Barbara Skrodzka: To wasz pierwszy raz w Polsce, pewnie jesteście podekscytowani?
Joe Williams: Tak, to nasz pierwszy raz w tej części Europy. Wcześniej byliśmy we Francji, więc to nasz drugi koncert na kontynentalnej Europie w tym roku.
Macie jakieś oczekiwania odnośnie polskiej publiczności?
Louis Heaps: Mam kilku znajomych z Polski w moim mieście i wszystkim, z którymi się przyjaźnię podoba się nasza muzyka, więc mam nadzieję, że tutaj będzie podobnie. Nie mam jakichś wielkich oczekiwań. Nie wiemy, jak nam pójdzie, ale mamy nadzieję, że zagramy świetny koncert, który wszystkim się spodoba.
Mieliście czas na zwiedzenie Gdańska?
JW: Nie widzieliśmy zbyt dużo. Przyjechaliśmy wczoraj wieczorem, wyszliśmy na miasto i widzieliśmy trochę w nocy. Planujemy zobaczyć więcej dzisiaj po koncercie.
Graliście na Reading i Leeds Festival - jak było? Line-up był świetny.
JW: To był największy festiwal, na jakim graliśmy w Wielkiej Brytanii. To był też festiwal, na którym zawsze chcieliśmy zagrać. Było niesamowicie, a publiczność była szalona. Wcześniej jeździłem tam, żeby zobaczyć inne zespoły, a dwa lata później sam zagrałem w jednym z namiotów.
Niedawno wydaliście singiel, macie pomysł na kolejną EP-kę lub album?
JW: Chcielibyśmy, żeby to był album. Nagraliśmy już nawet sporo muzyki, dlatego chcielibyśmy to wydać. Opublikujemy więcej utworów w przyszłym roku, ale nie śpieszymy się z tym.
Skoro macie tyle piosenek, jak wybieracie te, które znajdą się na albumie?
LH: To ciągła walka. Mike i Joe piszą coraz lepsze piosenki, więc cały czas się zastanawiamy i wybieramy.
James Goulbourn: Możemy wydać dwa albumy w tym samym czasie. Stronę A i stronę B. Będzie najłatwiej.
Może jest lepiej wydawać częściej a mniej?
JW: Nadal jestem zwolennikiem robienia albumów jako jednej całości. Myślę, że ludzie szybko mają dosyć pojedynczych utworów. Przez zbyt częste odtwarzanie jednej piosenki, nudzisz się nią, później słuchasz nowych piosenek i myślisz, że są niesamowite, ale po jakimś czasie one też zaczynają się nudzić. Wracasz do tych pierwszych i wtedy myślisz, że te jednak też są niesamowite... Dlatego wolałbym wydać cały album.
W czasach gdy mamy Spotify, Tidal i inne streamingi ważne jest publikowanie muzyki w regularnych odstępach czasu?
MG: Tak, to przyciąga uwagę ludzi. Wracając jeszcze na chwilę do poprzedniego pytania, wielu ludzi nie przykłada uwagi do tego, co się wydaję, więc jest większa szansa, kiedy wydajesz jeden album. Wielu ludzi słucha tylko jednej rzeczy, więc musisz działać regularnie, by utrzymać uwagę.
LH: Teraz, w dobie dostępu do Spotify, bardzo łatwo wybrać piosenki artystów, których chcesz słuchać. Spodoba ci się jakiś zespół, usłyszysz dwa kawałki, a chwilę później możesz dostać jeszcze więcej. W dzisiejszych czasach trudno przyciągnąć uwagę na dłużej.
JG: Mamy coś, co kochamy - imprezy, na których słuchamy nowo wydanych albumów zespół, które lubimy. Kiedy Queens of the Stone Age wydają album, spotykamy się, pijemy drinka i słuchamy od początku do końca. Tak samo było z Arctic Monkeys i ich najnowszym albumem. Jeśli jesteś fanem muzyki, to znajdziesz czas, żeby przesłuchać cały album artysty.
