Chociaż stereotyp jest częściowo prawdziwy, muzyka country ma do zaoferowania znacznie więcej, ale nie zamierzam wychwalać radiowych zespołów, które łączą ów gatunek z klasycznym hard rockiem. Country bujnie rozkwita dzięki ponurej, gotyckiej atmosferze wzbudzającej skojarzenia chociażby ze świętem Halloween.
Surowe, często minimalistyczne utwory idealnie zazębiają się z ponurymi historiami rodem z horroru, a puste, oświetlone jedynie światłem księżyca prerie to doskonałe okoliczności do snucia ponurych opowieści. Dark country to ciekawe zjawisko, a poniżej znajdziecie zestawienie kilku zespołów, na które szczególnie warto zwrócić uwagę.
Those Poor Bastards
Duet o czarującej nazwie, jedno z najciekawszych zjawisk, jakie spotkało scenę ponurego country i każdorazowo dziw bierze, że Lonesome Wyatt (wokal i gitara) oraz The Minister (pozostałe instrumenty, w pełni anonimowy członek zespołu, który nie dołącza do Wyatta podczas koncertów) nie zrobili większej kariery. Muzycy z Wisconsin w unikalny sposób mieszają w tyglu szczyptę doom metalu, odrobinę Nicka Cave'a, garść klasyki gotyckiego rocka i przynajmniej dwa wiadra country i bluesa. Z powstałej mikstury następnie lepią wyjątkowo groteskowe i teatralne historie, których nie powstydziłby się szyderczy bliźniak Kinga Diamonda. Każdy element zgrywa się ze sobą idealnie - przesadne rozemocjonowanie Wyatta, krzyki tak intensywne i tak źle nagrane, że powodują przesterowanie wokalu oraz liczne sprzężenia, prostacka produkcja, minimalizm, wisielczo-prześmiewcze teksty oraz fantastyczne okładki. Those Poor Bastards zdecydowanie nie jest projektem dla wszystkich (dużo bardziej przystępny jest całkiem niezły solowy projekt lidera grupy - Lonesome Wyatt and The Holy Spooks), ale osoby, które dadzą Amerykanom szansę, momentalnie znajdą się w wagoniku zmierzającym ku intensywnej jeździe bez trzymanki.
Myssouri
Zdecydowanie bardziej przystępny zespół niż poprzednicy. Muzycznie oprócz country, słychać sporo wpływów gotyckiego rocka, Elvisa, Casha czy Iggy'ego Popa, a w szybszych utworach (na przykład "Devil On My Shoulder") nieśmiało wychyla się Misfits. Chociaż muzycy Myssouri nie wchodzą w tematykę horroru aż tak często i nie kreują karykaturalnych historii, a diabeł w tekstach pojawia się tylko od czasu do czasu, to świetnie generują ponury klimat i potrafią w interesujący sposób łączyć charakterystyczną, wpadającą w gotyk atmosferę z tandetą country (zwłaszcza na "War/Love Blues" z 2003 roku) . Rezultat jest zaskakująco udany, nie przeszkadza nawet to, że mamy do czynienia ze śmiertelnie poważnym zespołem, niesięgającym po wisielczy humor w ani jednym utworze. Amerykanie świetnie opanowali lawirowanie pomiędzy stylistykami, zlewając sporą ilość wpływów w spójną i naturalną masę.
Graveyard Train
Ze wszystkich grup, jakie zostaną tutaj wymienione zdecydowanie najbliżej im do klasycznego postrzegania muzyki country. Australijczycy dość sztywno trzymają się korzeni i tylko sporadycznie odbijają w bluegrass czy folk. Jest to także najbardziej tradycyjny zespół, jeżeli chodzi o używane instrumenty - elektryczne gitary ubarwione efektami pojawiają się bardzo rzadko, dominuje instrumentarium, na którym faktycznie można byłoby zagrać przed laty na prerii, a do tego liczne aranże wielu męskich głosów (tu i ówdzie da się wychwycić po aranżach wokalnych, że panowie nie stronili od słuchania swojego rodaka, Nicka Cave'a). Co sprawiło, że Graveyard Train znalazł się na tej liście? Teksty i nastrój - tematyka horroru i grozy jest tutaj wszechobecna (czego zresztą spodziewać się po grupie, która nagrała utwór "Ballad For Belzebub). Dodanie halloweenowego czynnika (wraz z lekkim sarkazmem) do grupy, która wydaje się wyjątkowo ortodoksyjna w brzmieniu i aranżach tworzy zaskakująco naturalny i hipnotyzujący klimat, który wciąga dużo bardziej niż powinien. Gdyby Tim Burton zaczął kręcić westerny w swoim groteskowym stylu, to właśnie Graveyard Train byłby najlepszym możliwym wyborem na zespół przygrywający w upiornym saloonie.
Creech Holler
Określają siebie jako zespół, którego muzyka przypomina butelkę whisky opróżnioną w środku nocy i jest to określenie zaskakująco trafne - muzyka Creech Holler przypomina upicie się na smutno. Nie jest to teatralny smutek, ale brak tutaj czarnego humoru czy prześmiewczego wyciągania strachów. Ekipa z Tennessee do pewnego stopnia czerpie z gotyku, ale to po prostu wisielcze country. Czuć w tym wyjątkową autentyczność - jestem w stanie w pełni uwierzyć, że muzycy Creech Holler mogliby w prywatnym życiu faktycznie zostać smutnymi kowbojami, a pomiędzy tworzonymi przez nich dźwiękami i słowami kryje się kilka halloweenowych naleciałości - czuć inspiracje tematyką egzorcyzmów, opętań i zła. Wszystko tutaj zgrywa się ze sobą doskonale i chociaż działalność zespołu została zawieszona kilka lat temu, ciągle mam nadzieję, że pewnego dnia powrócą z kolejnym materiałem.
Ghoultown
Do ostatniej chwili zastanawiałem się, czy umieścić ten zespół w zestawieniu. Z jednej strony muzycznie jest im zdecydowanie najdalej do omawianej tematyki, z drugiej to, jak bardzo ich misfitsopodobne rockabilly trzyma się konwencji Dzikiego Zachodu i horroru przy jednoczesnym zachowaniu wysokiego poziomu muzyki przeważyło szalę. Szalony czarny humor, przebojowość i naturalność w muzyce, a jednocześnie lekkość kompozycyjna i brak strachu przed spontaniczną tandetą - to cechy szczególne Ghoultown.
Country w mrocznym wydaniu okazuje się zaskakująco plastyczną muzyką, której specyficzny nastój nie ma sobie podobnych. Nawet jeżeli w dużym stopniu wciąż mamy do czynienia z tandetą dla amerykańskich rednecków, to na Halloween albo długie, ciemne noce surowe utwory o diable czyhającym gdzieś na rozdrożach będą jak znalazł.
fot. Those Poor Bastards