Kuba Biernacki: Wszędzie czytałem, że w Palmerze wszystko można, a ja spytam, jakiej muzyki na pewno byście nie użyli w swoim projekcie?
Rafał Samborski: O disco polo to nie ma nawet co mówić, ale myślę, że nie posunęlibyśmy się do robienia reggae.
Piotrek Markowicz: Poza disco i reggae, to w każdym gatunku jest coś takiego, co mógłbym spokojnie zrobić. Nawet w takim country moglibyśmy pójść w stronę na przykład Johnny'ego Casha.
RS: Jest to jakiś pomysł na przyszłość.
Czytając wywiady z wami, można odnieść wrażenie, że słuchacie wszystkiego. To prawda?
PM: Tak, to prawda. Chociaż nie, reggae nie słucham.
RS: Jak byłem młodszy, to słuchałem Matisyahu, Lee "Scratch" Perry też miał dobre nagrania. Jakbyś sięgnął do lat 70., to coś fajnego mógłbyś znaleźć. Im bardziej w stronę dubową, tym lepiej.
PM: Reggae w latach 50. i 60. nie było takie zmanierowane. Było słychać, że inspirowali się Amerykanami i grali w podobny sposób. Natomiast dla mnie to kwestia rytmiki, po prostu złości mnie ta synkopa. Tak samo footworki, nie umiem tańczyć do footworkow. To są te dwie rzeczy, których nie zrobimy - reggae i footworków.
RS: Mnie do footworków się dobrze biega.
Na "Natural Disaster" zrobiliście zwrot w stronę folkowo-etniczną, skąd taka decyzja?
RS: Ja bym powiedział, że to stało się nawet wcześniej, na takiej zapomnianej płytce "Night and Day" nagranej z Justyną Sylwią Bednarską.
PM: Faktycznie, pomysł mieliśmy już od jakiegoś czasu, ale "Natural Disaster" to był taki pierwszy moment, kiedy zaczęliśmy twardo się tego trzymać, zrobiliśmy z tego motyw przewodni. Nagraliśmy jeden kawałek - "Life and Death of George Martin" - na jakąś składankę. Składanka ostatecznie nie powstała, ale stwierdziliśmy, że może warto zrobić coś więcej w tę stronę.
Robicie do tego dużo researchu.
PM: Wydaje mi się, że to jest pół na pół. Pół czasu spędzonego na muzykę to siedzenie i szukanie jakichś rzeczy, a pół to robienie z tego swoich własnych historii.
Co więc było taką folkową inspiracją do "Sidereal"?
RS: Wiesz co, nie wiem, czy coś konkretnie. Esencją Palmera - podkreśl to - jest robienie tego, co nas jara. I tyle. Wydaje mi się, że tak naprawdę nie ma w tym jakiejś większej filozofii.
PM: "Natural Disaster" była tak dobrze odebrana, że rzuciliśmy się do robienia następnej płyty, a ja bardzo chciałem, żeby to nie było tylko odcinanie kuponów. Miałem wtedy nawrót na gitarową psychodelię, nie mogłem się od tego oderwać i mam wrażenie, że na całej płycie to słychać. Na przykład w kawałku z Leną Osińską - "Control" - w końcówce wjeżdża jam session. Wracając do pytania, chyba lepiej jest, jak się człowiek nie powstrzymuje. Po pewnym czasie łatwiej jest robić pewne rzeczy i różne improwizacje wychodzą naturalnie, ale łapiesz się na tym, że ciągle robisz tę samą sztuczkę. To jest problem. Łatwo się wtedy zamknąć w tych formach i trudno znaleźć złoty środek pomiędzy improwizacją a utartymi schematami.
Ile w waszej muzyce jest w takim razie improwizacji?
RS: Łatwiej byłoby powiedzieć, ile jej jest na koncertach, bo z utworów studyjnych zostawiamy tam tylko fundamenty, resztę improwizujemy.
PM: A na nagrywkach ostatnio mam tak, że staram się bardzo pilnować tego, co rejestruję. Zrobiłem się strasznie wybredny.
RS: Rzadko kiedy, gdy siadasz do tworzenia, to od początku do końca wiesz, jak kawałek się ułoży. Więc nagrywasz i wyciągasz to, co ci się najbardziej z tych improwizacji podoba.
