Czy Puma Blue chciałby zostać superbohaterem? Czy to ma cokolwiek wspólnego z jazzem, a może jednak więcej z Red Hot Chili Peppers? Jak "BoJack Horseman" pomógł otrząsnąć się po zakończeniu kilkuletniego związku i czy będzie na Soundrive Festival nowa muzyka? Między innymi na te pytania odpowiada Jacob Allen.
Jarosław Kowal: Właśnie się dowiedziałem, że jesteś w Atalncie - nagrywasz coś nowego?
Jacob Allen: Tak, nagrywam i przy okazji odwiedzam moją dziewczynę, która tutaj mieszka. Pracuję nad materiałami dla dwóch różnych projektów.
Atlanta stereotypowo kojarzy się dzisiaj z hip-hopem, ale to chyba nie będą hip-hopowe projekty?
Nie da się tutaj uciec od trapu, jest wszędzie, ale nie nagrywam trapowego albumu... a może nagrywam? [śmiech] Nie, nie nagrywam
Niedawno widziałem "Avengers: Koniec gry" i miałem w trakcie seansu taką myśl, że Puma Blue pasowałoby idealnie na pseudonim któregoś z superbohaterów.
Dziękuję, taki był powód, dla którego wybrałem to imię [śmiech]. Inspirowali mnie delta bluesowi muzycy, którzy mieli imiona przypominające superbohaterów - Muddy Waters, Howlin' Wolf albo Leadbelly. Pomyślałem, że mógłby stworzyć własną wersję tego.
A czy Puma Blue różni się od Jacoba Allen? Czy zrobiłby coś, czego Jacob nigdy by nie zrobił?
To dobre pytanie [śmiech]. Ciężko powiedzieć, na pewno kiedy zaczynałem ten projekt, chciałem w pewien sposób odciąć się, rozdzielić mnie od Puma Blue. Z czasem stało się to jednak mniej graniem jakiejś postaci, a bardziej szczerym odbiciem tego, kim jestem. Różnica jest prawdopodobnie taka, że niektóre rodzaje muzyki mógłbym komponować jako Jacob Allen, ale nie wydałbym ich jako Puma Blue, tylko pod inną nazwą.
Wiele osób twierdzi, że Puma Blue gra muzykę jazzową i rozumiem skąd się to bierze - sekcja rytmiczna ma specyficzne, jazzujące brzmienie, a do tego saksofon, który często kojarzy się wyłącznie z tym gatunkiem - ale szczerze mówiąc, zupełnie nie czuję w tym jazzu.
Ja też nie postrzegam tego jako jazz. Wychowywałem się, słuchając jazzu, a później odkrywałem coraz bardziej progresywny jazz na własną rękę, kiedy miałem jakieś osiemnaście-dziewiętnaście lat. Na pewno zmieniło to sposób, w jaki słucham kompozycji i jak aranżuję swoje utwory, choć tak naprawdę zacząłem pisać muzykę z jazzowymi akordami jeszcze zanim zacząłem słuchać jazzu. Po prostu zawsze lubiłem sposób, w jaki ludzie pokroju Jeffa Buckley'a, D'Angelo albo Radiohead zmieniają przeznaczenie jazzowych akordów na swój własny sposób. Wtedy była to w jakimś stopniu inspiracja, dzisiaj Wayne Shorter albo John Coltrane są dla mnie jeszcze ważniejsi.
Wspominasz o klasykach, ale dzisiaj młoda brytyjska scena jazzowa jest wyjątkowo aktywna, powiedziałbym nawet, że nigdy wcześniej nie była w równie dobrej formie.
