Jarosław Kowal: W jednej z rozmów wspominałyście, że "Discopolkę" najchętniej usłyszałybyście na dyskotece w Mielnie. Wydaje mi się, że ten cel będzie trudny do zrealizowania nie tyle z powodu tekstów, które mocno odstają od discopolowego "kanonu", co z powodu zainteresowania mediów pokroju naszego portalu. Myślałyście o bardziej wywrotowej strategii - próbie przeniknięcia do Polo TV albo Radia Vox i podjęciu działań wallenrodowskich?
Gang Śródmieście: Myślałyśmy o tym, zwłaszcza że kiedy pojawił się klip do "Discopolki", zainteresował się nią portal Disco-Polo.info. Pisali o nas w całkiem miły sposób. To by było bardzo ciekawe, przekonać się, jak publiczność dyskoteki w Mielnie albo Gali Disco Polo w koszalińskim amfiteatrze, zareagowałaby na inne nasze piosenki.
Ile w tym, co robicie jest szyderstwa między innymi z disco polo, a ile podejścia na poważnie do nieco tandetnej stylistyki, która przez swoją popularność może ułatwić przekazywanie konkretnych treści?
Szyderstwa w ogóle nie ma. Nie chciałyśmy robić parodii disco polo, starałyśmy się podejść do tematu jak najbardziej rzetelnie. Chodziło nam o to, żeby pokazać, że w tym gatunku też mogłyby powstawać piosenki pisane z kobiecej perspektywy. I zaczęły powstawać! Jest trio Top Girls z przebojem "Mleczko", a od niedawna działa girlsband Sensation z hitem "Niezależna". Pięć dziewczyn śpiewa w nim: Niezależna, sama, piękna, wygadana, niezależna sama to jest jasna sprawa, królewiczu z bajki usiądź, tańczę sama. I super!
Treść odgrywa kluczową rolę w waszej muzyce, trudno byłoby ją zrozumieć bez tego kontekstu. Macie poczucie, że to twórczość, która ma działać raczej tu i teraz, zamiast nieść bardziej uniwersalne przesłanie?
Coś, co działa tu i teraz też może nieść uniwersalne przesłanie. Nasze jest uniwersalne, dopóki istnieje patriarchat. Poza tym "Feminopolo" to nie tylko manifesty, głównie to opowieści kobiet, które w listach przedstawiły nam swoje historie o zmniejszeniu piersi, o traumie ubierania się na galowo w podstawówce, o oglądaniu pornografii i tak dalej.
Przeczytałem większość komentarzy pod teledyskiem do "Discopolki" na YouTube - pełno tam wściekłych mężczyzn, ale chyba spodziewałyście się tego?
Nie czytamy komentarzy na YouTubie.
Jednych rozwścieczyła obecność Rafalali w teledysku, innych już samo to, że nazywacie siebie feministkami, ale jest też wąska grupa "melomanów", którym nie podobają się wasze podkłady. To prosta muzyka, choć wszystkie macie za sobą wiele innych doświadczeń w przeróżnych projektach. Trudno jest grać w prosty sposób, kiedy potrafi się grać bardziej złożone utwory?
W prostocie często tkwi wielka siła i taka forma ekspresji najbardziej pasowała do naszej ówczesnej twórczości. Co będzie dalej, zobaczymy.
Opisujecie własne historie, ale pełnicie także rolę medium pośredniczącego w upublicznianiu historii innych kobiet, które zgłaszają się do was za pośrednictwem maila. Jak obszerne macie już archiwum i czy znajdują się w nim wspomnienia, które nawet dla was były wstrząsające?
Wstrząsające dla nas jest to, jak dużo kobiet i na jak wielu polach, o których nie miałyśmy dotąd pojęcia, prywatnych i zawodowych, doświadcza na co dzień seksizmu i dyskryminacji ze względu na płeć. A to często właśnie przedmiot listów, które dostajemy. Tak naprawdę to nasze archiwum dopiero powstaje, a najnowsze historie będzie można usłyszeć w naszych kolejnych piosenkach.
