Odpowiedź jest w gruncie rzeczy banalnie prosta, zamiast przekonywać oburzonych, wystarczy przygotować wyliczankę: Bob Dylan, John Lennon, Rage Against the Machine, N.W.A, właściwie cały punk rock od końca lat 60. do lat 80. Związek polityki z muzyką (i właściwie wszystkimi innymi formami sztuki) jest odwieczny, ale spróbuję odgadnąć, dlaczego niektóre osoby tak bardzo to bulwersuje. Być może chodzi o brak wiary w to, że muzyka faktycznie może coś zmienić? Może Eddie Vedder zabierający głos w sprawie projektu zaostrzenia prawa aborcyjnego w Polsce albo hasło Kaczyński abdykuje za rok wyświetlane przez Massive Attack podczas tegorocznego Open'era kojarzą się niektórym z wujowskimi wywodami podczas zakrapianego spotkania rodzinnego? Są jednak udokumentowane świadectwa na to, że muzyk potrafi.
Kościół katolicki naciska na głowę państwa, by ta nie dopuściła do koncertu artysty, który rzekomo atakuje wartości propagowane przez Pismo Święte i Watykan. Pomyślicie: Co ten Nergal znowu nawywijał, ale to nie o nim, a o Giuseppe Verdim i operze "I Lombardi" z 1843 roku. Arcybiskupowi Mediolanu nie spodobało się jej przesłanie, więc złożył zażalenie połączone z groźbą na ręce austriackiego cesarza Ferdynanda I Habsburga. Dzień później funkcjonariusze policji zapukali do drzwi Verdiego i zaproponowali kompromis - kontrowersyjne fragmenty znikają, sztuka zostaje. Kompozytor, jak przystało na artystę z krwi i kości, odmówił i... Pewnie oczekiwalibyście fatalnego zakończenia ze skradzionym wodomierzem oraz kontrolą sanepidu, ale najwyraźniej w połowie XIX wieku ludzie byli przyzwoitsi, bo historia głosi, że szef policji skwitował zajście słowami: Nie będę tym, który podetnie skrzydła tak obiecującemu geniuszowi.
Verdi nie palił na scenie Biblii, naraził się nacjonalistycznymi zapędami, co w 2018 roku brzmi fatalnie, błyskawicznie przywodzi na myśl łyse głowy i rewię mody spod znaku Polski Walczącej. W tamtym czasie i w tamtym miejscu oznaczało jednak zapędy do zjednoczenia rozbitych Włoch, czemu kompozytor poświęcił całe życie. Jego najważniejszym osiągnięciem w tej dziedzinie jest "Nabucco", gdzie chór żydowskich niewolników symbolizował frustracje narodu włoskiego. Ten fragment stał się symbolem pojednania, był jednym z pierwszych "protest songów" w historii, a podczas pogrzebu Verdiego odśpiewywały go tłumy.
Muzyka osiągała sukcesy na scenie politycznej już niemal dwieście lat temu i to w tak sczytanym celu, jak pokojowe zjednoczenie całego narodu.
Ustaliliśmy więc, że muzyka osiągała sukcesy na scenie politycznej już niemal dwieście lat temu i to w tak sczytanym celu, jak pokojowe zjednoczenie całego narodu. Może problem z Jaggerem i innymi leży gdzie indzie? Może wciąż wielu z nas żyje w przekonaniu, że jeśli sąsiad tłucze żonę w domowym zaciszu, to nie wolno wtrącać się w ich sprawy?
Antyradio przygotowało ankietę, w której zapytano wprost: Czy muzycy z zagranicy powinni komentować sytuację polityczną i społeczną w Polsce na koncertach? Odpowiedź negatywną rozbito na dwie możliwości: To wewnętrzne sprawy Polaków i nic im do tego oraz koncert to nie miejsca na politykę. Chcę słuchać muzyki, a nie czuć się jak na wiecu. Te dwie opcje uzyskały łącznie czterdzieści pięć procent głosów; odpowiedź jeśli coś im się nie podoba, to mają prawo o tym mówić otrzymała natomiast pięćdziesiąt dwa procenty, więc można uznać, że żaden z poglądów nie ma zdecydowanej przewagi nad drugim. Czy jednak interwencje przedstawicieli obcych państw to złośliwość wymierzona wyłącznie w ciemiężoną przez Unię Europejską z masonami, Marsjanami i muzykami Polskę?