PM: Nie ma czegoś takiego, że mamy rozpisane "w tym miejscu będzie taki akord", a potem jak nie wyjdzie to nie siedzimy i nie myślimy o tym, że się nie udało. Ale - tak jak mówię - ostatnio jak robię improwizację, to robię ciągle to samo. Może więcej będzie ich na następnej płycie. A następna się nagrywa.
Na ostatniej płycie udzielają się trzy wokalistki, jak one radzą sobie z ilością improwizowanych fragmentów w waszej muzyce?
PM: Jak nagrywaliśmy z Anką Jędruch, to nasza praca oparta była głównie na improwizacji. Ona próbowała różnych rzeczy, a ja ciąłem z tego, co mi się podoba. Nagrywała dwadzieścia minut, a ja z tego brałem trzydzieści sekund.
RS: Z kolei kiedy Hanami nagrywała swoje wokale, próbowaliśmy to ugryźć pod melodię. Improwizacji było w tym niewiele.
PM: Z Leną natomiast było tak, że wysłaliśmy jej projekt, a ona odesłała gotowe ścieżki. Pozdrawiamy tutaj Lenę, to były bardzo fajne ścieżki.
Właśnie, jak doszło do współpracy z Leną Osińską?
PM: Zrobiliśmy remiks jej Sonarowi i trafił on na płytę "Pętle zremiksowane". Tak jej się spodobał, że się zgodziła, gdy poprosiliśmy nieśmiało o jakąś współpracę
RS: Gdzieś tam w międzyczasie mieliśmy pomysł na bardziej popową, bardziej piosenkową płytę, który na razie umarł. Ale ten numer z Leną jest jego pokłosiem
Wracając do elementu etno na "Sidereal", dlaczego nie polski folk?
PM: A kto wie, co będzie... Jesteśmy w kontakcie z odpowiednimi ludźmi, ale zastanawiamy się jeszcze, jak to ugryźć. Ale mamy coś takiego w głowie.
Po wydaniu "Natural Disaster" widziałem na Trzech Szóstkach długi tekst o tym, co było waszą inspiracją. Było coś nowego, co was urzekło i zainspirowała w czasie nagrywania "Sidereal"?
RS: Słuchałem w tym czasie mnóstwo Sonic Youth, ale tego akurat chyba nie słychać.
PM: Słuchałem psychodelii, krautów, trochę techno, ale nic nowego.
Czy to znaczy, że na "Sidereal" słyszymy w końcu całkiem wasz styl?
RS: Powiedziałbym, że faktycznie dopiero na "Natural Disaster" zaczęło się coś takiego klarować. To był moment przełomowy, w którym stwierdziliśmy, że tworzymy po swojemu, bez spiny, by nagrywać utwory inspirowane numerami, które nam się podobają i których słuchamy na co dzień. Z drugiej strony nie wiem, czy to może być tak nazwane, bo nasz styl polega na tym, że wszystko się ciągle zmienia. Ale owszem, to była pierwsza taka płyta, która nie wynikała z bezpośrednich fascynacji.
PM: A "Sidereal" jest tego kontynuacją.
Siedzieliśmy kiedyś w większym gronie i doszliśmy do wniosku, że każdy z nas ma w głowie mnóstwo niepotrzebnych informacji. Na przykład, jaki jest kod na nieśmiertelność w "Doomie". Wszyscy to pamiętali. Po co takie informacje przetrzymujemy?
Piotrek Markowicz"Sidereal" otwiera "The Thing Called Time" w dwóch częściach. Czy da się w ogóle powiedzieć, czym jest ten czas? Być może za pomocą muzyki?
PM: Miewam takie momenty, chyba jak każdy, że wspomnienia wracają tak mocno, że czuję się, jakbym żył w dwóch czasach naraz... Po którymś takim razie zacząłem robić ten numer, sample miałem nazbierane od jakiegoś czasu i po prostu wszystko kliknęło, zaczęło wskakiwać na miejsce. A poza tym czasem sobie myślę, że jestem już stary i melancholijny. To są dość ciężkie rozkminy.
RS: Jak zaczynaliśmy Palmera to mieliśmy około dwudziestu lat! Jednak jesteśmy już starzy. Jak nagrywaliśmy "The Thing Called Time", to była późna zima, to zawsze jest taki okres palmerowej depresji. Ale z drugiej strony, czy muzyka instrumentalna nosi ze sobą jakieś odpowiedzi?
