Obraz artykułu Jak thrash metal znowu powstał i kolejny raz upadł

Jak thrash metal znowu powstał i kolejny raz upadł

Nie ma na świecie sceny muzycznej, którą nie rządziłyby jakieś prawa, na której nie pojawiają się trendy czy tendencje zmieniające się co kilka lat. Czasami zmiany idą w interesujących kierunkach, kiedy indziej są symbolem stagnacji i zdarzają się też takie, które świadczą o postępującym regresie. Scena metalowa nie jest wyjątkiem i choć od kilku lat wyraźnie dominuje na niej black metal, to przed dekadą na piedestał raz jeszcze wspiął się klasyczny thrash.

Chociaż do dziś widok lekko podchmielonej młodzieży w idealnie wypucowanych białych adidasach nie jest rzadkością na koncertach metalowych, to o thrashu jako sile napędowej szeroko rozumianej muzyki ciężkiej mówić już nie można.

 

Święcące przed dekadą tryumfy zespoły pokroju Municipal Waste, Toxic Holocaust czy Warbringer wciąż mają silną pozycję, ale nie są już tak rozchwytywaną marką, jak kilka lat temu i nie zanosi się na to, żeby były w stanie zdetronizować kolegów po fachu, którzy zaczynali w latach 80. Chyba ostatnią kapelą, która faktycznie rokowała na zbudowanie statusu potęgi na scenie metalowej był zauważalnie podszyty hardcorem Power Trip, ale i tutaj szanse zostały przekreślone po śmierci Rileya Gale'a (wokalista grupy, zmarły w 2020 roku wskutek przedawkowania fentanylu).

Jestem i odkąd pamiętam byłem fanem thrash metalu. Mam też słabość do grindcore'u, death metalu, punka czy innych rzeczy, ale każdorazowo wolę posłuchać Amerykanów w jeansowych kamizelkach niż smutnych Norwegów w skórach. Tym samym każdej nowej kapeli, z którą miałem styczność dawałem szansę i na ile to możliwe, starałem się nie oceniać przez pryzmat innych zespołów grających podobną muzykę. Mimo wszystko z perspektywy 2021 rou uważam, że wszystkie grupy z ta zwanej "drugiej fali thrash metalu" można obecnie podzielić na cztery kategorie.

 

Pierwsza to zespoły do bólu wtórne, niewnoszące do gatunku nic, poza odgrzewaniem kotleta - tych było najwięcej i okazały się przedwcześnie wbitym gwoździem do trumny thrashowego retro-zrywu. Trudno przełknąć brak świeżości i oryginalności w muzyce, która z założenia jest dość sztampowa, a kapel grających rzemieślniczo pojawiała się cała masa. W innych gatunkach również się pojawiają, ale w tym przypadku skala okazała się zatrważająca. Ileż można było znosić muzykę niskich lotów tworzoną przez grupy, które rozpadały się po dwóch wtórnych materiałach, na których w co trzecim zdaniu śpiewano o zabijaniu pozerów? Chociażby Adrenicide - mam wrażenie, że wszystko w ich twórczości powstaje po to, by odhaczyć jak najwięcej elementów podkreślających przynależność do gatunku.

Druga kategoria to kotlety odgrzane, ale za to smaczne, czyli kapele, które nie wniosły absolutnie nic do rozwoju muzyki, ale nagrywały płyty, których słuchanie daje radochę. Czy dziki, brazylijski Violator dał thrash metalowi cokolwiek nowego? Nie. Czy jestem w stanie co rusz wracać do dowolnego materiału grupy i słuchać go z radością? Jak najbardziej. Tak samo sprawa wygląda z pierwszymi materiałami Gama Bomb, Municipal Waste czy Havok. Co z tego, że są równie odkrywcze, co dodanie cukru do herbaty, skoro słucha się ich po prostu fajnie. Zresztą rodzimy Terrordome, którego ostatni album recenzowałem jakiś czas temu też nie bawi się w eksperymenty gatunkowe i kreowanie nowej jakości w muzyce, a w moim osobistym topie ulubionych płyt tego roku zajmują istotną pozycję.

 

Trzecia kategoria - zespoły, które próbowały wnieść coś nowego i odniosły sromotną porażkę, czyli niewielkie grono thrashowych kapel z ubiegłej dekady, które były odpowiednikiem ludzi piszących na portalach randkowych nie jestem taki/taka jak inni. Grupy, które widząc wir wtórności pożerający scenę od środka, postanowiły spróbować czegoś nowego i poległy. Często przyczyną okazywały się wymuszone zwolnienia tempa, czasami wyjątkowo wypucowane brzmienie i dziwne romanse z metalcorem, a w innych przypadkach najzwyczajniej w świecie fatalne pomysły na siebie. Pamiętacie taki zespół jak Diamond Plate? Ich debiutancka EP-ka zrobiła sporo zamieszania (między innymi z uwagi na wiek muzyków), ale pełne albumy starały się być jednocześnie techniczne, przebojowe i odważne, co nie skończyło się dobrze. Chłopaki każdorazowo popełniali największe możliwe błędy i finalnie wszystko (oprócz wspomnianej EP-ki) jest równie strawne, co czekolada dla psa.

Ostatnia kategoria to zespoły, które faktycznie zrobiły coś zaskakującego. Najmniejsza, ale najcenniejsza grupa perełek. Kto słucha thrashu i nigdy nie był pod wrażeniem Vektor, niech pierwszy rzuci kamieniem, a z kolei Warbringer po dwóch dość sztampowych (ale bardzo przyjemnych) albumach, w którymś momencie zaczął ciekawie się rozwijać i od trzeciego krążka ("Worlds Torn Asunder" z 2011 roku) zyskał wyrazisty styl, a później zarejestrował same solidne płyty. Podobnie było z (notabene powiązanym personalnie z Warbringer) Hexen, którego wszystkie materiały to mini-arcydzieła.

 

Czy scena mogła w takiej formie przetrwać przez dekady? Nie. Ilość wewnętrznych problemów i częste traktowanie thrashu tylko w kategorii zabawy, bez powagi i determinacji sprawiały, że trudno było zbudować coś stabilniejszego. W dodatku przytaczany chyba przez wszystkich dziennikarzy zarzut wtórności nie był bezpodstawny, no i najważniejsze - żadna tendencja nie trwa wiecznie.

 

Nie chcę traktować zjawiska retro-thrashu w kategorii zaledwie ciekawostki, bo pojawiło się sporo naprawdę fajnych płyt, a zespoły z lat 80. stopniowo przegrywają walkę z wiekiem, więc wkroczenie następców jest po prostu niezbędne. Intryguje mnie to, że zryw młodszych grup był naturalny i spontaniczny, media nie promowały go na dużą skalę, ale upadł równie szybko, co powstał. Skłamałbym też, gdybym napisał, że kiedy sięgam po thrash metal, zawsze są to lasyczne albumy - wspomniane Violator, Power Trip czy debiut Bonded By Blood lecą u mnie częściej, niż chociażby Assassin. Dobrze, że takie zjawisko zaistniało, nawet jeżeli połowa albumów z tego nurtu nie ma zbyt dużej wartości, to w tym stogu siana jest wystarczająco dużo igieł, by obszyć nimi całą katanę.

 

fot. Emily Dyan Ibarra (Vektor)


Strona korzysta z plików cookies w celu zapewnienia realizacji usług. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce...

NEWSLETTER FACEBOOK INSTAGRAM

© 2010-2024 Soundrive

NEWSLETTER

Najlepsze artykuły o muzyce