Niektórym sąsiadom leży na sercu los okrutnie traktowanej kobiety zza ściany. Na przykład Davidowi Bowiemu, który w 1976 roku przeprowadził się do Zachodniego Berlina i zarejestrował w nim swoją słynną trylogię. W utworze "Heroes" użył takich słów: I can remember, standing by the wall, and the guns shot above our heads', and we kissed as though nothing could fall. And the shame was on the other side. Oh we can beat them, for ever and ever. Then we could be Heroes, just for one day. Celowo nie podejmuję się tłumaczenia na język polski, bo przy okazji wypowiedzi Micka Jaggera okazało się, że wiele osób dokonuje dziwacznych nadinterpretacji, przekonując, że wokalista The Rolling Stones powiedział ze sceny: Nie moja sprawa. W każdym razie nie ma chyba wątpliwości, o jakim murze śpiewał Bowie i nie ma wątpliwości, że wmieszał się w "wewnętrzne sprawy" Niemiec.
Wiem, zaraz znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że Bowie nie był tam przecież przejazdem. Mieszkał w Berlinie przez kilka lat, poznał otoczenie i miał szansę wyrobić sobie własne zdanie. Ale co z Katy Perry, która w 2015 roku wymachiwała tajwańską flagą na koncercie w Tajpej, ściągając na siebie tym samym zakaz występów w Chinach? Co z Björk, którą spotkał identyczny los za skandowanie słów wolny Tybet na koncercie w Szanghaju? Co z kanadyjskim Arcade Fire, które podczas koncertu w Nowym Jorku bez ogródek krytykowało ataki Donalda Trumpa na społeczność LGBT? Co z Bloodhound Gang, którego muzycy na znak protestu przeciwko polityce Putina inscenizowali podcieranie się rosyjską flagą na występie w Moskwie? Co z Rogerem Watersem wspierającym działalność Juliana Assange'a przy użyciu ogromnego telebimu w jednej z berlińskich hal? Co z Sevdalizą, która w utworze "That Damaged Girl" opowiada o polityce migracyjnej Donalda Trumpa uniemożliwiającej jej wizytę w Stanach Zjednoczonych?
Nieprawdą jest męczeńskie przekonanie wielu rodaków, jakoby wszelkie siły zaprzysięgły się właśnie przeciwko Polsce.
Podobnych przykładów mógłbym podać jeszcze dziesiątki, bo nieprawdą jest męczeńskie przekonanie wielu rodaków, jakoby wszelkie siły zaprzysięgły się właśnie przeciwko Polsce. Muzyka nie istnieje przecież w odrębnej rzeczywistości, a jej autorzy i autorki nie są odporni na problemy współczesnego świata. Skoro więc czują więź ze swoimi fanami, skoro czują się na tyle swobodnie, by zwierzać się z historii miłosnych, to dlaczego mieliby nie użyć tej mocy w sprawie, którą uważają za słuszną? Nie bądźcie naiwni. Gdyby - jak niektórzy wierzą - Jagger mówiąc: Jestem za stary, by być sędzią, ale jestem dość młody, by śpiewać, faktycznie stwierdził, że jest za stary na politykę i deklarowanie się po którejkolwiek ze stron, po prostu przemilczałby sprawę. Wystarczy przeczytać pamiętniki basisty Billa Wymana, by uświadomić sobie, jak intensywnym przeżyciem dla Stonsów była wizyta w socjalistycznej Polsce w 1967 roku, a tym samym trudno podejrzewać, że muzycy mogliby zachować się lekceważąco w stosunku do człowieka, który w opinii niemal całego globu znacząco przyczynił się do zmian ustrojowych w tej części Europy.
Wiem, że wiele osób, którym nie w smak jest ta wypowiedź próbuję przyjąć postawę Draxa ze Strażników galaktyki - udają, że ironia nie istnieje i nawet to rozumiem. Też czułem rozczarowanie, kiedy okazało się, że David Cronenberg pogardza filmami o superbohaterach, ale nie można oczekiwać od ulubionych twórców, że będą współdzielić z nami poglądy na każdy jeden temat. Jagger miał na myśli zmiany w polskim sądownictwie, Verdi miał na myśli zjednoczone Włochy, a muzyka zawsze była i zawsze będzie wchodzić w dialogi z polityką i musicie przygotować się na to, że nie zawsze idole będą po waszej stronie. Na szczęście macie alternatywę - Teda Nugenta, Kid Rocka albo Jana Pietrzaka.