JW: Zawsze będą ludzie, którzy przesłuchają single, pierwsze pięć piosenek z albumu i odejdą, ale będą też ludzie, którzy przesłuchają dwanaście piosenek, cały album. Wolałbym, żeby nasz album dotarł do ludzi, którzy przesłuchają go w całości.
Jesteście porównywani do Arctic Monkeys i Royal Blood. Nie przeszkadza wam to?
MG: Spodziewaliśmy się tego, każdy zespół jest porównywany do kogoś innego.
JW: Recenzenci muszą cię do kogoś porównać, bo ludzie chcą wiedzieć, do czego twoja muzyka nawiązuje. Nie martwi mnie to, do jakich zespołów my jesteśmy porównywani, bo są to zespoły, które lubimy i cenimy. Jeżeli już musimy być do kogoś porównywani, to wolę być porównywany właśnie do nich.
LH: Miejmy nadzieję, że pewnego dnia zespoły będą porównywane do nas.
Kto jest największym zespołem albo najbardziej znanym w Cardiff?
MG: Powiedziałbym, że Boy Azooga.
LH: Najbardziej znaną osobą z Cardiff jest Shirley Bassey, ale jest wiele dobrych zespołów, które pochodzą z Cardiff.
To jaki był najlepszy ostatnio wydany album?
JG: "Tranquility Base Hotel & Casino" Arctic Monkeys, absolutnie kocham ten album.
Podzielił fanów.
JG: To prawda. Nigdy jakoś bardzo nie lubiłem Arctic Monkeys, ale ostatni album jest po prostu świetny.
MG: W tym roku ukazało się wiele bardzo dobrych albumów. Więcej niż w tamtym.
LH: Boy Azooga i "1,2 Kung Fu".
JW: Wiem, co się teraz stanie. Jak będziemy jechali z powrotem do hotelu, przypomną się nam wszystkie te nazwy i będziemy żałować, że nie wspomnieliśmy tego lub innego albumu.
Sprawdzaliście line-up Soundrive Festival? Jest ktoś, kogo chcielibyście zobaczyć?
JG: Wczoraj poszliśmy zobaczyć Japanese Breakfast. Widzieliśmy ich na festiwalu w Cardiff dwa lata temu, grali w Clwb Ifor Bach, naprawdę znanym klubie, ale występowali na dole, w dość małej przestrzeni i byli niesamowici. Zobaczenie ich wczoraj na tak dużej scenie było szaleństwem. Rejjie Snow, który gra chyba po nas - nie mogę się doczekać, żeby go zobaczyć.
JW: Na festiwalach najważniejsze jest dla mnie to, żeby znaleźć jakieś nowe zespoły. Czasem ciężko jest trafić na zespół, który można polubić, słuchając jego muzyki tylko przez sieć albo z płyt. Czasami trzeba zobaczyć coś na żywo, żeby zakochać się, dlatego ważne jest dla mnie słuchanie zespołów na żywo, a dopiero później sprawdzanie online.
LH: Jeśli słuchasz tylko wersji nagranych, później masz oczekiwania, co do tego, jak zaprezentują się na żywo i twoje odczucia mogą być odmienne. Możesz być zachwycony, ale może być też tak, że zupełnie ci się to nie spodoba.
JW: Czytałem kiedyś pewne badania, z których wynikało, że istnieje w mózgu człowieka coś, co sprawia, że chcesz zobaczyć zespół na żywo, żeby powiązać wspomnienie z ich muzyką, a później muzyka ta brzmi lepiej, gdy znowu powrócisz do nagrań. W pełni się z tym zgadzam, bo koncert to nie tylko to, co oglądasz; to też cała ta atmosfera. Ludzie często nie doceniają tego, nie chodzi tylko o to jak słyszysz, ale także jaki jest zapach koncertu. To bardzo dziwne.
LH: Zdarzało się, że widziałem na żywo zespoły, które zupełnie mi się nie podobały, a później wracałem do domu, słuchałem albumu i okazywało się, że są świetni.
JG: Jest też pewien zespół z Walii, który nie jest zbyt dobry na żywo i nie jest zbyt dobry na nagraniach - nazywają się Local Enemy, nasz tour manager w nim gra. Sprawdźcie ich!