To prawda, ale z mojej perspektywy wygląda to trochę inaczej, bo znam to wszystko od podszewki i nie postrzegałem tego jako "scenę", dopóki dziennikarze nie zaczęli używać tego określenia. Nawet pięć-sześć lat temu to wszystko już się działo i byliśmy tego częścią, dorastaliśmy we wspólnym gronie, inspirowaliśmy siebie nawzajem, ale ostatecznie zawsze byłem gdzieś na uboczu. Dobrze, że to wszystko się rozwija, a muzycy, którzy grywali w tych maleńkich klubach na pięćdziesiąt osób dzisiaj odnoszą coraz większe sukcesy.
A nie wydaje ci się, że gatunki muzyczne powoli wymierają? Nie nazwałbym twojej muzyki jazzem, ale z drugiej strony nie mam pojęcia, jak ją nazwać i takich wolnych od schematów artystów jest coraz więcej, a w dodatku wśród słuchaczy rzadko zdarzają się dzisiaj osoby zainteresowane na przykład tylko metalem, albo tylko hip-hopem.
Obecnie bardzo dużo muzyki dostępnej jest na platformach typu Spotify czy Soundcloud. Każdy może bez wysiłku i bez wielkiego wkładu finansowego publikować, więc konsumujemy znacznie więcej muzyki, niż w czasach, kiedy było się przywiązanym do ulubionego sklepu z płytami i kilku ulubionych regałów. Tak było ze mną, kiedy byłem młodszy - cały czas chodziłem do HMV, ale sprawdzałem tylko działy z rockiem i z hip-hopem. Niczego więcej nie kupowałem, ale dzisiaj mogę zlustrować internet i natychmiast odnajduję znacznie więcej ciekawych brzmień. Łatwiej jest wpaść w tę magiczną norę, jak w "Alicji w Krainie Czarów", i odkrywać wiele nowych rzeczy, o których istnieniu wcześniej nawet by się nie pomyślało. Odpowiadając jednak na pytanie, ludzie wciąż uwielbiają szufladkować, a kiedy nie mogą czegoś zmieścić w jednej szufladce, zaczynają to porównywać do muzyki innych twórców. Czasami może to wyglądać na lenistwo, ale domyślam się, że dziennikarze chcą w ten sposób pomóc swoim czytelnikom zrozumieć, z czym mniej więcej mają do czynienia. Być może lepiej byłoby opisywać muzykę w inny sposób, na przykład opowiadać, jakie wywołała odczucia.
Dla mnie najbardziej "jazzową" częścią twojej muzyki są improwizacje podczas koncertów. Od początku zakładałeś, że tak będą wyglądać wasze występy?
Głównym celem tego projektu w wydaniu koncertowym było granie w gronie przyjaciół, z którymi zawsze lubiłem występować i mógłbym patrzeć na nich godzinami, nawet jeżeli nie grają mojej muzyki. Zawsze, od pierwszego wspólnego koncertu, namawiałem, żeby dodawać jak najwięcej improwizacji. Chciałem, żebyśmy mogli w otwarty sposób komunikować się na scenie i na pewno w dużym stopniu jest to zasługa jazzu. Część osób w zespole ma zresztą jazzowe zaplecze, ale szczerze mówiąc, bardzo duży wpływ miało na nas Red Hot Chili Peppers [śmiech]. Zawsze inspirowało mnie to, jak Flea, John i Chad oddawali się jammowaniu przed albo po utworach w trakcie koncertów. Zwłaszcza John nigdy nie trzymał się swoich partii i zawsze to lubiłem. Podobnie jak w ich przypadku, my także chcemy, żeby każdy występ był inny, żeby był świeżym doświadczeniem.
A kiedy powstaje nowa muzyka, to także jest efekt wspólnej improwizacji czy komponujesz w pojedynkę?
Trochę i jedno, i drugie. Powiedziałbym, że dziewięćdziesiąt procent muzyki napisałem sam, ale często później improwizujemy z tym i część utworów zmieniamy. Czasami w trakcie nagrania ktoś się odrobinę pomyli albo coś spontanicznie zmieni i zostawiamy to w wersji ostatecznej, a później próbujemy do tego wracać w wersjach koncertowych.
