Barbara Skrodzka: Znasz się z pozostałymi członkami Tripsitter od dzieciństwa, ale jak doszło do tego, że założyliście zespół?
Meindl Taxer: To prawda, znamy się od dzieciństwa i od zawsze najważniejsza była dla nas muzyka. Po jakimś czasie postanowiliśmy zacząć wspólnie jamować w sali prób. Jeden z nas grał na perkusji, a ja jako dziecko bardzo często grałem na gitarze. Poprosiliśmy jeszcze jednego kolegę, żeby dołączył do zespołu, zapytaliśmy go, czy chciałby grać na basie i zgodził się. Po prostu graliśmy dla siebie, ale pewnego razu dostaliśmy propozycję wystąpienia przed Deez Nuts. Zgodziliśmy się i postanowiliśmy, że odtąd spróbujemy być bardziej profesjonalnym zespołem. Pierwsze koncerty były bardzo słabe, ale graliśmy dalej. W 2014 roku zdecydowaliśmy, że chcemy zajmować się muzyką na poważnie.
Byliście w szkołach muzycznych?
Trzech z nas chodziło do szkoły muzycznej w bardzo młodym wieku, ale każdy uczył się grać na innym instrumencie. Kiedy miałem siedem lat, uczyłem się grać na akordeonie [śmeich]. Basista grał na trąbce, tylko perkusista od początku grał na swoim instrumencie. W szkole muzycznej nigdy nie uczyłem się grać na gitarze. Lekcje brałem z YouTube'a, ale wtedy nie był tak bardzo rozwinięty, jak teraz, więc większości nauczyłem się sam w pokoju, po prostu grając głośno na gitarze.
Już jako dzieciaki słuchaliście ciężkiej muzyki?
Wydaje mi się, że wszyscy w wieku czternastu-piętnastu lat zaczynaliśmy słuchać pop-punka, na przykład blink-182, ale to nie było wystarczająco ciężkie, więc z każdym rokiem słuchaliśmy coraz agresywniejszych zespołów. Była też mała scena hardcore'owa w miejscowości, gdzie się wychowywaliśmy i wydaje mi się, że miało to duży wpływ na to, jak brzmimy dzisiaj. Chodziliśmy tam na koncerty i polubiliśmy te krzyki, nawet jeśli ich nie rozumieliśmy. Okazało się, że nie jesteśmy zbyt dobrymi wokalistami, więc zaczęliśmy screamować.
Nadal słuchacie takiej muzyki?
Słuchamy ciężkiej muzyki, ale już nie tak dużo, jak wtedy, gdy mieliśmy osiemnaście-dziewiętnaście lat. Jeśli słucham ciężkiej muzyki, to jest to naprawdę ciężka muzyka, chaotyczna, hardcore'owa. Ale wydaje mi się, że teraz wszyscy słuchamy bardzo dużo cichej muzyki - shoegaze, Bon Iver. Myślę, że miało to bardzo duży wpływ na naszą obecną muzykę, nawet jeśli w pierwszej chwili nie możesz tego usłyszeć.
Mieszkacie wszyscy w Innsbrucku?
Trzech z nas mieszka w Innsbrucku - ja i basista [Hubi Halder] i jeszcze jeden znajomy mieszkamy razem. Gitarzysta [Christopher Jais] też mieszka w Innsbrucku, tylko perkusista [Alex Farnik] mieszka w Navis.
Dlaczego nie chcieliście przeprowadzić się do Wiednia, gdzie dzieje się dużo więcej, jeśli chodzi o austriacką scenę muzyczną?
Wydaje mi się, że w latach 90. i na początku XXI wieku najlepszą opcją byłoby wyjechanie do dużego miasta. Teraz, w dobie internetu, nie musisz się nigdzie przeprowadzać. Sieć daje możliwość do dzielenia się wszystkim z każdą osobą na całym świecie.
Kilka dni temu podzieliliście się kolejnym singlem, "Bury Me". Podobnie jak w przypadku "The Dreamer" i "Remains", przygotowaliście klip z animacją poklatkową - dlaczego zdecydowaliście się na tę technikę?
