Barbara Skrodzka: Podobno poznaliście się w pracy, kiedy pracowaliście w agencji reklamowej.
Andrew Cariboni: Aaron i ja spotkaliśmy się w agencji zajmującej się nagrywaniem wideo i robiącej reklamy, później Aaron zaczął pracować nad produkcją dźwięku we własnym studiu, a ja także zacząłem swój biznes. Jeszcze w agencji zaczęliśmy robić wspólnie muzykę. Kilka lat później, dzięki wspólnemu koledze, spotkaliśmy Nolana.
W grudniu wydaliście singiel "Cubicle People", to chyba piosenka o ludziach, którzy pracują w wielkich korporacjach?
Aaron Gaistman: Tak, zgadza się. To utwór o uwięzieniu w codziennej pracy - szalonej i dziwnej, a jednocześnie to coś, co wynieśliśmy z własnych doświadczeń. To w pewnym sensie analiza codzienności przedstawiona w abstrakcyjny sposób.
AC: Aaron nazywał większość piosenek i zawsze ma trend do nadawania tytułów związanych z korporacyjnym stylem życia. Myślę, że mieliśmy pomysł na album o bardzo spersonalizowanej zawartości.
Będzie to album długogrający?
AG: Pracujemy nad czymś większym, przesłuchujemy utwory, a wczoraj w nocy mieliśmy sesję. Chcielibyśmy skończyć pracę przed europejską trasą koncertową.
AC: Nie mamy konkretnej daty wydania, ale naszym celem jest to, żeby przed nadejściem wiosny nagrać album. Mamy za dużo piosenek, żeby zmieścić je wszystkie, dlatego wydamy tylko te najbardziej znaczące, które dobrze ze sobą współgrają.
Wydajecie sami?
AC: Tak, wydajemy sami.
AG: Na szczęście mamy wszystko, czego potrzebujemy. Przykładem jest studio, w którym kiedyś produkowałem wiele innych muzycznych rzeczy, więc mamy cały potrzebny sprzęt i zaplecze personalne. To w znacznej mierze pomaga w zaplanowaniu reszty działań, to proces, nad którym mamy pełną kontrolę.
Nolan Bouvier: Tworzymy tutaj całkiem fajną wspólnotę.
Jak wygląda proces wyboru utworów na album?
AC: Jest kilka różnych procesów. Pierwszy to ten, gdzie któryś z nas wpada na pomysł, który jest tak wyraźny i jasny dla wszystkich, że piosenka zostaje skończona bardzo szybko. Drugi, gdy ktoś wpada na pomysł, który może pójść w kilku różnych kierunkach. Jest bardziej abstrakcyjny, ale zarazem jest tak dobry, że chcemy znaleźć drogę do tego, by to ukończyć. Te poszukiwania czasami zajmują dużo czasu, na przykład dwa lata... Gdy zaczynamy produkcję utworu, pomału zaczyna stawać się kompletny. Niektóre piosenki wynikają z jednego toku myślenia, inne brzmią jakby pochodziły z drugiego, ale tym, co je zespala jest ten sam czas powstawania. Te cechy determinują to, że poszczególne utwory do siebie pasują i uzupełniają się, ale są zróżnicowane i nie brzmią tak samo.
AG: Mamy wiele plików ze starymi rzeczami, do których zawsze wracamy i pracujemy nad nim. Czasami to wychodzi, czasami nie.
NB: Jak zmienia się brzmienie, zmieniają się też odczucia, jakby te piosenki pochodziły z innej ery, ale nadal do siebie pasują.
Jak wygląda scena muzyczna w Toronto?
AC: Jest tutaj dużo zespołów indie rockowych, trochę elektronicznych, ale stylistycznie więcej popowych i rockowych rzeczy niż elektronicznych. Zawsze, gdy gramy koncert z kimś, kto jest do nas podobny, to ten ktoś jest mile zaskoczony, ponieważ nasze brzmienie nie jest tutaj popularne.
AC: Kanadyjczycy lubią tańczyć. Zespoły bardzo często grają taneczną muzykę. Rzadsze są zespoły, które grają zarazem taneczną i eksperymentalną muzykę. Imprezowy klimat jest zarezerwowany raczej dla DJ-ów niż dla elektronicznych występów na żywo.
NB: Muzyka, której słuchamy na co dzień pochodzi z Europy, jest to coś, co uwielbiamy i dlatego brzmimy inaczej.
Jest coś, na co moglibyście narzekać w nowoczesnej muzyce?
AG: Zawsze jest coś, na co można narzekać, w każdym gatunku muzycznym. Staramy się być otwarci na rzeczy, których nie lubimy.
NB: Zawsze kiedy jedziemy na festiwal lub koncert do Europy, jest to ciekawe doświadczenie, bo jest tam więcej eksperymentalnej muzyki i zespołów, które bardzo cenimy. Jedynym, na co możemy narzekać jest to, że u nas nie mamy tak łatwego dostępu do tego rodzaju zespołów.
Graliście koncerty nawet w Japonii. Jest duża różnica między Kanadą a Japonią?
AC: Tak, całkiem duża. W Japonii ludzie przywiązują do muzyki więcej uwagi, skupiają się bardziej na detalach. Nadal piją piwo i dobrze się bawią, a w Kanadzie koncert traktowany jest bardziej jako wyjście na imprezę. Publiczność jest mniej skupiona na muzyce.
NB: Poziom profesjonalizmu ekipy technicznej i innych zespołów też jest fantastyczny.
Graliście już kiedyś w Europie?
AC: To będzie nasz pierwszy raz i nie możemy się doczekać! Kiedyś byłem w Niemczech i naprawdę mi się tam podobało. Wiele słyszałem też o Polsce, choć może nie muzycznie... Moi dziadkowie są Polakami. Jedyne wyobrażenie, jakie mam odnośnie miejsc koncertowych w Europie jest takie, że są to przestrzenie bardziej unikalne niż u nas.
Fried Douch wystąpią w Polsce na czterech koncertach - 23 marca w Krakowie, 24 marca we Wrocławiu, 26 marca w Warszawie i 27 marca w Gdańsku.