Mimo głosów rozwścieczonych mężczyzn - w internecie, ale też chociażby w sejmie - jest chyba lepiej niż było dziesięć czy piętnaście lat temu? Coraz więcej kobiet gra, coraz częściej mają okazje występować na dużych festiwalach i coraz rzadziej muszą wysłuchiwać żenujących komentarzy męskiej części branży.
Niektóre rzeczy zmieniły się na lepsze, niektóre nie zmieniły się wcale. Jeśli chodzi o festiwale, to ostatnio głośno było o zespole Haim, któremu zaproponowano dziesięciokrotnie niższe wynagrodzenie za występ na festiwalu niż zespołowi z podobnym dorobkiem, tyle że złożonemu z samych mężczyzn. Jeśli chodzi o sytuację w Polsce, to poza Off Festivalem, który od lat dba o różnorodność wszelką, w line up'ach wciąż dominują mężczyźni.
Na Soundrive Festival też dbamy o jak największe zróżnicowanie. A z innej strony - jakie są wasze relacje z ekipami technicznymi w klubach? Nie potrafiłbym zliczyć, ile razy widziałem, jak na soundchecku pan w bojówkach za wszelką cenę próbował udowodnić swoją wyższość i omniscjencję.
Tak się jakoś szczęśliwie składa, że trafiamy z reguły na kompetentnych i fajnych akustyków, ale no właśnie - akustyków! Przez ostatnie półtora roku występowania spotkałyśmy dwie kobiety w ekipach technicznych - jedna była stażystką na festiwalu Spring Break, a druga realizatorką dźwięku na Firestone Stage na Open'erze. Na pewno jest lepiej niż jeszcze kilka lat temu, ale wciąż zdarzają się kolesie, którzy dobierają ci się do pieca, żeby pokręcić gałkami i wszystko wiedzą najlepiej.
Seksizm w branży muzycznej na pewno istnieje, a w dodatku nie ma żadnych krępacji - od Grabarza przez Sokoła po Rogowieckiego - ale porządni faceci chyba też się zdarzają?
O rety, no jasne. Wolimy myśleć, że seksizm to jednak patologia, a nie norma.
To chyba nie jest zresztą tak, że mamy wojnę totalną pomiędzy płciami, bo przecież macie też wielu odbiorców mężczyzn, czego jestem żywym dowodem, ale są też kobiety o negatywnym nastawieniu i do was, i do feminizmu. Która z tych sytuacji wyda się wam dziwniejsza?
Dziwniejsza jest jednak niechęć kobiet do feminizmu, choć tak naprawdę w dużej mierze wynika to chyba z niezrozumienia tego, czym feminizm rzeczywiście jest lub czym może być, a także z niezrozumienia się nawzajem. Wiele kobiet z życia publicznego czy celebrytek lubi podkreślać: Nie jestem feministką, ale i tu następuje zwykle stwierdzenie z gruntu feministyczne, na przykład ale kobiety powinny zarabiać tyle samo, co mężczyźni. Więc tak naprawdę mniejsza o słowa, bo kiedy przychodzi co do czego, to kobiety nie dają sobie w kaszę dmuchać. Choć oczywiście są też panie, które jawnie prowadzą krucjatę przeciwko prawom kobiet, na przykład do aborcji, co jest jednak strasznie przykre.
Przy okazji wywiadów z kobietami, jakie miałem okazję przeprowadzić na przestrzeni ostatnich ponad dziesięciu lat, często pytam o to, czy podkreślanie płci jest ważne i zdania są bardzo podzielone. Dla jednych określenie "kobiecy zespół" po prostu dodatkowo podkreśla przesłanie grupy, dla innych jest nieco obraźliwe, bo nikt przecież nie mówi o "męskich zespołach". Jak wy to widzicie?
Nikt nie mówi o "męskich zespołach", bo dziewięćdziesiąt procent zespołów to sami mężczyźni. Określenie "zespół kobiecy" nawiązuje do angielskiego "all-female band" i chodzi o odróżnienie się od tej "męskiej" większości. Gdyby grających kobiet było tyle samo, co mężczyzn, raczej nikt by nie czuł potrzeby nazywania się "kobiecymi zespołami" ani nawet zakładania żeńskich kapel. Ale grających kobiet jest dużo mniej. Pytanie z czego to wynika, no bo przecież nie z tego, że kobiety są mniej zdolne niż mężczyźni, gorzej słyszą albo są biologicznie nieprzystosowane do grania na perkusji czy gitarze elektrycznej, bo jak wiemy, to jest bzdura, mamy tak samo po dwie ręce i po pięć palców w każdej dłoni. To wynika raczej z kultury, w jakiej żyjemy, wychowania do pewnych wzorców, utrwalania stereotypów, w których tkwimy i z których totalnie trudno jest się wyrwać. W ramach tych stereotypów chłopcy interesują się muzyką, a dziewczyny malowaniem paznokci. Najgorsze, że wychowywanie w takim duchu powoduje, że naprawdę zaczynamy tak myśleć i czuć. Dlatego zakładanie kobiecych zespołów jest naszym zdaniem bardzo ważne i potrzebne, by coś się zmieniło. Kolejny problem to nieobecność kobiet w historii muzyki. Pierwsze all-female bands powstawały już w epoce jazzu, w latach 20. i 30. XX, ale czy ktoś słyszał na przykład o zespole The Melodears? Powstał w 1934 roku i grały w nim same kobiety - trębaczki, puzonistki, saksofonistki, klarnecistki, pianistki, a także gitarzystka, basistka i perkusistka. Albo czy to powszechna wiedza, że matką założycielką rock'n'rolla była tak naprawdę siostra Rosetta Tharpe, która już w latach 40. wymiatała na gitarze elektrycznej? Nie! Siostry Rosetty nie zna prawie nikt w przeciwieństwie do Chucka Berry'ego, Johnny'ego Casha czy Elvisa Presleya, którzy się od niej uczyli. Takie wymazywanie kobiet z historii muzyki i nie tylko przyczynia się do umacniania stereotypów.
Bywacie czasami porównywane do Siksy, jej działalność miała na was wpływ? W moim odczuciu od dawna nikt nie sprowokował tak wielu dyskusji na rodzimym podwórku muzycznym i już samo to jest wielkim sukcesem.
Siksa jest mega ważnym zespołem, zjawiskiem, osobowością nie tylko dla nas, ale dla narodu polskiego. Powinni Siksę zapraszać, żeby występowała w szkołach.
Trochę mnie boli, że w Polsce punk rock jest coraz mniej zaangażowany; hip-hop to już niemal wyłącznie rapowanie o imprezach i pieniądzach; a pop-gwiazdy wręcz namawiają do koncentrowaniu się na czubku własnego nosa. Na przykład Paweł Domagała śpiewa tak: Kiedy tłumy na mieście, ja córkom zrobię jeść. Dlaczego w tak burzliwych czasach niewiele osób chce zabierać głos? Czy to już bezradność?
Ostatnio w rozmowie z jednym portalem użyłyśmy dokładnie tego samego cytatu z piosenki Pawła Domagały w odpowiedzi na pytanie, czy muzyczna rewolucja ma dzisiaj rację bytu. Ale nie wiemy, dlaczego tak jest, skąd taka postawa, być może dla niektórych czasy wcale nie są tak burzliwe.
Gangowi Śródmieście zależy na zmienieniu świata czy może to bardziej działalność terapeutyczna, poprzez którą chcecie pozbyć się nadmiaru złej energii?
Jesteśmy zespołem muzycznym i przede wszystkim zależy nam na graniu muzyki, pisaniu piosenek i występowaniu. A jeśli dzięki temu coś drgnie w świecie na lepsze, to ekstra.
fot. Aga Murak & Hanka Podraza