
Nie, jestem dość dobry w trzymaniu emocji pod kontrolą. Nie wiem, czy to nerwy czy podekscytowanie. Lubię ten moment. Przeżywanie częściej niż raz jest bardzo przyjemne. Kiedy grasz przed ludźmi na festiwalu, panuje tam zupełnie inna atmosfera. Wszyscy bawią się świetnie, bo po to tam są. Nikt nie idzie do pracy następnego dnia.
Nie byliście jeszcze u nas. Jakie są twoje pierwsze skojarzenia na temat Polski?
Chcę tam pojechać! Wy chyba jecie tam sporo mięsa, nie? Słyszałem też, że macie lepszą wódkę, bo wódka w Wielkiej Brytanii jest gówniana.
fot. główna Phil Smithies