Jeżeli widzieliście dowolny teledysk któregoś z zespołów nurtu visual kei (a zwłaszcza tych związanych ze sceną miasta Nagoja), to już wiecie, jak mniej więcej wyglądają rysunki Kairiego Shimotsukiego (autora także "Brave10"). Jego męskie postacie nawet jeżeli noszą zarost, emanują androgeniczną delikatnością. Nie jest to zresztą zabieg przypadkowy czy podyktowany preferowaną przez artystę estetyką - ma odzwierciedlenie w fabule. Na początku trzeciego tomu jedna z postaci wyrokuje pod adresem tytułowego doktora: Zbyt wielkie piękne to ucieleśnienie zła, ale jeszcze lepsze wyobrażenie o skali owego piękna daje osąd jednego z wrogów Mephistophelesa, który po zranieniu go rzuca raczej z zachwytem niż z pogardą: Nawet krwią z ran kusisz ludzi.
Mrok i subtelna erotyka to dwa najbardziej charakterystyczne elementy tej krótkiej, mieszczącej się w trzech tomach historii. Czasami są to zaledwie dwuznaczne relacje pomiędzy doktorem a jego podopiecznym - Soyogim; kiedy indziej wyeksponowanie męskich i żeńskich ciał, ale zawsze w dobrym guście, do czego przysłużyło się przede wszystkim mistrzowskie, bardzo nietypowe cieniowanie. Shimotsuki wypełnia wiele przestrzeni, które zgodnie z normą powinny być jedynie przyciemnione, drobnymi wzorami przemieniającymi te fragmenty w arcydzieła minimalizmu. W moim odczuciu to właśnie jego praca sprawia, że "Doctor Mephistopheles" to pozycja wyjątkowa - po prostu trudno oderwać od niej wzrok.
Treść oczywiście też jest i do pewnego stopnia przypomina pomieszanie legend i mitów w stylu netflixowego "Bright", ale tutaj spotykamy między innymi wampiry, banshee, magów, ożywione lalki, chłopaka rodzącego czarną dziurę… To szalony świat, w którym jakimś cudem przeróżne elementy kulturowe z całego globu mieszają się bez tarć. Dla człowieka Zachodu najbardziej zaskakujące może być z kolei wykorzystanie symboliki chrześcijańskiej. Warto jednak pamiętać, że nie tylko shinto czy buddyzm są egzotyczne u nas - to działa we dwie strony i tutejsze wierzenia mają pociągającą egzotykę dla ludzi Wschodu, o czym w mandze i anime mogliśmy przekonać się już nie raz ("Hellsing", "Neon Genesis Evangelion", "Vampire Hunter D", "Trigun"… długo można by wymieniać).
Chrześcijański Bóg nie zostaje wywołany z imienia, ale kiedy mowa o Bogu z dalekiego kraju, a jednym z głównych wątków mangi jest poszukiwanie boskich trzewi, których złączenie ma doprowadzić do odrodzenia zbawiciela, trudno się nie domyślić, skąd zaczerpnięto inspiracje. Temat ten staje się dominujący w ostatnim tomie, gdzie padają pytania prowokujące do filozoficznych dysput, chociażby: A może to był zwykły mężczyzna, który umiał zjednywać ludzi? Żadne odpowiedzi nie są jednak nawet zasugerowane.
Mam wrażenie, że materiału jest tutaj przynajmniej na trzy kolejne tomy i to właściwie jedyny zarzut, jaki jestem w stanie wytoczyć pod adresem "Doctora Mephistophelesa". W niektórych momentach manga może wydawać się chaotyczna, przesycona wątkami i postaciami ale Hideyuki Kikuchi za każdym razem wychodzi z tego obronną ręką i pcha scenariusz naprzód. To nie tylko wycieczka przez urokliwy, dziwaczny świat, to także wycieczka, która ma punkt docelowy. Szkoda tylko, że tak rzadko dostajemy okazje, żeby zatrzymać się i rozejrzeć dookoła.
"Doctor Mephistopheles" potrafi zafascynować przede wszystkim dlatego, że daleko mu do gatunkowych klisz czy w ogóle do jasnych deklaracji co do rodzaju mangi, w jaki należałoby go wpisać. Być może to zasługa tego, że historia doktora z diabelskiego szpitala pierwotnie powstała jako powieść i dopiero lata później została przeniesiona na karty komiksu. Jeżeli chcecie złapać oddech od nieco bardziej przewidywalnych tytułów, to ta krótka seria powinna was pozytywnie zaskoczyć.
Doctor Mephistopheles
Tytuł oryginalny: Makai Ishi Mephisto
Polska, 2018
Waneko
Scenariusz: Hideyuki Kikuchi
Rysunki: Kairi Shimotsuki