Sebastian Rerak: Nie mogę zacząć inaczej, niż pytaniem o samego Kosmicznego Ślimaka. Dosłownie wyobraziliście sobie takiego stwora czy chodziło po prostu o metaforę muzyki?
Barte Janik: Koncept pojawił się od stwierdzenia, że nasza muzyka ma być wolna i kosmiczna. Oczywiście skojarzyły mi się z tym kosmos i ślimak. Kamil [Ziółkowski, perkusista - przyp. red.] stwierdził, że fajnie by połączenie tych słów było nazwą zespołu i... siup! Cała reszta otoczki budowała się podczas pisania pierwszego albumu, "Lemanis". Ja od zawsze miałem zamysł, że przed samą muzyką musi być nazwa i założenie, więc nasz "szyld" pojawił się po kilku pierwszych próbach. Mnie osobiście podczas pisania utworów pomaga świadomość, gdzie mniej więcej mają one zmierzać.
Pomysł ewoluował zresztą na kolejnych płytach. Przyznałeś swego czasu, że zależy wam na wykreowaniu własnego uniwersum w tekstach i oprawie graficznej albumów. Ambitny projekt.
Tak, to prawda. Koło się trochę zatoczyło, co pokazuje ostatnia płyta - "Eye the Tide" i jej okładka. W tym momencie jest to pewien zakończony proces. Uniwersum pomogło nam odszukać naszą muzykę i najlepszą formę, jaką operowaliśmy. Przez pierwsze dwa albumy lirycznie wszystko było ubrane kosmosem, podobnie jak przy EP "Mountains & Reminiscence". Sama tematyka ukryta w tekstach jest oczywiście o wiele bardziej przyziemna. Trzeci album trochę nas uwolnił i zamknął "kosmiczną" trylogię. Nie czujemy się już związani z tą tematyką w żaden sposób.
Zdziwiłbym się, gdybyś nie miał już jakiegoś nowego konceptu w głowie. Możesz coś zdradzić? Gdzie tym razem się wybierzecie?
Gdzie - nie powiem, ale na pewno zaczniemy - jak George Lucas - nową trylogię [śmiech]. Pytanie czy będą to prequele czy kreowanie kolejnego uniwersum. Who knows...?
Sięgnijmy do korzeni. Wrocław jest kojarzony z wolnego i ciężkiego grania, ale raczej w jego mrocznej, negatywnej, około-sludge'owej formie. Dość wspomnieć takie nazwy jak 71tonman, O.D.R.A. czy Legalize Crime. Jesteście zresztą związani z dwoma ostatnimi z tych zespołów. Jak pojawił się pomysł na muzykę, jaką gra Spaceslug?
To dosyć ciekawe... albo i nie [śmiech]. Pomysł pojawił się nagle i przypadkiem. Grając w Legalize Crime, inspirowałem się głównie ciężkimi riffami. Od zawsze jednak miałem zajawkę na wszelkiego rodzaju brzmienia i efekty gitarowe. Niestety w Legalize Crime nie było jak wykorzystać potencjału sprzętowego, bo tam wystarczył podstawowy wzmacniacz i gitara (ze względu na obecne kilogramy sprzętu czasami tęsknię za tymi czasami). Postanowiłem zatem spróbować pograć sobie z kimkolwiek coś innego, bardziej delikatnego, gdzie będę mógł do woli eksplorować brzmienia gitarowe. Znałem Kamila ze względu na O.D.R.A.-ę i zapytałem, czy nie zechciałby pohałasować trochę bez zobowiązań - jak to wtedy określiliśmy - "klimaty tripowe". Zgodził się i na drugą próbę przyprowadził Janka z Palm Desert. Całość zajadła bardzo szybko i bardzo sprawnie, chociaż na początku miał być to tylko projekt na trzy utwory i lokalne wydanie dla znajomych. Potem mieliśmy wrócić do swoich zajęć. Stety albo niestety zażarło to tak dobrze, że po trzech-czterech miesiącach mieliśmy już gotowy pierwszy album. Jednoznacznie stwierdziliśmy, że trzeba go zarejestrować i wydać. No i mamy dziś kilka wydawnictw na koncie. Całość narodziła się więc trochę z przypadku, a trochę z potrzeby każdego z nas. Kamil i Janek [Rutka, basista - przyp. red.] mieli wtedy akurat wolny czas poza Palm Desert, a ja byłem głodny poszukiwań.
Na tamtym etapie ważną inspiracją był dla was chyba brytyjski Conan? Dzisiaj też potrafiłbyś wskazać jakieś szczególnie ważnych dla was wykonawców?
Tutaj zaczynają się schody, bo nikt z nas w kapeli nie słucha tej samej muzyki. Wtedy jeszcze dużo grzebałem w doomie i stonerze, więc ich naleciałości są słyszalne na "Lemanis". A z Conanem możesz tak czuć przez to, że wtedy bardzo często gościł u mnie "Estron" Slomatics. To dość zbliżona gatunkowo, mozolna, nudna i ciężka muzyka [śmiech]. Tak wtedy, jak i dziś nie mogę jednoznacznie powiedzieć co nas inspiruje. Mnie inspiruje Neurosis, Amenra i black metal, Kamila - cały grunge, a Janek wielbi wszelkich jazzowo-bluesowych maestrów basowych z Bootsy Collinsem na czele. Wszyscy spotykamy się na U2. Ciężko zatem określić inspiracje. Raczej są one przemycane przez każdego z nas, niż wykładane kawa na ławę: Robimy numer jak X. To, co nas inspiruje zostawiamy sobie jako tabu i nikt w to nie wnika i nie ocenia. Takie podejście działa do dziś i jest jedną z sił tego zespołu. Wypadkową tych mieszanek i jej ewolucję można usłyszeć na kolejnych albumach.
