Obraz artykułu Adwokat diabła: późna Sepultura

Adwokat diabła: późna Sepultura

Są zadry, które zostają w sercach na długie dekady, potrafią być solą w oku latami i rzucać mniej lub bardziej słuszny cień na to, jak fani postrzegają dalszą działalność któregoś z zespołów, co z kolei często determinuje jego kolejne poczynania.

Jednym z najbardziej znanych przypadków tego rodzaju jest Sepultura, ale nie jest jedyna - wymieniać można by bez końca. Ktoś zmienia styl, nawet niekoniecznie radykalnie (jak Metallica po Czarnym Albumie), następuje burzliwe rozstanie z członkiem zespołu (Pink Floyd bez Watersa) albo działalność grupy jest kontynuowana po śmierci lidera (kto traktuje obecną inkarnację Queen na równi z tą z czasów Freddy'ego Mercury'ego?). Na scenie metalowej mało co budzi jednak tak duże emocje jak rozstanie Maxa Cavalery z Sepulturą. 

 

Burzliwe odejście frontmana brazylijskiego kwartetu zaraz po zakończeniu trasy promującej "Roots" w 1996 było szokiem dla wszystkich. Nastąpiło w momencie, w którym Sepultura rozwinęła skrzydła, dopiero co wydała kilka albumów, które po wsze czasy pozostaną monolitami thrash metalu i nic nie zapowiadało końca dobrej passy. Nie będę jedna wchodził w szczegóły kłótni pomiędzy Maxem a resztą zespołu - to nie do końca przejrzysty temat, każda ze stron opowiada o nim zupełnie inaczej, czy to w wywiadach, czy w biografiach.

Mężczyźni z długimi włosami.

Bardziej interesuje mnie późniejsze oblicze Sepultury, w której stery przejął gitarzysta, Andreas Kisser. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że jest w pełni świadom klątwy i błogosławieństwa, którą niesie za sobą dalsze występowanie pod tym szyldem -  z jednej strony nazwa Sepultura jest gwarantem sprzedaży płyt i dużej frekwencji na koncertach (a co za tym idzie, swobody artystycznej, która pozwala "robić swoje" bez oglądania się na płynność finansową), z drugiej niezależnie od jakości nowych albumów, znaczna część fanów z góry je przekreśliła, często trzymając się wyłącznie zasady "bo tak".

 

Sepultura w erze po Maksie Cavalerze to rollercoaster składający się z licznych wzlotów i upadków. Nie można jej jednak odmówić tego, że nie jest zespołem, który spoczął na laurach i odcina kupony (a przecież mógłby bez problemu) od kariery z ubiegłego stulecia. Kisser nie boi się eksperymentować - od podszytego punkiem "Against" przez odrobinę bardziej nastawione na groove "Roorback" po zimne, industrialne "A-Lex". Rezultaty są bardzo różne - są płyty świetne ("Quadra" czy "Kairos"), ale też absolutnie niesłuchalne poczwary ("Nation"). Stałym elementem pozostaje natomiast ciągła chęć rozwoju, przekraczania granic i odkrywania siebie na nowo. 

Czterech mężczyzn stoi obok siebie.

Współczesnym dokonaniom Brazylijczyków można zarzucić dużo, ale na pewno nie chodzenie na łatwiznę, czego nie można z olei powiedzieć o karierze Maksa. W Soulfly faktycznie próbował znaleźć własny charakter, ale w ostatnich latach wpadł w pułapkę tworzenia wielu wtórnych projektów, czego zwieńczeniem jest Cavalera Conspiracy, które byłoby niezłe, gdyby nie zjadało własnego ogona z tak dużym uporem.

 

Nieustanne próby szukania nowej muzycznej tożsamości nie wystarczą, żeby wybronić każdy album i każdy pomysł. Ani kontekst, ani świadomość potrzeby pokazania siebie jako inny zespół nie przemówią na korzyść nieudanych eksperymentów Sepultury - bez Maxa zdarzały się jej płyty po prostu złe. Problemem jest jednak to, że często w myśl "No Cavalera - No Sepultura" a priori nie daje się żadnemu z tych materiałów szans. Udane albumy Kissera i spółki często zbierają znakomite opinie recenzentów, ale zostają całkowicie wyparte ze świadomości szerszego grona słuchaczy, bo w końcu bez Maxa? Eeee, to ja dziękuję. Tendencję zdaje się przełamywać dopiero wyjątkowo udane "Quadra" z 2020 roku, ale czy można to faktycznie odczytać jako zwiastun rozgrzeszenia rozpadu zespołu sprzed lat, czy jest to zaledwie jednorazowe docenienie? Czas pokaże.

Trzech mężczyzn stoi, jeden kuca.

Innym problemem jest mierzenie się współczesnej Sepultury z utworami z klasycznego okresu. Nie będę krytykować stojącego obecnie za mikrofonem Derricka Greena, bo pochodzący z Cleveland kolos jest bardzo dobrym wokalistą - obiektywnie posiada znacznie większe umiejętności, niż kiedykolwiek miał jego poprzednik - ale techniczne niedociągnięcia Cavalera potrafił obronić ogromną siłą charakteru i charyzmą (w latach 90., obecnie nie wygląda to najlepiej). Brazylijczycy koncertowo radzą sobie świetnie, a z drugiej strony ubiegłoroczna SepulQuarta, na której spróbowali jeszcze raz podejść studyjnie do niektórych starszych utworów wypadła żałośnie źle - kolejny nieudany powrót do starych lat bez uchwycenia ich ducha.

 

Czy chciałbym, żeby Sepultura jeszcze raz zagrała w klasycznym składzie? Nie wiem, swego czasu było to moje największe marzenie, ale świadomość tego, na jak bardzo różnych etapach działalności twórczej są członkowie klasycznego składu (na niekorzyść dla Maxa) sprawia, że wiara w powodzenie reaktywacji jest niewielka. Sepultura radzi sobie obecnie na tyle dobrze, żeby pozostać światowej klasy zespołem, ale z drugiej strony nie radzi sobie wystarczająco dobrze, żeby utrzymać poziom własnej legendy. Powrót braci Cavalera niczego by w tym zakresie nie zmienił.


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce