Jarosław Kowal: Jak to możliwe, że ostatnio staliście się tak bardzo popularni w Polsce?
Ryan Lott: Duża część zachodniej Europy i Wielkiej Brytanii podąża za trendami kształtowanymi w Stanach Zjednoczonych, to one decydują, które zespoły czy artyści są w danym czasie en vogue. Stany są z kolei w dużym stopniu napędzane przez marketing - musisz mieć pieniądze, żeby ktoś o tobie usłyszał. Dla osób, które nie są uwiązane przez ten system, najważniejszy jest natomiast internet. To właśnie w nim można odkrywać nowych artystów w sposób organiczny - nie tylko dlatego, że ktoś zapłacił za to, by inny słuchali jego piosenek. To organiczna, napędzana przez słuchaczy struktura, która staje się w niektórych miejscach na świecie ważniejsza. Tam, gdzie poczta pantoflowa działa lepiej, tam mamy najlepszy odbiór. Zauważyliśmy, że wzrasta to w różnych miejscach na świecie, ale ostatnio szczególnie właśnie we wschodniej Europie.
Może to dlatego, że w Polsce melancholijna muzyka zawsze miała szerokie grono odbiorców.
Nasza muzyka zdecydowanie jest melancholijna. Zresztą nawet w chwilach uniesieniach smutek także powinien być obecny i vice versa.
Nie ma natomiast w waszej twórczości jasnych politycznych deklaracji, chociaż jesteście zaangażowani w aktywizm i część wpływów przekazujecie takim organizacjom, jak Southern Poverty Law Center czy American Civil Liberties Union. Czujecie się odpowiedzialni za to, w jaki sposób wpływacie na swoich fanów? Jestem pewien, że zwłaszcza ci młodsi traktują bardzo poważnie każde zdanie wypowiedziane przez ich ulubiony zespół.
W zasadzie masz rację - nie sięgamy po otwarcie polityczne deklaracje w naszej muzyce, niemniej polityka, podobnie jak wszystko inne składające się na nasze życia, nie daje się łatwo odsunąć w kąt, w którym moglibyśmy stracić ją z pola widzenia. Wszystko jest ze sobą powiązane. W tym sensie nasza muzyka jest polityczna, bo my jesteśmy polityczni. Nie musimy każdego dnia przekonywać, że Trump jest potworem i bezmyślnym idiotą, podobnie jak nie musimy przypominać, że nad nami znajduje się Słońce. Słońce ma jednak znaczący wpływ na nasze środowisko i na wszystko, co robimy. Tak samo, jak polityka jest częścią tkanki naszego życia i naszych wytworów.
Przekazując swoją ideologię, wchodzicie w sytuację przypominającą kredo Petera Parkera - wielka moc to wielka odpowiedzialność, ale czy muzyka może być źródłem zmian, czy to tylko naiwna idea hipisów z lat 60.?
W tym kredo jest tak naprawdę cytat z Biblii - Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie. Bardziej w to wierzę, niż żyję w taki sposób, ale tak - muzyka może na mnie wpływać i zmieniać mnie, a jestem osobą i to właśnie osoby tworzą świat.
Z drugiej strony wiele osób opowiada się za rozdziałem muzyki i polityki, dochodziły do was pretensje z tego tytułu?
Tak, spotykaliśmy się z pewnym oporem. Na przykład zdarzały się osoby, które chciały kupić naszą muzykę, ale nie chciały wspierać Southern Poverty Law Center albo American Civil Liberties Union. Kiedy dochodzi do takich sytuacji, zawsze staramy się tworzyć możliwości, aby ta osoba mogła wziąć udział w czymś innym, na co obydwie strony mogą się zgodzić. Przyjmowaliśmy opłaty na przykład w formie darowizn na Olimpiady Specjalne.
Wasz przekaz jest bardziej poetycki, daleki od punkowej bezpośredniości, ale podejrzewam, że "Dream State" mogłoby uchodzić za najbardziej zaangażowany społecznie utwór, choć z drugiej strony może to być także utwór po prostu o utracie dzieciństwa i dorastaniu.
Cenię wszystkie interpretacje naszej muzyki i mam nadzieję, ze będzie ich bardzo wiele, więc zazwyczaj unikam wchodzenia w znaczenia utworów, ponieważ - jak sam powiedziałeś - niektóre osoby mogą traktować bardzo poważnie każde zdanie wypowiedziane przez ich ulubiony zespół. Nie chcę w ten sposób uciszać procesu odkrywania znaczeń, przez jaki każda osoba może przejść samodzielnie.