Zdecydowaliśmy się połączyć "The Dreamer", "Remains" oraz "Burry Me" i nagrać film, który zostanie opublikowany na jeden dzień przed wydaniem albumu. Jako film będzie to miało więcej sensu. Chcieliśmy, żeby to było trochę bardziej tajemnicze, ale jednocześnie chcieliśmy także, żeby słuchacze bardziej skupili się na muzyce.
O czym będzie to film?
Film ma wiele wspólnego z okładką albumu - potworami i małym chłopcem. To będzie inna historia niż na albumie, ale z tym samym znaczeniem. Nie chcę teraz za dużo opowiadać, ale bardzo ciężko nad tym pracowaliśmy i włożyliśmy w to dużo wysiłku. Całość stworzyliśmy sami.
W tych animacjach pojawiają się trzy symbole - Uroboros, księżyc i oko. O co chodzi z tym ostatnim?
"Burry Me" opowiada o dwojgu ludzi. To jedyna piosenka na albumie z tekstem dotyczącym wydarzeń, które nie przydarzyła się nam, ale innym ludziom. To krótka historia o ich problemach. Oko patrzy na nich i obserwuje. Wąż, księżyc i oko nabiorą więcej sensu, kiedy wyjdzie film. Wszystko wtedy ułoży się w jedną całość.
Głównym tematem albumu jest radzenie sobie z depresją. Teksty nie były pisane tylko przez ciebie, ale przez wszystkich członków zespołu.
To prawda, wszyscy pisaliśmy teksty. Najpierw pisaliśmy tekst, a później wycinaliśmy to, czego nie potrzebowaliśmy i zostawiliśmy tylko najistotniejsze fragmenty. Każdy z nas był zaangażowany w pisanie. Jeżeli chodzi o muzykę, jamowaliśmy w sali prób. Zanim zaczęliśmy pisać album, mieliśmy już cały koncept. Chcieliśmy stworzyć audiobooka, który opowiada historię od początku do końca.
Jak długo zajęło wam pisanie albumu? Widzieliśmy się na Nova Rock 2017 i wtedy graliście tylko utwory z EP-ki.
Zaczęliśmy pisać chwilę przed Nova Rock, wraz z końcem 2016 roku. Każda piosenka na albumie jest dla nas nowa.
Gdzie nagrywaliście?
Nagrywaliśmy w pewnego rodzaju studiu, które znajduje się pośród tyrolskiej natury. Nazwałbym je alternatywnym studiem. Mamy znajomego, który jest z Włoch i jest bardzo dobrym producentem, przyjechał do nas i nagrał z nami ten album. Wszystkie instrumenty nagrywaliśmy "na żywo", wszyscy grali w jednym pokoju z metronomem - tak, jak to robimy na próbach. EP-kę "Metamorphose" nagrywaliśmy podobnie jak większość zespołów - na początku perkusja, później bas, gitary i wokal. Teraz nagrywaliśmy wszystko razem, poza wokalem, który dodaliśmy później.
W maju zaczynacie trasę koncertową z Polar, czeka was długa podróż. Masz jakieś obawy?
Na szczęście jeszcze nigdy nie miałem problemu z głosem i nigdy go nie straciłem. Kiedyś graliśmy trasę koncertową z zespołem Canvas, przed koncertem z ich wokalistą zapaliliśmy papierosa i wypiliśmy piwo - żaden z nas nie miał problemu ze śpiewaniem. Nigdy nie miałem z tym problemu, nigdy nawet nie rozgrzewałem się - po prostu potrafię screamować. Ale tym razem będziemy w trasie przez trzy tygodnie, więc nie wiem, jak to będzie, może pojawią się jakieś problemy.
Czy kiedykolwiek graliście w Polsce?
Nigdy, dlatego bardzo na to czekamy. Wiem, że nasz manager - Jack Rogers, basista Canvas - kilka razy grał w Polsce i mówił, że Polska jest świetna. Nie dbamy o to, ile osób przyjdzie na koncert, chcemy po prostu grać naszą muzykę. Wiele ludzi prosiło nas, żeby przyjechać do Polski, więc zdecydowaliśmy się to zrobić.
Tripsitter wystąpi w Polsce dwukrotnie - 23 kwietnia w Krakowie i 24 kwietnia we Wrocławiu.