A masz jakąś hipotezę skąd ten sludge we Wrocławiu? Nie ma u was bagien ani - jak sądzę - nadmiaru twardych narkotyków.
Z tymi narkotykami to różnie [śmiech]. Ludzie tutaj mają głód na taką muzę. Nie jestem ekspertem tematu, ani też założycielem sceny sludge we Wro, więc nie odpowiem ci jednoznacznie. Może to przez obszczane bramy i potrzebę wyżycia się? Albo i nie.
Wróćmy do spraw bieżących. Jesteście świeżo po europejskiej trasie koncertowej. Jak grało się w Niemczech, Belgii i Francji?
Trasa zakończyła się w piątek. Były to dla nas bardzo pouczające dwa tygodnie. O dziwo, poszło bez większych problemów. Byliśmy bardzo dobrze zorganizowani i wszystko szło jak po maśle. Bardzo też pomogła nam obecność Radka Burego z Soulstone Gathering, który odpowiadał za nasz sklep i ogólną pomoc na trasie. Spisał się na medal. Jeżeli chodzi o kraje, to wszędzie było świetnie, masa zajawionych naszą muzyką ludzi i ciekawe osobistości. Jedyny słabszy punkt to Lille we Francji, gdzie organizator koncertu poległ na każdym etapie. Mimo tego i tak ludzie nas ugościli przepięknie. Ciekawe historie i przygody zostawię na backstage'u [śmiech]. Publicznie chciałbym tylko pozdrowić głowę Radka. Ma twardy łeb chłopaczyna!
Wracacie teraz do wspólnych koncertów "wielkiej czwórki", jak już została ochrzczona tetrada Spaceslug - Dopelord - Weedpecker - Major Kong. W tym zestawieniu jesteście jedynym zespołem spoza stolicy. Masz poczucie, że w porównaniu do grup warszawskich jest wam nieco trudniej funkcjonować?
Nie, w żadnym wypadku nie mamy kompleksu niebycia ze stolicy. Zespół może być i z Zapiździowa Górnego - broni się muzyka. Zresztą nikt w tym zestawie nie jest w sumie rdzennym warszawiakiem [śmiech]. Chociaż w Niemczech często lubią mówić, że jesteśmy z "Warszau". Na pewno dołączenie do grona tak zacnych zespołów to dla nas zaszczyt. Nasze pierwsze koncerty odbyły się u boku Dopelord i Weedpecker. Chłopaki od początku byli bardzo profesjonalni i życzliwi w podejściu do nas, co bardzo nam się spodobało. Uważam, że w tym momencie Warszawa i Wrocław mają najwięcej do pokazania, jeżeli chodzi o takie muzyczne klimaty. Wracając do nas, to od początku sami staraliśmy się przecierać szlaki, a ekipy z Warszawy były zawsze pomocne w udzielaniu rad i tak dalej. Na tym chyba polega całe to pojęcie "sceny", o której to tak wszyscy zawsze lubią mówić.
Utwór "Atmosphere" ze splitu z wyżej wymienionymi to ostateczne zamknięcie rozwijanego wcześniej konceptu czy rzecz zupełnie odrębna?
Odrębna. Napisaliśmy ten wałek już po pojawieniu się pomysłu na wydanie splitu. Mieliśmy trochę czasu w studiu podczas nagrywania coveru Pink Floyd i idealnie się wszystko złożyło w czasie. Numer został skończony tydzień przed wejściem do studia. Nie jest on na pewno żadną podpowiedzią w jaką stronę idziemy, bo to jeden z luźniejszych numerów, napisany pod potrzebą chwili i bez żadnych muzycznych zobowiązań. Gdzie nas poniesie następnym razem - sami do końca nie wiemy. "Eye the Tide" wypowiedziało wszystko, co miało wypowiedzieć w tamtej kwestii.
Do tej pory wydawaliście albumy praktycznie co roku. Czy wraz z zamknięciem owej trylogii, planujecie zrobić teraz sobie przerwę i "przegrupować siły" czy możemy jeszcze w tym roku oczekiwać nowego longa?
Na to pytanie praktycznie co roku odpowiadam: Nie wiem [śmiech]. Teraz pierwszy raz mieliśmy prawie rok przerwy w pisaniu materiału. Jesteśmy generalnie uzależnieni od przebywania w studiu, a głód jest teraz wielki jak nigdy. Przyznaję jednak, że coś się gotuje. Ale co, gdzie, jak, kiedy - na więcej informacji trzeba zaczekać.
Co uważasz za największe osiągnięcie Spaceslug?
Hmmm... Przez myśl przechodzi mi bardzo wiele momentów, ale podejmę jedną rzecz. To, że dalej gramy i dalej czerpiemy z tego mega-frajdę. Jesteśmy jak ten dobry, zły i brzydki. To dla mnie największe osiągnięcie. Każdy z nas zna wartość tego zespołu i ją szanuje. Razem osiągnęliśmy coś naprawdę dla nas niezwykłego - radochę z grania i tworzenia. Mamy przyjemność dalej w tym trwać i wciąż czerpać z tego nieograniczone pokłady frajdy.
A odnośnie planów na 2019 rok? Gdzie poza drugą turą trasy z "wielką czwórką" będzie was można jeszcze zobaczyć?
Gramy na świetnym Freak Valley Festival oraz na jeszcze kilku letnich imprezach. Teraz bardziej zaglądamy w stronę końcówki roku i tam szykujemy wyjazdy oraz plany z tym związane. W Polsce standardowo pewnie będzie nas jak na lekarstwo. Środek roku zostawiamy z kolei na pisanie scenariusza do nowej części "Gwiezdnych Wojen" [śmiech].