A jeżeli chodzi o sam format, to jaką przewidujesz przyszłość? Wielu wykonawców, zwłaszcza na scenie hip-hopowej, zapowiada koniec albumów i dominację playlist.
Zastanawiam się nad tym od lat. Nie sądzę, żeby albumy całkowicie wymarły, ale jestem przekonany, że inne formaty będą się umacniać. Album istniał głównie z powodu technologicznych ograniczeń różnych mediów na przestrzeni wielu lat. W podobny sposób technologie pokroju streamingu będą kreować ścieżkę, jaką podążać będzie słuchanie muzyki. Jestem zafascynowany twórczymi możliwościami, jakie mogą wynikać z każdego z rozwiązań, nie widzę więc tych zmian jako pozytywnych czy negatywnych. Myślę o tym zawsze z perspektywy ewoluowania.
Wiem, że wiele elektronicznych zespołów dopytywało promotorów z Polski o możliwość występowania przed wami, ale zamiast tego zdecydowaliście się na zaproszenie SK Kakraby, który gra na gyil - tradycyjnym instrumencie z Ghany. Znam waszą działalność poza Son Lux, więc nie jest to dla mnie zaskoczeniem, ale podejrzewam, że dla części waszych fanów to bardzo dziwne posunięcie.
Po prostu korzystamy z okazji podzielenia się muzyką twórców, których podziwiamy, a tym samym tworzymy wydarzenie, które jest od początku do końca wyjątkowe. Wszędzie możesz znaleźć czterech białych kolesi głośno grających na gitarach, syntezatorach i perkusji przepuszczonych przez nagłośnienie sali, ale to jest koncert Son Lux, to coś zupełnie innego. Jako słuchacz uważam, że nie ma większego znaczenia, skąd pochodzi ten czy inny artysta. Jesteśmy przekonani, że wspieranie lokalnych scen jest ważne, ale nie jest to jednym z czynników, które bierzemy pod uwagę, kiedy wybieramy, kto otworzy nasze koncerty.
Problemu z łączeniem muzyki w różnych stylach na pewno nie ma publiczność festiwalowa. Zestawianie kapel black metalowych z folkowymi stało się już normą, ale czy to oznacza, że dzielenie na gatunki dobiegnie końca?
Gatunki są przede wszystkim potrzebne dziennikarzom. W przeszłości działało to tak, że oznaczenia gatunkowe pomagały odkrywać muzykę, obojętnie czy znaną, czy nieznaną. Dzisiaj mamy jednak znacznie bardziej skomplikowane narzędzia i nieograniczony dostęp do wszystkiego na raz, o każdej porze dnia i nocy. Gatunki wciąż będą przydatne, ale stają się zbyt tępym narzędziem dla twórczości, która nie jest w znacznym stopniu naśladująca. Na przykład Pitchfork sklasyfikował "Brighter Wounds" jako "synth rock "... Serio? [śmiech]
Jakiś czas temu rozmawiałem z brytyjskim saksofonistą, który zaproponował inny podział gatunkowy, bez uwzględniania estetyki. Zgodnie z nią za pop uchodziłoby wszystko, gdzie pojawia się dialog różnych kultur, muzyka klasyczna zachowywałaby hierarchię kompozytor - wykonawca - publiczność, a jazzem nazywano by wszystko, co jest improwizowane. Ma to sens?
[śmiech] Absolutnie nie. Nigdy nie myślałem o muzyce w taki sposób i nigdy nie pomyślę.
Wasze koncerty znacznie się różnią od albumów, więc podejrzewam, że zostalibyście sklasyfikowani jako jazz. Improwizacja jest ważnym elementem muzyki Son Lux?
Cóż, zważywszy na moją poprzednią odpowiedź, trochę mnie teraz skręca [śmiech]. Odpowiadając jednak na twoje pytanie - tak, improwizacja jest najważniejszym elementem tworzenia muzyki. Obojętnie czy odgrywana na scenie, czy w studiu. Nasze koncerty mają pewne stałe momenty przeznaczone na wydłużone improwizowanie, ale przyjmujemy jednocześnie luźne podejście do niemalże każdego momentu występu. Każda nuta każdej piosenki powinna wynikać z potrzeby chwili.
Son Lux wystąpi w klubie B90 w Gdańsku 28 września, więcej informacji TUTAJ.
fot. Lisa Wassmann
fot. Alix Spence