Kiedyś wspominałeś, że edukacja muzyczna pomogła ci odnaleźć własne brzmienie, co dla studentów w Polsce może być zaskakujące, ponieważ nasze szkoły wciąż są bardzo konserwatywne. Co było najważniejszą rzeczy, jaką się nauczyłeś w szkole?
Ciężko powiedzieć... ale chyba najważniejszym, czego się nauczyłem było po prostu dążenie do zostania najlepszą wersją samego siebie. Nie porównywać się do innych artystów, nie próbować być kimś innym, po prostu szukać własnego głosu i brzmienia. Nawet jeżeli nie będę tak dobry, jak inni, ale będę najlepszym artystą, jakim potrafię być, to niczego więcej nie potrzebuję.
Edukacja muzyczna często sprawia, że ludzie stają się znacznie bardziej krytyczni w stosunku do własnej twórczości. W twoim przypadku jest podobnie? Zdarza się, że poprawiasz utwory w nieskończoność?
Tak, cały czas [śmiech]. Gdyby nie to, pewnie już dawno temu wydałbym album. Bez dwóch zdań jestem swoim największym krytykiem i na pewno część muzyki, którą kiedyś wydałem dzisiaj nie wydaje mi się wystarczająco dobra. Niektórym osobom nadal mogą się te utwory podobać, ale dla mnie nie są już wystarczająco dobre i trochę mi wstyd, że je wydałem. Z drugiej strony staram się nie pracować nad utworami zbyt długo, lepiej jest zachować świeże spojrzenie.
Z któregoś z już wydanych utworów jesteś szczególnie zadowolony?
Lubię "Only Trying 2 Tell U", bo to jeden z tych utworów, które napisałem bez większego trudu. Zajęło to mniej więcej godzinę, a całość nagrałem w moim pokoju i wydałem jeszcze tego samego dnia. Podoba mi się, że tekst jednocześnie mówi wszystko i nic, a napisanie piosenki w taki sposób nie jest łatwe. Nie wydaje mi się, żebym potrafił to zrobić celowo, to może przyjść tylko spontanicznie. Na poprzednim wydawnictwie ["Blood Loss"] najbardziej podobał mi się ostatni utwór, "Close". Bardzo lubię jego tekst i lubię słuchać swojego głosu w wysokich rejestrach z nałożonym efektem, nie przepadam za nim, kiedy jest "normalny" [śmiech].
Moim ulubionym utworem jest "As-Is", poniekąd z powodu teledysku, który przypomina animacje dla dorosłych pokroju "BoJack Horseman", "Rick i Morty" albo "Aggretsuko". Były dla ciebie inspiracją?
Tak, w stu procentach. Szczerze mówiąc, wtedy dopiero co zbierałem się po rozstaniu z kimś, z kim byłem od bardzo długiego czasu. Byłem bardzo zdołowany, a odreagowywałem, oglądając kreskówki w samotności. Szczególnie "BoJack Horseman" i "Samuraj Jack" były dla mnie inspiracją. Razem z Alice [Bloomfield], autorką teledysku, chcieliśmy uchwycić mroczną wersję "SpongeBoba Kanciastoportego" w stylu Adult Swim. Miało być ponure, ale jednocześnie utrzymane w tym podwodnym nastroju abstrakcyjnego świata. Dawno tego nie oglądałem, ale byłem bardzo zadowolony, kiedy wyszło. Fajnie, że tobie również spodobało się.
Na Soundrive Festival usłyszymy już nową muzykę?
Niedługo ukaże się trochę nowej muzyki, ale najprawdopodobniej nie pod nazwą Puma Blue. Muzykę dla Puma Blue będę jeszcze przez jakiś czas komponował. Na pewno natomiast zagram kilka nowych utworów na festiwalu, żeby sprawdzić, jak publiczność je przyjmie.
Puma Blue wystąpi na Soundrive Festival 16 sierpnia, więcej informacji TUTAJ.