Wstrzelenie się w kategorię "tak zły, że aż dobry" wymaga nie lada instynktu, czego Steve'owi Minerowi na początku jego reżyserskiej działalności nie dało się odmówić. To on po raz pierwszy przedstawił na ekranie Jasona Voorheesa ("Piątek Trzynastego II") i to on ubrał go w dzisiaj już kultową maskę hokejowego bramkarza ("Piątek Trzynastego III"). Później był jeszcze uwielbiany przez fanów horroru "Dom", ale w latach 90. Miner najwyraźniej zapragnął drastycznej zmiany, coraz częściej angażował się w prace przy serialach (chociażby przy "Jeziorze marzeń"), a na kolejne scenariusze filmów pełnometrażowych wybierał między innymi "Wiecznie młodego" (romans science-fiction z Melem Gibsonem), "Tatę i małolatę" (rodzinną komedię z Gérardem Depardieu) czy "Zgrywusa" (przedostatnia rola Ricka Moranisa). "Czarnoksiężnika" można uznać za przedsięwzięcie dokumentujące zmianę zainteresowań reżysera, to niby jeszcze horror, ale już bardzo nietypowy, przesiąknięty fantastyką i chociaż w kinach zysku nie przyniósł, w wypożyczalniach cieszył się dużą popularnością.
To właśnie dziwność tej historii skłoniła Juliana Sandsa do wcielenia się w tytułowego bohatera. W 1989 roku slashery wciąż były bardzo popularne, a aparycja brytyjskiego aktora zachęcała producentów i reżyserów do proponowania mu ról w niezbyt wyszukanych reprezentantach gatunku. Większość takich propozycji Sands bez skrupułów odrzucał i "Czarnoksiężnikiem" również nie był zainteresowany. Scenariusz przeleżał na jego biurku kilka miesięcy, zanim wreszcie sięgnął po niego... i natychmiast poczuł, że chce wziąć w tym udział. Całe szczęście, bo jego znakomita kreacja pozwala zapomnieć o tym, że właściwie mamy tu do czynienia z nieco odmienioną wersją "Terminatora", również z dwoma zaciekłymi wrogami przenoszącymi się w czasie i wplątaną w to niewinną kobietą.
Scenariusz choć mało oryginalny, potrafi zaskoczyć i zabawiać dialogami. Dla Davida Twohy'a była to dopiero druga historia, jaką zdołał sprzedać Hollywood (wcześniej było "Critters 2"), ale niedługo później napisał "Ściganego" i stworzył (także jako reżyser) świat Richarda B. Riddicka. Okazuje się także, że Twohy już w 1989 roku zabrał głos w dzisiaj bardzo aktualnej debacie. Kiedy policjant indaguje główną bohaterkę i stawia zarzut pod adresem jej zmarłego kolegi: Pani współlokator był homoseksualistą, ta z oburzeniem odpowiada: Ale nie pedofilem, a to różnica! Tyle lat, a ten temat wciąż jest aktualny i wciąż trzeba tłumaczyć oczywistości...
Pierwsze pół godziny może sugerować, że mamy do czynienia z filmem zdatnym do oglądania z dzieckiem w wieku - powiedzmy - dwunastu lat. Owszem, jest ucięty palec, jedno czy dwa przekleństwa, ale z grubsza niewiele ponad to, co można było zobaczyć we "Władcy zwierząt", "Labiryncie" i innych produkcjach fantasy z tamtego okresu... I nagle okazuje się, że tłuszcz ścięty z nieochrzczonego chłopca wywołać może moc latania... więc sympatyczny chłopiec zostaje porwany z placu zabaw i pożarty. Sceny mordu czy kanibalizmu nie ma, a jednak jest to dość szokująca zmiana tonu i z nią wiąże się najmroczniejsza, pozaekranowa historia związana z "Czarnoksiężnikiem".
W 1995 roku czternastoletni Sandy Charles zamordował siedmioletniego chłopca, pociął jego ciało, fragmenty usmażył i zjadł, bo wierzył, że będzie mógł dzięki temu latać. Oglądał "Czarnoksiężnika" dziesięć razy i był nim obsesyjnie zafascynowany; psychiatrów przekonywał, że w jego pokoju mieszka duch, który kazał mu to zrobić, a ofiary nie postrzegał jako człowieka, lecz jako przedmiot potrzebny do wypełnienia misji. Charles trafił do zamkniętego zakładu, ale na tym jego przerażająca historia nie kończy się. W 1998 roku zbiegł i włóczył się po okolicy przez ponad piętnaście godzin, w 2000 roku dotkliwie pobił jedną z pielęgniarek i do dzisiaj pozostaje zamknięty w Regional Psychiatric Center w Kanadzie, uchodzi za wyjątkowo niebezpiecznego pacjenta.
Takie wydarzenia to pożywka dla przeciwników horroru, argument rzekomo przemawiający za tym, jakoby brutalność na ekranie przenosiła się na brutalność w świecie rzeczywistym, ale Sandy Charles od zawsze borykał się z problemami natury psychicznej, pech chciał, że akurat film Minera zainspirował go do działania. Tysiące innych widzów na całym globie znalazło tutaj po prostu znakomitą rozrywkę. Szkoda tylko, że Steve Miner już nigdy później nie potrafił tak sprawnie balansować pomiędzy strachem a humorem, realnym nastrojem grozy a niedorzecznym kiczem. To jego ostatnie, wybitne w swojej kategorii dzieło.
Czarnoksiężnik
Tytuł oryginalny: Warlock
USA, 1989
New World Pictures
Reżyseria: Steve Miner
Obsada: Julian Sands, Lori Singer, Richard E. Grant