PM: Od strony muzycznej, zawarliśmy w niej fragment piosenki z lat 60. i to trochę nawiązuje do tematu przemijania.
Ciekawe, że mówisz o tym, jak odkryłeś, że się starzejesz, bo czwarty utwór - "IDDQD" - to przecież kod na nieśmiertelność w "Doomie".
PM: Tak! Zgadza się! [śmiech] Ale to wynika z innej rozkminy. Siedzieliśmy kiedyś w większym gronie i doszliśmy do wniosku, że każdy z nas ma w głowie mnóstwo niepotrzebnych informacji. Na przykład, jaki jest kod na nieśmiertelność w "Doomie". Wszyscy to pamiętali. Po co takie informacje przetrzymujemy?
RS: Widziałem taki komiks internetowy - stoją ludzie w kolejce do Boga po dary i jeden pragnął znakomitych umiejętności matematycznych, drugi pamięci do języków, a trzeci podchodzi i mówi, że chciałby mieć pamięć do rzeczy zupełnie niepotrzebnych. Dostaje numerek, patrzy i wykrzykuje: O, dwadzieścia pięć, zupełnie jak Pikachu w Pokemonach! I ja też pamiętam, jakie numery miały Pokemony!
Czyli nie doszukiwać się tu utajonego pragnienia nieśmiertelności?
RS: Może... Wiesz, to uczucie niepokoju podskórnie sugeruje nam takie rzeczy. Na pewno jednak poszczególne numery kojarzą się ze stanem, w jakim się było podczas ich tworzenia.
PM: Tak było ze "Stop Being Yourself/Stop Being Myself". Tytuł sam się zjawił. Z jednej strony to było o techenku, bo podczas tańca przestajesz być sobą. Brian Eno w kółko o tym mówi - ludzie lubią stan pozbawienia kontroli, ale nasza kultura to odrzuca z oczywistych względów. Mimo to do tego dążymy, albo przez religię, albo przez techenko, albo przez używki, albo przez eksperymentalne hobby. Z drugiej strony teraz widzę, że jest w tym też dużo o moich prywatnych problemach, przez które przechodziłem w tym momencie.
RS: Słychać to w tym nerwowym napięciu w tym utworze, zwłaszcza gdy w pewnym momencie się to wszystko rozpierdala.
PM: Jeszcze à propos tytułów, jest ten kawałek - "Life of Trees", który powstał jako komentarz do tego, co działo się po Lex Szyszko. To jest przecież taki totalny dół. Stary, drzewo jest spoko, nic nikomu nie robi, a jeszcze daje tlen i cień, i ładnie pachnie. A ktoś to wycina, bo nie ma miejsca. Nie wiem... patrzyłem na te drzewa, albo rozjeżdżone ciężarówkami szlaki i myślałem, że to wszystko jest jak jakieś orki, co muszą zniszczyć wszystko. Stąd ten kawałek. Ale z rzucania brzydkich słów chyba nic nie wynika, więc staraliśmy się, żeby to było raczej "zobaczcie, jakie fajne są te drzewa" niż "o wy, chamy!".
Żyjesz w swoim getcie, gdzieś tam masz znajomych na facebooku, którzy odbierają rzeczywistość w podobny sposób, z którymi sobie śmieszkujecie, ale generalnie czuje się, że jesteśmy trochę na tonącej łodzi.
Piotrek MarkowiczZadedykowaliście ten kawałek "wszystkim, którym przeszkadzały drzewa". Czy to bardziej wasza polityczna deklaracja, czy wyraz ekologicznej troski?
PM: Jedno i drugie. Albo raczej po prostu wyraz załamania się. Gdzie się znaleźliśmy? To tak jakbyś był imigrantem we własnym kraju, żyjesz w swoim getcie, gdzieś tam masz znajomych na facebooku, którzy odbierają rzeczywistość w podobny sposób, z którymi sobie śmieszkujecie, ale generalnie czuje się, że jesteśmy trochę na tonącej łodzi. My wszyscy, żeby było weselej.
Macie o tej sytuacji tyle przemyśleń, a zrobiliście o tym tylko jeden utwór. I nawet nie o tym, tylko o drzewach!
PM: Czasem chciałbym tak po prostu wyjść i drzeć się do ludzi jak Hańba!, ale musielibyśmy mieć do tego jakiegoś dobrego rapera. Może w przyszłości.